Kolejne
dni mijały... Dziwnie. Wszystko było normalne, jakby nigdy nic się nie
zmieniło. Przynajmniej między młodym hrabią, a Rakoczym. Blondyn ponownie stał
się żywy, radosny i nieszkodliwy, poza chwilami, gdy zbliżał się do niego,
przytulał go lub czochrał włosy (co, nawiasem, zdarzało się coraz częściej).
Ciela
jednak w tej codziennej „dziwności” irytowało co innego. Były bowiem momenty, w
których znajdował się sam na sam z Sebastianem: kiedy demon go przebierał rano,
przygotowywał kąpiel i układał do snu. Teraz te spotkania stały się krótkie,
oficjalne... I to bolało niebieskookiego.
Owszem,
nieraz przeklinał samego siebie za swoje uczucia, lecz przecież świadomie
podjął decyzję o odizolowaniu się od lokaja. Relacja sługa-pan została
doprowadzona niemal do skrajności. I właśnie do tego dążył. Jednak pod
zamkniętymi powiekami najczęściej widział właśnie tę jedną, jedyną twarz i usta
mówiące słowa, które pochłaniał tak łapczywie, jakby wrócił z pustyni, a demon
był jego wodą.
Wciąż
pamiętał początek, kiedy to Michaelis nie zdawał sobie sprawy, iż jego panicz
sam pragnie przywrócić mu stan nicości, towarzyszący im przed... Przed przyjściem
Rakoczego. Usta, które chciały szukać ust, drżały, kiedy Sebastian ledwie
powstrzymywał się od ich zaciśnięcia. Oczy chowające za maską obojętności swój
zawód. Dłonie pozbawione możliwości dotyku jego ciała. Głos rozchodzący się
wokół smakiem gorzkiej wody. Rozsądek mówił mu, aby ignorował to wszystko, lecz
w trzewiach chłopiec i tak czuł ucisk, gdy spoglądał na porażkę demona.
Trzeciego
wieczoru czarnowłosy nie wytrzymał. Przycisnął znów niebieskookiego do łóżka,
domagając się odpowiedzi, wyjaśnienia. I kiedy chłopiec bez wahania wydał mu
rozkaz suchym głosem, chyba wreszcie zrozumiał, że jego gra na nic już się tu
nie zda.
„Zejdź
ze mnie. To rozkaz.”
Poddał
się. Chora satysfakcja napłynęła i zalała Ciela zimną, ostrą jak tysiące igieł
falą. Złamał go. Po raz pierwszy go złamał. Tego jedynego, z którym to on
przegrywał. Wreszcie mógł rzec sobie „szach-mat” w duchu, chełpiąc się tym w
swej czarnej samotni. Mógł powtarzać sobie te słowa w kółko, popadając w coraz
większy samo-zachwyt. I robił to. Bardzo często. A świadczył o tym ciemny
uśmiech; ledwie widoczne uniesienie kącików i rozbłysk w oczach, tańczących
swymi gorzkimi iskierkami.
Rakoczy
nie pytał. Widocznie przerażało go to. Lub odrzucało. Gdy tylko Ciel pogrążał
się w swojej mulistej radości, guwerner udawał, że szuka jakiejś książki bądź
zamyśla się. A chłopcu było to jak najbardziej na rękę.
Jaka jeszcze radość istnieje w życiu demona?
I czy może być ona większa?
Skutecznie
tłumił w sobie ból, zakuwając go w lodowe łańcuchy i pozostawiając w lustrzanej
komnacie, gdzie był tylko on i ta „miłość”. Fascynował sam siebie. Nie potrafił
do tej pory znaleźć nic, co by pozwoliło mu uniknąć fal ciepła, a teraz... Czuł
się, jakby mógł wszystko.
I
tak mijały dni, które zmieniły się w tygodnie. Zima nastała na dobre, zasypując
czarne wrzosowiska białym, puszystym pierzem. Porywisty wiatr porykiwał co noc,
niosąc kolejne tony mroźnej śmierci. Żadne zwierzęta nie odważyły się wyjrzeć
na środek tego pustkowia, gdzie teraz czekało je li tylko powolne i bolesne
konanie na śnieżnej pustyni. Niebo ani razu nie wyjrzało zza kołdry szarych
chmur, nawet nocą. A raczej, zwłaszcza nocą. I cały świat czekał tylko aż biała
królowa z hordą swych białych psów nasyci się śmiercią.
-Cielu,
powiedz mi... Ostatnio jakoś rzadziej napotykam pana Sebastiana. Czy coś mu
jest?
Tego
dnia wyjątkowo śnieżyca ustała, zamieniając się w spokojny deszcz białych
płatków. Nie minęła jeszcze dziesiąta, a Rakoczy już wynalazł w bibliotece
siedemnaście książek, które miał zamiar przestudiować z chłopcem tego dnia.
Wyjątkowo młody hrabia nie miał ochoty na naukę. Jego uwagę przyciągał dziś
jedynie spokojnie opadający, śnieżny puch.
Jakby gniew zimy ustąpił spokojnemu
oddechowi...
-Nie.
A na pewno nic poważniejszego – odpowiedział, nie odwracając wzroku od okna.
Blondyn
milczał chwilę. Podszedł do niebieskookiego, zwyczajowo kucając przy nim.
Dopiero wówczas hrabia przeniósł nań wzrok. Guwerner westchnął ciężko.
-Może
wyjdziemy dziś na zewnątrz? Pogoda wygląda na znacznie lepszą, niźli ostatnimi
czasy, drogi chłopcze. A ty nie wyglądasz na chętnego, aby próbować dziś z tobą
trygonometrii.
Młody
Phantomhive w końcu przytaknął głową, po czym wstał. Zbliżył się do okna,
wyglądając na zewnątrz, aby po chwili rzec:
-Powinieneś
ubrać dziś coś cieplejszego od twojego płaszcza.
Rakoczy
zaśmiał się.
-Nie
martw się. Mam jeden grubszy. Poza tym, toraczej ja powinienem mówić ci takie
rzeczy.
Chwilę
później spacerowali powoli przez ośnieżone wrzosowiska. Zimny wiatr odpuścił
sobie nieco i teraz był jedynie mrożącym, wilgotnym powiewem, przedzierającym
się przez ciepłe warstwy ubrań jedynie od czasu do czasu. Bleederman trzymał
Ciela za ramię tuż przy sobie, powtarzając co chwilę coś o zaspach i
zwierzęcych norach. Chłopiec jednak nie słuchał, znów pogrążony we własnych
myślach.
Czy ja powinienem pozwalać sobie na
wychodzenie z nim? Przecież rzeczywiście może coś ukrywać... Tak, Cielu.
Jeszcze zacznij się zastanawiać, czy możesz wychodzić bez wiedzy Sebastiana.
Daj już sobie spokój. Ten przeklęty demon zapewne wyolbrzymiał wszystko, jak
zwykle. Znasz już te sztuczki. Choć może jednak... Nie wiem. Sam już nie wiem.
Westchnął
ciężko i zatrzymał się. Dopiero po chwili zorientował się, że w tym samym
miejscu oglądał jakiś czas temu gwiazdy z blondynem. Wtem przypomniał sobie o
czymś.
-Rakoczy.
Pamiętasz tamten gwiazdozbiór, który odkryłeś? Jesienią go stąd widać – spytał,
spoglądając na niego.
-Tak,
pamiętam. Właściwie teraz też byłby widoczny, choć w trochę innym miejscu. A co
w związku z nim? – odpowiedział.
-Pozwoliłeś
mi go wówczas nazwać. Chciałem spytać czy moja nazwa się przyjęła.
Rakoczy
uśmiechnął się miło, po czym nachylił nad nim. Ametystowe oczy przypatrywały mu
się z mieszanką rozbawienia i zaciekawienia.
-Szczerze?
Musiałem wysyłać list trzykrotnie, aby twoje „Abyssus” przyjęto oficjalnie.
Ale... Udało się.
O
dziwo, chłopiec niespodziewanie się uśmiechnął. Nie typowym gorzkim uniesieniem
kącików ust ani nawet zadziornym, zuchwałym, lecz zwykłym, trochę smutnym, acz
szczerym uśmiechem. Takim, jakiego dawno nie używał. Ostatni raz był chyba,
gdy... Dopiero stał się demonem. Tak, właśnie wtedy. To przyjemne uczucie pełni
i ostatecznego uwolnienia się od przerażającej każdego wizji śmierci sprawiło
wtedy, że uśmiechnął się. Jedyna różnica polegała na tym, iż wówczas sycił się
swoim szczęściem sam, a teraz stał przed obcą osobą. Co zaś dziwniejsze, nie
przeszkadzało mu to. Bo ten właśnie człowiek... Było w nim coś, przez co Ciel
nie bał się otworzyć i pokazać choć małej części szczerego siebie.
I właśnie dlatego nie powinieneś przejmować
się słowami Sebastiana. Zapewne kłamał, żeby nikogo do ciebie nie dopuścić.
Żeby mieć cię na własność.
Czy
zatem mógł sobie pozwolić na zbliżenie do Bleedermana? Na odsłonięcie
zagmatwanego labiryntu zbłąkanej w sobie, parszywej duszy? Rakoczy nie był
demonem, który miałby cel, jak pożarcie go. Nie chciał właściwie nic, poza
możliwością pozostania tutaj. Chłopiec mógł spełnić to życzenie. A nawet
więcej. Tylko czy da radę otworzyć się przed kimś jeszcze?
-Nad
czym tak myślisz, drogi chłopcze? Wyglądasz, jakbyś na moment odfrunął umysłem
daleko stąd – odezwał się w końcu guwerner, teraz, dla wygody zapewne, kucając.
Niebieskooki
zaś właśnie podejmował trudną decyzję. Bo cóż z tego, że rozsądek pragnie
spokoju, skoro serce wybrało podróż przez ból i niepewność? Po chwili jednak
odwrócił się i popatrzył w niebo zasnute ciężkimi, białymi chmurami, bez
przerwy sypiącymi delikatnym puchem.
-Rakoczy...
-Tak?
-Czy...
Czy mógłbyś mnie objąć?
Blondyn
milczał. Zapewne wpatrywał się weń swymi niesamowitymi fioletowymi oczyma,
próbując zrozumieć, skąd ta zmiana. Możliwe nawet, że szukał jakiegoś drugiego
dna, podstępu. W końcu jednak, zgodnie z oczekiwaniami chłopca, zbliżył się w
dosłownie dwóch krokach, zostawiając w skrzypiącym śniegu ślady butów, i mocno
go przytulił, przyciskając do piersi.
Ciepłe
ramiona oplatały młodego hrabię, który wtenczas zastanawiał się czy chciałby,
aby właśnie one wywoływały tak silne dreszcze, jak pewne silne, pachnące
pożądaniem i grzechem ręce.
Wrócili
niecałą godzinę później, kiedy to fioletowooki stwierdził, iż zrobiło się już
za zimno na spacery. Rzeczywiście, spokojny rankiem powiew chłodu zmieniał się
powoli w szczypiący mrozem wiatr, wzmagający się cały czas. Ciel nawet nie
otrzepał pokrytego śniegiem płaszcza ani butów, gdy rzucał je na podłogę w
wejściu. Czekał tam na nich Sebastian, który swoim beznamiętnym wzrokiem
powitał dwie wychłodzone postacie.
-Dzień
dobry, panie Sebastianie! Przepraszam za ten bałagan, lecz wybrałem się z
Cielem na zewnątrz, żeby obejrzeć zimowy krajobraz z bliska – zaczął Rakoczy,
trzymający ze skruszoną miną ośnieżone okrycie. Demon nie patrzył jednak niego,
a na młodego hrabię, który nawet nie zaszczycił go spojrzeniem.
-Paniczu,
czy mam przygotować ciepły posiłek? – Spytał oschłym głosem, ostentacyjnie lub
nie, ignorując guwernera. Zapewne poprawną była pierwsza opcja.
-Podaj
obiad. A ty, Rakoczy, połóż to na podłodze. Sebastian zaraz posprząta śnieg.
Lokaj
skłonił się i dopiero wtedy podszedł do blondyna, nadal niewiedzącego, co
zrobić. W końcu oddał mu płaszcz i zostawił buty, po czym dogonił odchodzącego
już w stronę jadalni Ciela.
-Drogi
chłopcze, nie powinieneś być taki surowy! Wygląda to, jakbyś pokłócił się z
panem Sebastianem!
Phantomhive
nie odrzekł na to nic, wpatrując się uparcie przed siebie. Blondyn więc
odpuścił sobie, wzdychając ciężko. Ostatni raz jeszcze odwrócił się i ujrzał,
jak pochylony czarnowłosy rzuca kątem oka nieokreślone spojrzenie w stronę
oddalającej się pary.
***
Najmocniej was przepraszam, moi drodzy, za bezczelną wręcz długość (a raczej "krótkość") tego rozdziału. Zostałam wyzuta z weny przez dość upierdliwą infekcję żołądka, przez co przez trzy dni nie napisałam ani słowa. Wiem, że ostatnie trzy "Kolosy" (z których jestem dumna) nie wskazywały na nagłe skrócenie kolejnego rozdziału, lecz, niestety, tak wyszło. Następnym razem postaram się o coś dłuższego niż nędzne, niecałe dwa tysiące słów.
Dziewczyno czy ty uważasz to za nędzne?! Ja mam kłopot z wypoceniem 250 =.= tak... tego nie pobijesz więc na marudź *karcące spojrzenie* moja droga rozdział nie uchyla się w niczym swoim poprzednikom (poza długością ale to zrozumiałe. Choroba nie wybiera). Nie ma też błędów stylistycznych czy literówek, które utrudniły by czytanie... był w sumie taki jeden, mały moment ale to nieistotne. Lepsze jest pytanie nad jego treścią... w końcu spadł śnieg *nie żeby chciał żeby i u niego leżały zaspy* ten rozdział wydaje się być swoistym podsumowaniem poprzednich... no i to z czym boryka się nasz Ciel... ja na jego miejscu nie ufałbym Rakoczemu. Ale ja nie ufam nawet sobie więc nie powinienem się wypowiadać w tej sprawie... ale powiem Ci, że tym rozdziałem wprowadziłaś niepewność w moje stwierdzenie, iż Cielak będzie z Sebkiem.... nie jestem teraz do końca pewny co kombinujesz. Chętnie się jednak o tym przekonam ^^
OdpowiedzUsuńKyaaa~ Jeśli pozwolisz, że zacznę tak kolokwialnie. Miałam ochotę zasiąść do tego rozdziału... no cóż, kilka godzin wcześniej, jednakże wena na oglądanie filmów nie wybiera... I skończyło się na tym, że przez ostatnie 5 godzin bezczynnie wpatrywałam się w monitor, gdy przed moimi oczami rozgrywały się losy Sherlocka Holmesa. Sądzę, że odbiór twojego tekstu jeszcze polepszył fakt, iż zaraz przed rozpoczęciem czytania zostałam niemal całkowicie wyzuta z emocji poprzez "śmierć" Holmesa i Moriarty'ego (wciąż nie wiem, którego bardziej mi żal) oraz późniejsze "zmartwychwstanie" Sherlocka. Co ciekawe, już od momentu, kiedy przeczytałam pierwsze zdanie tego rozdziału, mój umysł machinalnie wpłynął na tory twojego myślenia, że tak się wyrażę. Choć pewnie trudno coś z mojego bełkotu wywnioskować, chodzi li i wyłącznie o to, iż z łatwością przeszłam z poziomu tak znakomitego dzieła do twojej twórczości, za co należy ci się głęboki ukłon.
OdpowiedzUsuńZacznę może od postaci, jak zazwyczaj. Tym razem podaruję sobie marudzenie w stylu "o nie, znowu ten Bleederman, on jest złem wcielonym (ha! to mój geniusz, by do swojego zdania wpleść kolejny raz ukryte słowo >Ciel<), jak możesz tak robić, to nie fair" et cetera. Za to powiem tylko jedno... Albo też i dwa. No, ewentualnie trzy. Generalnie, postaram się z tym zmieścić w kilku krótkich zdaniach. Rakoczy wydaje mi się... coraz bardziej tajemniczy i ciekawy. Oraz, wreszcie, zaczyna objawiać się jego inteligencja! Jakoś wcześniej, pomimo licznych cech, jakie mogłam mu przypisać, wśród nich nie znalazły się synonimy "mądrości". Podoba mi się, mniam. Zapodaj go z dobrze przygotowanym Earl Grey'em oraz herbatnikami, a taki deserek spałaszuję w kilka sekund.
Och, wyszło na to, że chwalę tylko Rakoczego, o Cielu i Sebastianie całkowicie zapominając. Hmm... trudno tutaj cokolwiek o demonicznym lokaju powiedzieć, gdyż we wcześniejszych rozdziałach pojawiał się w różniastych scenach i odsłonach, a tu... po prostu go nie zaserwowałaś. No cóż... przemykał się przez akcję niezauważony, że tak powiem. Niby był, ale ja tego nie odczułam. Zbrakło, jak dla mnie, jego magicznej aury, dodającej każdemu dobrze napisanemu fanfickowi odrobinę smaczku. Ciel - mimo tego, iż jest główną postacią, to właśnie jego najtrudniej mi podsumować. Podoba mi się, oczywiście. Kupuję tę wersję Ciela-demona. Szczególnie w tym rozdziale, gdy ujawnia się jego cyniczność oraz przewrotność, że tak to nazwę. (Pomijam już fakt jego naprawdę młodego wieku, choć, jak mawiają "taka zgorzkniała postawa w tym wieku to niezdrowy nawyk".) Najbardziej przypadła mi do gustu pierwsza część rozdziału, czyli ta z uczuciami oraz przemyśleniami hrabiego.
*** Przez wyjątkowo idiotyczną możliwość dodawania komentarzy do określonej ilości znaków - przed Wami druga część***
OdpowiedzUsuńChciałam w pierwszym podpunkcie opisać postacie, a wyszło na to, że rozpisałam się także o akcji, wydarzeniach i moich prywatnych odczuciach. Jednak nie potrafię konstruktywnie pisać i logicznie dzielić komentarza na części... Jakież to smutne. So sad.
Jak osoba komentująca powyżej - mam teraz mieszane uczucia co do związku Ciela i Sebastiana. Z mojego punktu widzenia to byłoby trochę nielogiczne, gdyby Sebastian tak nagle wybaczył swojemu paniczowi (oczywiście, jeśli ten zamierza go wybrać...). Teraz oboje zachowują się odrobinę niedojrzale, lecz cóż - jak mawiam - "miłość gubi ludzi w ich własnych słowach, przekonaniach i gierkach". (Hah, podziwiaj mój geniusz: głosząc swoją opinię, udało mi się dodatkowo przemycić własny cytat).
Dopiero teraz do mnie dotarło, że nie zdążyłam złożyć ci pobożnych życzeń "szczęśliwego nowego roku". Khm, liczę, iż w nadchodzącym roku pisanie będzie szło ci jeszcze łatwiej, wena na opowiadanie nachodzić oraz nawiedzać cię będzie regularnie, a ty pozostaniesz w miarę zdrowa i uśmiechnięta.
Teraz z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnego piątku i zapewne wspaniałego rozdziału c:
PS Może troszkę niepotrzebnie się rozpisałam, nie wiem, ale skoro twierdziłaś, że lubisz, gdy moje wypowiedzi są długie (według twojej argumentacji wiąże się to ze składnością, chociaż ja za to nie świadczę), toteż specjalnie dla ciebie, postanowiłam zrezygnować z kilkudziesięciu dodatkowych minut snu, aby wysilić wyobraźnię i opisać dokładnie wszystko, co mi się tutaj podobało. Liczę, że moje wysiłki zostaną docenione.
PPS Podczas pisania tego komentarza nauczyłam się jednej ważnej rzeczy. Naprawdę istnieje takie słowo jak "różniaste".
PPPS Choroby to zło... Należy je omijać szerokim łukiem, rzucając nieprzyjemne spojrzenia oraz szczerząc kły, by się na pewno nie zbliżały. Ja tak robię - i proszę - cały rok jestem zdrowa c:
Nee~ To jest genialne! Innymi słowami wyrazić się tego nie da. Najlepszy fanfick jaki w życiu czytałam :D.
OdpowiedzUsuńŚwietnie. Choć spodziewałam się czegoś dłuższego...
OdpowiedzUsuńChwila... A co, jeśli Sebastianowi stało się coś przez ten wybuch? Przecież to on tam sprzątał, a było tam coś niebezpiecznego dla demonów, a żeby się tego dowiedzieć musiał to poczuć. Co, jeśli coś na niego zadziałało, a on po prostu nie chce martwić sobą Ciela?
OdpowiedzUsuń