-Czas
wstać, mój paniczu.
Sebastian
rozsunął kotary, wpuszczając mocno świecące dziś słońce do sypialni młodego
hrabiego. Ten, rzecz jasna, już nie spał, a leżał jedynie, nadal przykryty
kołdrą. Wiedział, że gdy dziś wstanie, czekają go pierwsze lekcje z jakże
osobliwą personą, którą niewątpliwie był Rakoczy Bleederman.
-Dziś,
paniczu, na śniadanie przygotowałem herbatę Pu-erh, importowaną bezpośrednio z
Junnan w Azji. Poprzez leżakowanie tam nabrała intensywnego smaku i aromatu
typowego dla czarnych herbat, jednak w Anglii uważa się ją za czerwoną.
Pamiętaj paniczu także, że od dziś pan Bleederman oficjalnie jest twym
nauczycielem, zatem powinieneś okazywać mu należyty szacunek – rzekł lokaj,
ściągając powoli nakrycie z niebieskookiego.
Ten
zaś usiadł, wyciągając dłoń po napar. Gorący płyn miał gorzki smak, przez co
chłopiec skrzywił się nieznacznie. Mimo to wypił go do dna. Dopiero potem
spojrzał na przebierającego go już demona.
-Sebastianie.
Dlaczego ostatnio humor tak bardzo ci dopisuje, skoro jeszcze parę dni temu
chodziłeś po posiadłości niczym struty? – Zapytał, uśmiechając się półgębkiem i
przymykając oczy. Demon tymczasem ściągnął z niego koszulę nocną, odsłaniając
drobne, blade ciało.
-Czyżbyś
wiązał, paniczu, mój nastrój z jakimiś niedawnymi wydarzeniami? – Odpowiedział
lokaj pytaniem, wykrzywiając twarz w kpinie.
-Spójrz
na mnie – rozkazał chłopiec. Czarnowłosy wykonał polecenie, przerywając
nakładanie koszuli swemu panu. Młody hrabia nachylił się lekko nad kucającym
demonem, błyskając czerwienią w oczach.
Już
miał coś powiedzieć, gdy na korytarzu dały się słyszeć ciężkie, ludzkie kroki.
Osobnik, który przeszkodził im, znajdował się jeszcze w głębi korytarza,
chłopiec jednak wyprostował się momentalnie, patrząc na drzwi ze
zniecierpliwieniem.
-Wyjdź.
Nie chcę, żeby ten człowiek tu wszedł, choćby omyłkowo. Ubiorę się sam –
wymruczał ponuro rozkaz, który Michaelis wykonał bez wahania, kłaniając się
jeszcze hrabiemu przy wyjściu.
Niebieskooki
wstał, przecierając twarz. Czego oczekiwał? Czego chciał od demona, który od
początku kpił z niego i bawił się wybornie, patrząc na nadal ludzkie
poczynania? Co chciał udowodnić, każąc mu się obdarować pocałunkiem? Przecież
to był fatalny wręcz błąd! Nawet wtedy, gdy lokaj wydawał się nie zauważać nic,
posunięcie tamto było ewidentnym ukazaniem swej słabości i zaproszeniem do gry
kosztem chłopca. Wiedział on jednak, iż już za późno, aby wycofać się z
kolejnej rozgrywki. Mógł tylko spróbować zwyciężyć bądź chociaż przegrać z
klasą, jak miał w zwyczaju za poprzedniego żywota.
Westchnął
ciężko. Kroki zarówno Sebastiana jak i fioletowookiego oddaliły się znacząco. Ciel
dokończył zatem zapinanie białej koszuli z żabotem. Następnie nałożył
burgundowe spodnie, sięgające połowy ud, na ramiona zaś narzucił marynarkę w
niewiele jaśniejszej barwie. Pozostały mu jedynie pończochowe skarpety i buty
po kostkę na średnim obcasie.
Niedługo
potem zszedł do jadalni, skąd dał się wyczuć zapach jedzenia. I rzeczywiście,
przy stole siedział Rakoczy, spożywając ochoczo jakieś danie. Talerz Ciela
tymczasem był pusty.
-Ach,
dzień dobry, panie Phantomhive! Piękny dzionek, nieprawdaż? Widziałem ptaki na
wrzosowisku, chyba pora lęgów się zaczęła. Doprawdy, ta okolica jest
niesamowita! – Ten sam, co wczoraj niepoprawny optymizm, bijący od jasnego
blondyna nie zmienił się i wciąż uderzał w mdlący sposób w ponurego chłopca,
który zasiadał na swym miejscu.
-Dzień
dobry, panie Bleederman. O tutejszych ptakach niewiele mi wiadomo, nie zaglądam
w cudze gniazda – aluzja, co do osoby Rakoczego pływała niby po wierzchu tej
niegrzecznej, łagodnie mówiąc, wypowiedzi, lecz jej adresat nie wydawał się być
nijak wzruszony. Wprost przeciwnie; najwidoczniej uznał słowa niebieskookiego
za żart i śmiał się z niego obecnie, prawie krztusząc przełykanym kęsem czegoś,
co wyglądało jak jajecznica, acz o konsystencji puddingu.
-Widzę,
że humor dopisuje jak zwykle. Cóż, wolałbym jednak przejść na nieco inny temat.
A mianowicie interesuje mnie pański dzisiejszy plan lekcji, których chciał mi
pan udzielać.
-Oczywiście,
panie Phantomhive. Po tymże śniadaniu… Ach! Zapomniałem spytać! Czyżby nie
jadał pan śniadań? Pan Sebastian, gdy zapytałem, dlaczego nie nałożył panu nic,
odrzekł, iż rankiem woli pan zachować świeżość umysłu i pustkę w żołądku. Czyż
prawdą są te słowa? – Gdyby wierzył, Ciel spytałby Boga, dlaczego pozwala takim
ludziom istnieć. Czy godzi się zmieniać nagle temat, schodząc na egoistyczne
pobudki swej ciekawości?
-Cóż,
muszę powiedzieć, że, rzeczywiście, z rana zadowalam się wyłącznie filiżanką
herbaty. Można rzec, iż moje ciało obecnie nie wymaga tak wielkiej ilości
pożywienia. Wróćmy jednak do poprzedniej kwestii... – Odparł chłopiec, omijając
dość zgrabnie temat swej istoty. Nie ma, co ukrywać, nie lubił mówić o sobie.
-Ach,
oczywiście. Przepraszam, jednak to pytanie nie pozwoliło mi kontynuować myśli.
Wracając: po tymże wyśmienitym śniadaniu chciałbym, gdyż pogoda na to pozwala,
sprawdzić pańskie wiadomości z niektórych dziedzin na wrzosowisku właśnie. Jest
dziś wyjątkowo ciepło, zatem nie będzie trzeba brać wiele wierzchniego okrycia.
Potem, zobaczymy – w fiołkowych oczach mężczyzny pojawił się tajemniczy błysk,
gdy spoglądał na chłopca znad pustego już talerza. Pozostało mu jedynie
dokończyć kawę, aby mogli przenieść się i rozpocząć lekcje, które Ciel wolałby
mieć już za sobą.
Po
niezbyt długiej chwili znaleźli się na wrzosowym polu, pełnym kwiatów i
rozciągającym się po horyzont. Kroczyli przed siebie, z przodu zachwycający się
pięknem fioletowych łąk człowiek o radosnych i także pięknych ametystowych
oczach, za nim zaś znudzony życiem-nie-życiem chłopiec o ślepiach barwy
dzikiego błękitu, pełnego dostojeństwa i wyższości. Obaj zachodzili coraz
głębiej, lecz nie przejmowali się tym – wielka czarna posiadłość była z
łatwością widoczna na pewno z odległości o wiele większej niż ta, na której się
znajdowali.
W
końcu jednak obu znużyła wędrówka, więc przysiedli w kwiatach. Słońce
zasłaniały delikatne chmury, niczym cieniutka pierzyna z ptasich piór,
ułożonych w cudowną mozaikę białej kądzieli.
Rakoczy
rozsiadł się wygodnie, opierając ręce z tyłu i zginając nogi kolanach. Wystawił
twarz prawie tak bladą jak Ciela w stronę nieba, przymykając oczy. Odetchnął
głęboko i uśmiechnął się. Chłopiec tymczasem podparł niedbale ręce na kolanach,
spoglądając ukradkiem na mężczyznę obok siebie.
Nie
wiedział czy może mu ufać. Nie, wróć, na pewno nie może mu ufać. Ten człowiek...
To Sebastian go tu sprowadził. A Ciel wiedział, że skoro lokaj powrócił do swej
dawnej zabawy, jaką było robienie mu na złość i upokarzanie go, mógł liczyć
wyłącznie na siebie, obserwując uważnie wszystkie wydarzenia i nie dając się
złapać w jakąkolwiek pułapkę. Musiał zatem zachować ostrożność. Lecz... Jednocześnie
pociągała go sposobność wzięcia udziału w kolejnej grze demona. Wszak i on sam
teraz takowym jest, cóż miał tedy do stracenia? Zali pozostawała mu jeszcze
cała wieczność na odpłacenie się w razie ewentualnej porażki.
Młody
hrabia spojrzał przed siebie, pozwalając sobie chwilowo na rozkoszowanie się
błogą ciszą, przerywaną jedynie odgłosami natury. Wciągnął powietrze, smakując słodycz
jego zapachów, po czym przestał oddychać. Siedział w tej chwili niczym posąg z
marmuru. Niewiele się od takowego różnił, gdyż jego skóra miała właśnie odcień
najbielszego, czystego marmuru. Odznaczał się jedynie szafirowym okiem i
szaro-błękitnymi włosami, gdyż nawet i usta nie odbiegały nijak barwą od
śnieżnej skóry.
W
pewnej chwili jednak ponownie zaczął oddychać. Mężczyzna obok spojrzał bowiem
na niego, przyglądając się chłopięcej posturze. Kątem oka niebieskooki
wychwycił delikatny uśmiech na twarzy Rakoczego, mimo to nie zareagował niczym.
-Panie
Phantomhive, jest pan niezwykle urodziwym młodzieńcem. Założyłbym się, iż gdyby
pan mieszkał nadal w Londynie bądź innym, równie wielkim mieście, nie opędziłby
się pan od atrakcyjnych dziewcząt, oczarowanych spojrzeniem tych niezwykłej
barwy oczu – odezwał się w końcu, ujawniając – przynajmniej częściowo – swoje
myśli.
Chłopiec
spojrzał na niego pobieżnie, po czym zerwał z ziemi gałązkę wrzosu, podkładając
ją sobie przed oczy, aby przyjrzeć się barwnym płatkom.
-Niech
pan spojrzy na ten kwiat. Czyż jego kolor nie jest piękny? Zali fiolet tak
rzadko spotyka się w naturze, że aż wielbi się wszystko, co ma zaledwie
namiastkę jego uroku. Ale tutaj pól wrzosowego kwiecia jest bez liku. Mnie nie
urzeka tak, jak niegdyś. Proszę jednak spojrzeć na tę barwę. Przecie takiej są
pańskie oczy – fioletowe. Czyż to nie za panem powinny oglądać się młode
dziewczęta, oczarowane tak niespotykaną barwą? Czemuż zatem sugeruje pan mi, że
jestem atrakcyjny? – Odrzekł Ciel, podając Rakoczemu kwiat.
Ten
przyjął maleńki podarek i uśmiechnął się tajemniczo. Spojrzał na zamyślonego,
poważnego nadal chłopca i chyba chciał coś dodać, jednak zmienił nagle temat.
-A
może, panie Phantomhive, przejdziemy na „ty”? Nie jestem aż tak stary, żeby
przymusem było zwracać się do mnie per „proszę pana”, prawdaż? – Zachichotał
lekko, wyczekując odpowiedzi.
Przez
twarz chłopca przemknął ledwie zauważalny cień. Do tej pory po imieniu zwracali
się do niego jedynie rodzice, lady Elizabeth i książę Soma. Relikty
przeszłości, od której postanowił się odciąć. Nawet Sebastian nigdy nie użył
jego imienia, choć miał okazję na samym początku, a potem, gdy ich umowa była
zakańczana. Czy mógł sobie teraz pozwolić na coś takiego?
Szybko
jednak uśmiechnął się w myślach.
-Niech
i tak będzie, Rakoczy. Zgodzę się. Przecież mogę.
Mogę zagrać. Przyjmę twoje wyzwanie,
Sebastianie, jakiekolwiek ono będzie – dopowiedział sobie w myślach,
wykrzywiając twarz w gorzkim uśmiechu.
Gorzki, gorzki ale uśmiech*zamyślony*chyba wiem co planujesz... ale zobaczymy...
OdpowiedzUsuńNo, no. *rozsiada się wygodniej w czarnym, aksamitnym fotelu* Akcja staje się coraz bardziej intrygująca, gratuluję. Brnę przez tę powieść z coraz większym zainteresowaniem, co jest miłą odmianą, gdyż do tej pory błąkałam się w internetowej czeluści gniotów. *upija łyk czarnej herbaty* Jestem ciekawa, czy znajdzie się coś, co mnie zaskoczy. *unosi jeden kącik ust w górę*
OdpowiedzUsuń