Kolejny rozdział ma numer XX ze względu na to, iż postanowiła postanowiłam połączyć pierwszy i drugi oraz trzeci i czwarty rozdział. Poprawiłam także poprzednie rozdziały aż do XII. Z resztą mam zamiar bawić się w tym tygodniu. A teraz życzę miłego, choć stosunkowo krótkiego czytania~ ^w^
***
Gdy
tylko wrócił do sypialni, coś podkusiło go, aby usiąść na balkonie. Był pewien,
iż Rakoczy nie złoży mu kolejnej nocnej wizyty, więc mógł swobodnie usadowić
się na marmurowej balustradzie, wystawiając nogi na zewnątrz. Jeden ruch
wystarczyłby, aby spadł, lecz i tak nic by się nie stało. Wylądowałby po prostu
na nogach, zapewne bez głośniejszego dźwięku.
Sebastian po raz kolejny spóźniał się z zawitaniem do niego i przebraniem go, lecz tym razem chłopiec nie martwił się tym. Na rękę był mu brak obecności demonicznego lokaja, z którym dziś po raz kolejny nieomal się zapomniał.
Tej nocy księżyc rozgarnął niewidzialnym ramieniem swe morze pościeli, ukazując piękną, bladą twarz, odwróconą profilem do Ziemi. Oświetlał subtelnym, srebrnym blaskiem ciągnące się po horyzont, białe od iskrzącego śniegu wrzosowiska. Tylko pojedyncze chmury igrały z mrocznym sklepieniem, wybijając się i wypinając swe puchate brzuchy, jakby chwaliły się, która jest miększa.
Chłopiec wystawił bladą twarz w stronę mroźnego wiatru północy, pozwalając, by siekł jego skórę, nie mogąc jej na stałe zniszczyć nawet najsilniejszym uderzeniem. Cieszył się spokojem, który pozwalał mu nie myśleć o kolejnym okazaniu słabości.
Po dłuższej chwili obok niego usiadł Kyna. O dziwo, kot nadal trzymał się najczęściej przy jego boku, choć niebieskooki nie traktował go z takim uwielbieniem jak lokaj. Polizał białą łapkę szorstkim języczkiem, po czym postawił ją obok drugiej i z gracją obie oplótł ogonem. Puszysta sierść falowała, przeczesywana wiatrem tak, jak szaro-niebieskie włosy chłopca, który właśnie nań spojrzał i, unosząc lekko kącik ust, pogłaskał go po ciemnej główce delikatnym ruchem.
Lecz gdy położył dłoń na powrót przy sobie, szmaragdowe ślepia smolistej istoty skierowały się na dół, a duże uszy drgnęły. Kyna coś usłyszał. I nie był jedynym, który zauważył nagłe towarzystwo. Także pokryte teraz szkarłatem, rubinowe oczy wypatrywały źródła nadchodzących kroków, niszczących ciszę zimowej nocy na wrzosowisku. Ciel jednak doskonale wiedział, kto zaraz wyłoni się zza otwieranych właśnie, ciężkich tylnych drzwi.
Czarne skrzydło z drewna uchyliło się, nie wypuszczając jednak żadnego światła z wnętrza ciemnej rezydencji. Najwidoczniej owemu gościowi zależało na milczeniu i niezauważonym przemknięciu na pola.
Wreszcie młody hrabia dojrzał to, na co czekał. Jaśniejące w blasku księżyca, niemal białe kosmyki włosów wysnuwały się spod kaptura czarnego płaszcza. Starające się zachować ciszę ludzkie kroki przemykały właściwie bezdźwięcznie po zasypanej śniegiem drodze, który pod stopami człeka winien był skrzypieć głośniej. O wiele głośniej.
Nagle kot zamiauczał, jakby wołał mężczyznę, chcąc, by spojrzał na górę; by dowiedział się, że ktoś go nakrył na niecnym, bez wątpienia, uczynku. Ten zaś, rzecz jasna, natychmiast odwrócił swe lico ku balkonowi, dostrzegając jednak wyłącznie Kynę.
Młody demon, gdy tylko posłyszał wołanie zwierzęcia, wyostrzył maksymalnie swe zmysły i błyskawicznie schował się za kamienną balustradą, zza której krępych kolumienek widział wyraźnie, jak Rakoczy szuka wzrokiem jakiegokolwiek znaku, iż on nie śpi. Na szczęście, chłopiec nie pokusił się wcześniej o zapalenie świecy w pokoju, dzięki czemu teraz jego skulona postura nie była widoczna dla ludzkich oczu. Uspokojony guwerner naciągnął kaptur niżej i zaczął pomykać dalej.
Jak to możliwe, że teraz poruszasz się tak cicho?
Ciel postanowił go śledzić. Ściągnął szybko swą czerwoną kokardę, aby jak najmniej rzucać się w oczy (jakże był zadowolony, iż wciąż miał na sobie ciemny strój, nie zaś białą koszulę nocną) i skoczył z balkonu, cicho lądując na zgiętych nogach. Swoją obecność zdradzać mógł jedynie przez rozsypany nienaturalnie śnieg za nim. Jego kroki bowiem nie wydawały najmniejszego odgłosu.
Śledził ostrożnie fioletowookiego, który podążał najwidoczniej na front rezydencji. Czerwone ślepia, choć nie błyskały jasno swym demonicznym szkarłatem, obserwowały z największą czujnością każdy jego ruch, wyłapując nawet pojawianie się najmniejszych zagnieceń na płaszczu idącego mężczyzny.
Wreszcie Bleederman znalazł się przed drzwiami frontowymi. Młody Phantomhive zatrzymał się za rogiem i, pochylony przy ziemi, patrzał jednym okiem na prawdopodobnie czekającego na coś blondyna. Nagle posłyszał kroki. Kolejne. Nieostrożne.
Idzie nowy człowiek.
Niespokojnie spojrzał w bok i dostrzegł zbliżającą się ciemną postać, za którą czekał koń. Zwierzę patrzyło w jego stronę, lecz, na szczęście, żaden z mężczyzn nie zwrócił na to uwagi.
Niższy wyraźnie obcy dotarł wreszcie do Rakoczego i wziął od niego coś. Chłopiec zauważył w ostatniej chwili podawany z ręki do ręki list.
-To na pewno on. Informacje nie całkiem się zgadzały, ale reszta niech już jedzie. To nie potrwa długo. Maksymalnie dwa dni – wyszeptał nagle guwerner, patrząc wyprostowany na obcego. Ten pokiwał jedynie głową i ruszył z powrotem do konia.
Chłopiec zorientował się za późno, że ktoś za nim jest.
Nie zdążył nawet wypuścić głośno powietrza, gdy czyjaś dłoń zasłoniła mu usta i nos, ciągnąć w tył. Otworzył szerzej oczy, jedną ręką próbując się uwolnić, zaś drugą wyrzucając w tył, aby zaatakować. Napastnik jednak złapał ją i wykręcił demona przodem do siebie.
-Cii, paniczu. Wybacz mi, że cię zaskoczyłem, jednak inaczej nie dałbym rady poinformować cię o mej obecności tak, aby owa dwójka nie zorientowała się – wyszeptał Michaelis, patrząc nań równie czerwonymi oczyma, co on. Wreszcie lokaj puścił go delikatnie i powoli wycofał dłonie.
-Powinniśmy wrócić. Pan Bleederman już wraca.
Sebastian po raz kolejny spóźniał się z zawitaniem do niego i przebraniem go, lecz tym razem chłopiec nie martwił się tym. Na rękę był mu brak obecności demonicznego lokaja, z którym dziś po raz kolejny nieomal się zapomniał.
Tej nocy księżyc rozgarnął niewidzialnym ramieniem swe morze pościeli, ukazując piękną, bladą twarz, odwróconą profilem do Ziemi. Oświetlał subtelnym, srebrnym blaskiem ciągnące się po horyzont, białe od iskrzącego śniegu wrzosowiska. Tylko pojedyncze chmury igrały z mrocznym sklepieniem, wybijając się i wypinając swe puchate brzuchy, jakby chwaliły się, która jest miększa.
Chłopiec wystawił bladą twarz w stronę mroźnego wiatru północy, pozwalając, by siekł jego skórę, nie mogąc jej na stałe zniszczyć nawet najsilniejszym uderzeniem. Cieszył się spokojem, który pozwalał mu nie myśleć o kolejnym okazaniu słabości.
Po dłuższej chwili obok niego usiadł Kyna. O dziwo, kot nadal trzymał się najczęściej przy jego boku, choć niebieskooki nie traktował go z takim uwielbieniem jak lokaj. Polizał białą łapkę szorstkim języczkiem, po czym postawił ją obok drugiej i z gracją obie oplótł ogonem. Puszysta sierść falowała, przeczesywana wiatrem tak, jak szaro-niebieskie włosy chłopca, który właśnie nań spojrzał i, unosząc lekko kącik ust, pogłaskał go po ciemnej główce delikatnym ruchem.
Lecz gdy położył dłoń na powrót przy sobie, szmaragdowe ślepia smolistej istoty skierowały się na dół, a duże uszy drgnęły. Kyna coś usłyszał. I nie był jedynym, który zauważył nagłe towarzystwo. Także pokryte teraz szkarłatem, rubinowe oczy wypatrywały źródła nadchodzących kroków, niszczących ciszę zimowej nocy na wrzosowisku. Ciel jednak doskonale wiedział, kto zaraz wyłoni się zza otwieranych właśnie, ciężkich tylnych drzwi.
Czarne skrzydło z drewna uchyliło się, nie wypuszczając jednak żadnego światła z wnętrza ciemnej rezydencji. Najwidoczniej owemu gościowi zależało na milczeniu i niezauważonym przemknięciu na pola.
Wreszcie młody hrabia dojrzał to, na co czekał. Jaśniejące w blasku księżyca, niemal białe kosmyki włosów wysnuwały się spod kaptura czarnego płaszcza. Starające się zachować ciszę ludzkie kroki przemykały właściwie bezdźwięcznie po zasypanej śniegiem drodze, który pod stopami człeka winien był skrzypieć głośniej. O wiele głośniej.
Nagle kot zamiauczał, jakby wołał mężczyznę, chcąc, by spojrzał na górę; by dowiedział się, że ktoś go nakrył na niecnym, bez wątpienia, uczynku. Ten zaś, rzecz jasna, natychmiast odwrócił swe lico ku balkonowi, dostrzegając jednak wyłącznie Kynę.
Młody demon, gdy tylko posłyszał wołanie zwierzęcia, wyostrzył maksymalnie swe zmysły i błyskawicznie schował się za kamienną balustradą, zza której krępych kolumienek widział wyraźnie, jak Rakoczy szuka wzrokiem jakiegokolwiek znaku, iż on nie śpi. Na szczęście, chłopiec nie pokusił się wcześniej o zapalenie świecy w pokoju, dzięki czemu teraz jego skulona postura nie była widoczna dla ludzkich oczu. Uspokojony guwerner naciągnął kaptur niżej i zaczął pomykać dalej.
Jak to możliwe, że teraz poruszasz się tak cicho?
Ciel postanowił go śledzić. Ściągnął szybko swą czerwoną kokardę, aby jak najmniej rzucać się w oczy (jakże był zadowolony, iż wciąż miał na sobie ciemny strój, nie zaś białą koszulę nocną) i skoczył z balkonu, cicho lądując na zgiętych nogach. Swoją obecność zdradzać mógł jedynie przez rozsypany nienaturalnie śnieg za nim. Jego kroki bowiem nie wydawały najmniejszego odgłosu.
Śledził ostrożnie fioletowookiego, który podążał najwidoczniej na front rezydencji. Czerwone ślepia, choć nie błyskały jasno swym demonicznym szkarłatem, obserwowały z największą czujnością każdy jego ruch, wyłapując nawet pojawianie się najmniejszych zagnieceń na płaszczu idącego mężczyzny.
Wreszcie Bleederman znalazł się przed drzwiami frontowymi. Młody Phantomhive zatrzymał się za rogiem i, pochylony przy ziemi, patrzał jednym okiem na prawdopodobnie czekającego na coś blondyna. Nagle posłyszał kroki. Kolejne. Nieostrożne.
Idzie nowy człowiek.
Niespokojnie spojrzał w bok i dostrzegł zbliżającą się ciemną postać, za którą czekał koń. Zwierzę patrzyło w jego stronę, lecz, na szczęście, żaden z mężczyzn nie zwrócił na to uwagi.
Niższy wyraźnie obcy dotarł wreszcie do Rakoczego i wziął od niego coś. Chłopiec zauważył w ostatniej chwili podawany z ręki do ręki list.
-To na pewno on. Informacje nie całkiem się zgadzały, ale reszta niech już jedzie. To nie potrwa długo. Maksymalnie dwa dni – wyszeptał nagle guwerner, patrząc wyprostowany na obcego. Ten pokiwał jedynie głową i ruszył z powrotem do konia.
Chłopiec zorientował się za późno, że ktoś za nim jest.
Nie zdążył nawet wypuścić głośno powietrza, gdy czyjaś dłoń zasłoniła mu usta i nos, ciągnąć w tył. Otworzył szerzej oczy, jedną ręką próbując się uwolnić, zaś drugą wyrzucając w tył, aby zaatakować. Napastnik jednak złapał ją i wykręcił demona przodem do siebie.
-Cii, paniczu. Wybacz mi, że cię zaskoczyłem, jednak inaczej nie dałbym rady poinformować cię o mej obecności tak, aby owa dwójka nie zorientowała się – wyszeptał Michaelis, patrząc nań równie czerwonymi oczyma, co on. Wreszcie lokaj puścił go delikatnie i powoli wycofał dłonie.
-Powinniśmy wrócić. Pan Bleederman już wraca.
Rzeczywiście.
W tym właśnie momencie obcy mężczyzna wskoczył zgrabnie na konia, spiął go i od
razu pogalopował w przeciwną stronę do rezydencji. Wzdłuż muru czarnej ściany
zaś dały się słyszeć odgłosy kroków Rakoczego, tak samo ciche, jak wcześniej.
Oba demony zatem wycofały się szybko, acz bezgłośnie.
-Wejdźmy frontowymi – rzucił do lokaja hrabia, po czym w kilka sekund okrążył cicho rezydencję.
Po chwili obaj znajdowali się już w środku, pewni, że guwerner ich nie zauważył. Ciel czuł się dziwnie. Nie miał pojęcia, po co Rakoczy ukrywał przed nim wizytę jakiegoś obcego.
Co miały oznaczać jego słowa?
Choć sam błagał o jakąś rozrywkę; coś, co przywoła cień dawnych zagadek i niewyjaśnionych zjawisk, teraz nie wiedział, co począć. Mimo to, nie mógł okazać swej niepewności. Sam prosił los o coś niezwykłego, więc teraz musi przyjąć jego dary.
-Sebastianie, czy taka sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy? – Spytał lokaja, kierując swe milczące kroki ku pokojowi guwernera, pewien, że usłyszy odpowiedź przeczącą.
-Nie, paniczu. Już raz pan Bleederman przekazywał nieznanej mi treści list obcemu człowiekowi, który przyjechał tu, podobnie jak i dziś, na koniu. To było wówczas, gdy jednego wieczoru nie przyszedłem do ciebie, paniczu, na czas; około miesiąca temu. Wybacz, że nie poinformowałem cię o tym, lecz – jako że podobne wydarzenie nie powtórzyło się – uznałem, iż nie jest to nic ważnego.
Ciel nie odrzekł nic. Byli coraz bliżej sypialni blondyna, więc wyostrzył słuch.
Chyba jeszcze nie wrócił.
Podniósł jedną dłoń na znak, aby się zatrzymać i przysiadł przy ścianie, tuż przed wejściem na ostatni korytarz. Po drugiej jego stronie usłyszał odgłos lekkich kroków. Niesamowite, że Rakoczy umiał poruszać się niczym pierwszorzędny złodziej. Zali pewnikiem było, iż nieostrożny demon by go nie usłyszał.
Kroki zbliżyły się, aż w końcu ucichły. Teraz obaj usłyszeli szczęk przekręcanego klucza.
Miał zamek w drzwiach?
Delikatne pchnięcie, ruch powietrza i cichutki zgrzyt zawiasów oznaczały, iż mężczyzna dostał się już do pokoju. O dziwo, nie zamknął jednak drzwi z powrotem. Czyżby domyślał się ich obecności? A może chciał wyjść ponownie, aby upewnić się w czymś jeszcze?
Sebastian położył dłoń w rękawiczce na jego ramieniu i pochylił się, szepcząc do ucha.
-Paniczu, czy mam sprawdzić, co też robi teraz pan Bleederman?
-Nie. Ja tam podejdę.
Obaj mówili tylko poprzez poruszanie ustami i ledwo słyszalne wydychanie powietrza, obracającego się w słowa. Jedynie inny demon byłby w stanie usłyszeć tę prawie niemą rozmowę.
-Uważaj, paniczu. Możliwe, że ten człowiek nie przypadkiem miał kiedyś w pokoju trujące dla nas zioła.
Hrabia pokiwał głową, po czym ruszył, nie spojrzawszy nawet na swego lokaja. Wystarczyło, że czuł jego spojrzenie na plecach, mimo swego zaborczego i przeszywającego wyrazu, w jakiś sposób pełne dlań otuchy. Powoli, krok za krokiem, zbliżał się ku na wpół otwartym drzwiom z ciemnego, acz nie hebanowego drewna. Wreszcie stanął tuż przy nich, przyciśnięty do ciemnej, nieoświetlonej ściany, niby cień wspinający się i pełznący za Rakoczym, za jego śladem.
Jeszcze jeden krok. Jeszcze jeden ruch. Całą drogę tutaj nie oddychał, oddając się swym demonicznym instynktom, które nie potrzebowały powietrza. Już prawie; niemal widział, co blondyn robi w środku. Już... Tak blisko... Czerwone oko poczęło swą tęczówką wychylać się z cienia, by ukazać źrenicy obraz wnętrza pomieszczenia, gdy...
-No dalej, przeklęte szkarady. Śmiało chodźcie tu, wy dwa plugawe demony. Czekam.
-Wejdźmy frontowymi – rzucił do lokaja hrabia, po czym w kilka sekund okrążył cicho rezydencję.
Po chwili obaj znajdowali się już w środku, pewni, że guwerner ich nie zauważył. Ciel czuł się dziwnie. Nie miał pojęcia, po co Rakoczy ukrywał przed nim wizytę jakiegoś obcego.
Co miały oznaczać jego słowa?
Choć sam błagał o jakąś rozrywkę; coś, co przywoła cień dawnych zagadek i niewyjaśnionych zjawisk, teraz nie wiedział, co począć. Mimo to, nie mógł okazać swej niepewności. Sam prosił los o coś niezwykłego, więc teraz musi przyjąć jego dary.
-Sebastianie, czy taka sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy? – Spytał lokaja, kierując swe milczące kroki ku pokojowi guwernera, pewien, że usłyszy odpowiedź przeczącą.
-Nie, paniczu. Już raz pan Bleederman przekazywał nieznanej mi treści list obcemu człowiekowi, który przyjechał tu, podobnie jak i dziś, na koniu. To było wówczas, gdy jednego wieczoru nie przyszedłem do ciebie, paniczu, na czas; około miesiąca temu. Wybacz, że nie poinformowałem cię o tym, lecz – jako że podobne wydarzenie nie powtórzyło się – uznałem, iż nie jest to nic ważnego.
Ciel nie odrzekł nic. Byli coraz bliżej sypialni blondyna, więc wyostrzył słuch.
Chyba jeszcze nie wrócił.
Podniósł jedną dłoń na znak, aby się zatrzymać i przysiadł przy ścianie, tuż przed wejściem na ostatni korytarz. Po drugiej jego stronie usłyszał odgłos lekkich kroków. Niesamowite, że Rakoczy umiał poruszać się niczym pierwszorzędny złodziej. Zali pewnikiem było, iż nieostrożny demon by go nie usłyszał.
Kroki zbliżyły się, aż w końcu ucichły. Teraz obaj usłyszeli szczęk przekręcanego klucza.
Miał zamek w drzwiach?
Delikatne pchnięcie, ruch powietrza i cichutki zgrzyt zawiasów oznaczały, iż mężczyzna dostał się już do pokoju. O dziwo, nie zamknął jednak drzwi z powrotem. Czyżby domyślał się ich obecności? A może chciał wyjść ponownie, aby upewnić się w czymś jeszcze?
Sebastian położył dłoń w rękawiczce na jego ramieniu i pochylił się, szepcząc do ucha.
-Paniczu, czy mam sprawdzić, co też robi teraz pan Bleederman?
-Nie. Ja tam podejdę.
Obaj mówili tylko poprzez poruszanie ustami i ledwo słyszalne wydychanie powietrza, obracającego się w słowa. Jedynie inny demon byłby w stanie usłyszeć tę prawie niemą rozmowę.
-Uważaj, paniczu. Możliwe, że ten człowiek nie przypadkiem miał kiedyś w pokoju trujące dla nas zioła.
Hrabia pokiwał głową, po czym ruszył, nie spojrzawszy nawet na swego lokaja. Wystarczyło, że czuł jego spojrzenie na plecach, mimo swego zaborczego i przeszywającego wyrazu, w jakiś sposób pełne dlań otuchy. Powoli, krok za krokiem, zbliżał się ku na wpół otwartym drzwiom z ciemnego, acz nie hebanowego drewna. Wreszcie stanął tuż przy nich, przyciśnięty do ciemnej, nieoświetlonej ściany, niby cień wspinający się i pełznący za Rakoczym, za jego śladem.
Jeszcze jeden krok. Jeszcze jeden ruch. Całą drogę tutaj nie oddychał, oddając się swym demonicznym instynktom, które nie potrzebowały powietrza. Już prawie; niemal widział, co blondyn robi w środku. Już... Tak blisko... Czerwone oko poczęło swą tęczówką wychylać się z cienia, by ukazać źrenicy obraz wnętrza pomieszczenia, gdy...
-No dalej, przeklęte szkarady. Śmiało chodźcie tu, wy dwa plugawe demony. Czekam.
Głos
Bleedermana, przepełniony jadem i nienawiścią, czystą wrogością przebił ciszę
jak z sykiem przebija powietrze bełt wystrzelony nagle z kuszy, wpijając się
swym głośnym, brutalnym tonem we wrażliwe uszy potworów z piekieł. Mężczyzna
jeszcze nie wyszedł, lecz Ciel natychmiast poczuł w talii dłoń lokaja, który
pociągnął go szybko w tył.
-Sebastian... – Wyszeptał bezgłośnie chłopiec, marszcząc brwi i patrząc nieufnie w stronę drzwi.
-Tak, paniczu. On wie, kim jesteśmy. I to chyba już od jakiegoś czasu.
-Sebastian... – Wyszeptał bezgłośnie chłopiec, marszcząc brwi i patrząc nieufnie w stronę drzwi.
-Tak, paniczu. On wie, kim jesteśmy. I to chyba już od jakiegoś czasu.
DOBRZE! Widzę, że Rakoczy w końcu pokazuje pazurki... Mimo, że jest bardzo ciekawą postacią, którą naprawdę polubiłam, to nie mogę się tu powstrzymać od dzikiej satysfakcji, że chyba w końcu naprawdę całkiem stracił zaufanie Ciela... I słusznie. Ciekawi mnie bardzo, co on kombinuje i - co najważniejsze - z kim współpracuje. A do piątku jeszcze tyle czasu...
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o błędy, to zauważyłam tu coś takiego:
"Śmiało chodźcie tu, wy dwa plugawe demony." - czy po słowie "śmiało" nie powinno być przecinka? I jeszcze tu:
"W tym właśnie momencie obcy mężczyzna wskoczył zgrabnie na konia, spiął go i od razu pogalopował w przeciwną stronę do rezydencji." - ja bym wcisnęła słowo "stronę" na koniec zdania. Nie wiem, czy to, co napisałaś jest niepoprawne, ale po prostu zdaje mi się, że w takiej formie jest średnio zrozumiałe tak na pierwszy rzut oka.
Ale głowy za to nie dam - humanistka ze mnie żadna. Jeśli poprawiam niepotrzebnie, to pokornie proszę o wybaczenie : )
Twoje opowiadanie zżera mi mózg. A to komplement. Ostatnio siedzę sobie kulturalnie na historii, omawiamy wojny ze Szwecją i nagle słyszę coś o Jerzym Rakoczym - bum, koniec mojego uważania na tej lekcji, naturalnie natychmiast przyszedł mi na myśl Twój Rakoczy i Twoje opowiadanie i ciąg dalszy lekcji w moim wydaniu polegał już tylko na wymyślaniu możliwych scenariuszy tego, do czego w tej historii zmierzasz. Gratuluję wygryzienia z mojej głowy Hetalii - bo od jakiegoś czasu nie byłam w stanie na historii skupiać się na niczym innym jak tylko na owej mandze. Tobie w każdym razie udało się mnie na tyle zainteresować, że porzuciłam rozmyślania o dziwacznych międzynarodowych paringach : )
Ach, miałam jeszcze coś dodać: strasznie mi się podoba to, że używasz słów takich jak "zali", "nań", "weń"... Rzadko się z tym człowiek spotyka, a dodaje takie coś niemało uroku. No, i jest to bardzo charakterystyczna rzecz i między innymi dzięki temu Twój styl pisania naprawdę mnie ujmuje.
Ładna rzecz, ten rozdział. Doceniam i pochwalam : )
A teraz pozostaje mi tylko czekać do piątku...
Czyżby Rakoczy okazał się tą osóbką o której myślę? Czy ty wpuściłaś węża w gniazdo skorpionów? Taka zdrada... lubię go! Kurczę naprawdę lubię go. Jak ktoś wcześniej napisał: "Nie da się go nie lubić" Ale coś się nareszcie dzieje ^^ coś na czym mogę naostrzyć sobie zęby :D no bo co jest lepszego od walki z osobą do której zaczynało się coś czuć? *wredna połowa jego duszy chce widzieć cierpienie w oczach Ciela.... znów* ja chce już piątek >.< naprawdę wszystkiego bym się po nim spodziewał ale nie tego jednego. Ładnie opisana jest ta scena. Wyrabiasz się coraz bardziej :)
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie jest świetne. Czytam z zapartym tchem, chcąc jak najwięcej wyczytać z tekstu, każde słowo pochłaniam z satysfakcją. Akcja rozwija się wspaniale i uważam że masz talent ;3
OdpowiedzUsuńHa! >:D Nigdy nie ufałam tej głupiej pipie Rakoczemu xD
OdpowiedzUsuń