***
Niebieskowłosy
wciąż nie mógł otrząsnąć się z szoku. Co prawda, przybrał swą maskę zimnej
obojętności, która pokazywała wyraźnie, z jaką wyższością młody hrabia traktuje
Rakoczego.
Obaj
zasiedli do stołu: gospodarz w czołowym miejscu, gość z boku. Sebastian
tymczasem przyniósł im pieczeń ze śliwkami, z jakimś ciemnym sosem, po czym
oddalił się. Ciel zdziwił się na widok jedzenia, bowiem odkąd tu przyjechali,
nie raczył się niczym poza herbatą, a z tego, co wiedział, także Sebastian nie
jadał ludzkiego jedzenia. Skąd zatem demon wziął świeże mięso?
Chłopiec
zaczął jeść w milczeniu, nie zważając na – bądź, co bądź – niechcianego
towarzysza. Nadal nie mógł przyswoić do siebie nowej informacji. Owszem,
zostawił dobrze prosperującą firmę, oddał ją samej sobie. Lecz, mimo że sam
zrzekł się praw do niej, w jakimś stopniu pozostała ona jego firmą.
Przynajmniej tak myślał.
Aż
do teraz.
Gdy
odjeżdżał, nie wyobrażał sobie, że ktoś może wykupić j e g o
sieć zabawkarską. Czy kogokolwiek było w ogóle na to stać? Jak widać –
tak. Młody demon zerknął na mężczyznę obok uważnym, wręcz nieprzyjaznym
wzrokiem. Tamten chyba podłapał to spojrzenie, gdyż przestał na moment jeść.
-Panie
Phantomhive. Naprawdę, pańska kucharka jest zacną niewiastą, skoro potrafi
przyrządzić tak doskonałą pieczeń. Dawno nie jadłem mięsiwa, które po prostu
rozpływałoby się w ustach! – Na jego bladej twarzy wykwitł uśmiech optymisty
tak zagorzałego i niepoprawnego, że można to uznać wręcz za chore.
-Nie
chcę pana rozczarować, panie Bleederman, lecz nie posiadam kucharki. Ani
kucharza. Ubiegając zaś pana pytanie, powiem, iż w tej posiadłości pracuje
jedynie mój lokaj – odrzekł niebieskooki, wróciwszy wzrokiem do talerza. Odciął
maleńki kawałek dania i niespiesznie zaczął go przeżuwać, niczym najzwyklejszy
kęs pożywienia, niebędący żadną niezwykłością.
Tymczasem
gość spojrzał zdziwiony w stronę drzwi, w których właśnie pojawił się
Michaelis, niosący kolejną potrawę. Tym razem deser – jeszcze parujące ciasto
czekoladowe.
-Zatem,
drogi panie Phantomhive, ma pan niezwykle utalentowanego lokaja. Aż pozielenieć
z zazdrości można. Panie Sebastianie, to zatem z panem rozmawiałem
telefonicznie, prawda? A myślałem, że to jakiś krewny pana Phantomhive’a. A to
ci numer! Opiekun, lokaj i kucharz w jednym. Jakież jeszcze funkcje spełnia pan
w tym zacnym domu? – Przez głowę Ciela przeszła myśl, że mężczyzna ten
stanowczo za dużo mówi.
-Panie
Rakoczy, w tym domu służę memu paniczowi we wszystkim, gdyż jestem jedynym
pracownikiem. Jako lokaj rodu Phantomhive’ów, cóż by było gdybym nie potrafił wykonać
tych paru rzeczy?
-Ależ
niech nie będzie pan taki skromny! Ta posiadłość jest naprawdę sporych
rozmiarów. Toż to niezwykłe, iż jedna osoba daje sobie radę z tym wszystkim! – Dla
obcego ton głosu Sebastiana może i brzmiał skromnie, lecz młody hrabia wyraźnie
słyszał w tej wypowiedzi pogardę i kpinę. Choć nie był pewny czy chodziło o
przybysza, czy też o niego.
-Panie
Bleederman, jestem tylko piekielnie dobrym lokajem. A teraz, życzę smacznego –
rzecz jasna, nieśmiertelna wypowiedź demona paść w końcu musiała. Na szczęście,
ta bezsensowna rozmowa skończyła się, kiedy Michaelis położył na stole ciasto
czekoladowe z wiśniami w likierze, a zabrał puste już talerze po pieczeni i
wyszedł.
Chłopiec
zaczął jeść, wreszcie rozkoszując się ciszą, która jeszcze wczoraj przykrzyła
mu się nieznośnie i niemal niemiłosiernie, teraz zaś, przy tak rozgadanym
gościu, stanowiła nie lada luksus. Choć nie minęła nawet godzina, odkąd
mężczyzna tu przybył.
-Niezwykły
ten pański lokaj. Z wyglądu taki nieludzki i dziki, ale maniery ma lepsze, niż
niejeden hrabia – nie minęła długa chwila, a Rakoczy już zaczął zajmować
rozmową niebieskowłosego, na co ten jedynie westchnął niegrzecznie.
-Panie
Bleederman, co właściwie pana tu sprowadza? – Spytał chłopiec, unosząc głowę
znad jedzenia.
-No
jakże, co, panie Phantomhive? Toż od dziś będę pana guwernerem! Jednak poza tym,
tak między nami, bardzo chciałem poznać człowieka, będącego niegdyś
właścicielem mojej obecnie firmy. Ciekawi mnie, dlaczego pan ją zostawił, skoro
prosperowała wręcz doskonale.
Słysząc
słowa „obecnie mojej firmy” Ciel nieomal się zakrztusił.
Jak on śmie?! Kmieć, myśli, że skoro przejął
firmę, może się tak wyrażać!
Na
szczęście zachował swój surowy, dorosły ponad wiek wyraz twarzy.
-Swoje
powody może ma każdy, panie Bleederman, lecz nie wszyscy muszą je znać. Ja
chciałem się jednak dowiedzieć, co dokładnie ma pan na myśli, jeśli chodzi o
pańskie nowe stanowisko – chłopiec przemilczał fakt, iż objął je bez wiedzy
głównego zainteresowanego. O tym porozmawia z Sebastianem na osobności.
-Ach,
no tak – fioletowe oczy spoczęły z badawczym wyrazem na chłopcu, usiłującym nie
zdradzić swej irytacji. Doprawdy, zmienność tego człowieka, jego zachowanie i
charakter już doprowadzały go do szewskiej pasji. – Jako pański guwerner, już
od jutrzejszego dnia chciałbym nauczać pana stosownych do wieku informacji z
różnorodnych dziedzin nauki, a także innych, jak umiejętność kaligrafii,
dobrych manier w różnych okolicznościach i umiejętności perswazji, która w
dzisiejszych czasach jest niezwykle cenna. Chciałbym także, jeżeli nie sprawi
to problemu, poznać pańskie sposoby zarządzania firmą. Jak robił to pan
niegdyś, abym mógł się nauczyć czegoś więcej – mężczyzna westchnął, a uśmiech
na jego twarzy zbladł, jakby nagle przypomniał sobie o istotnym problemie.
Rzecz
jasna, nie umknęło to uwadze młodego hrabiego, który zaczął się zastanawiać,
czy Bleederman nie ma kłopotu z firmą. Nie zapytał jednak o to, a dokończył w
milczeniu posiłek, nie zważając już na gościa.
Drzwi
otworzyły się ponownie, a w nich pojawił się demon z tym samym kpiącym
uśmiechem, który gościł na jego twarzy, kiedy Michaelis opuszczał
pomieszczenie. Lecz tym razem skrzyżował spojrzenie z niebieskookim, i na moment
wyszczerzył zęby, przejeżdżając po nich językiem. Szybko jednak przeniósł wzrok
na Rakoczego, który patrzał, wciąż zamyślony, w swój talerz.
-Panie
Bleederman, sądzę, iż przyszła pora, aby pokazać panu pokój, który będzie pan
zajmował. Jest już przygotowany – rzekł do mężczyzny, biorąc przy okazji do
ręki puste talerze.
Chłopiec
zamrugał zaskoczony. Milczał jednak, nie dając po sobie poznać złości, która
narastała na myśl, że będzie mieszkał pod jednym dachem z tym obcym
człowiekiem. Bez wyrażenia zgody.
Fioletowooki
tymczasem wstał, uśmiechnął się do Ciela i poszedł za lokajem, najpewniej
zalewając go potokiem słów, brzmiących absolutnie bez sensu. Hrabia udał się
zatem do swojej sypialni, gdzie położył się na łóżku, biorąc jakąś książkę do
ręki.
W
takiej pozycji zastał go demon, gdy wszedł, nie doczekawszy się odpowiedzi po
swym pukaniu.
-Kim
ten człowiek jest, Sebastianie? I dlaczego mieszka pod moim obecnie dachem? – Spytał
niebieskooki, z irytacją zatrzaskując książkę. Jego oczy lśniły skrywaną przed
światem czerwienią, wyjawiając całą złość. Usiadł na łóżku, patrząc z
wściekłością na lokaja.
-Mówiłem
już paniczowi. Nasz dzisiejszy gość to Rakoczy Bleederman, nowy właściciel
firmy...
-Wiesz
doskonale, o co mi chodzi, demonie, więc odpowiedz na moje pytanie! To rozkaz!
– Chłopiec przerwał Michaelisowi, krzycząc już. Ten jednak tylko spojrzał z
pobłażaniem, udając, iż wciąż ma na twarzy obojętną i pustą maskę.
-Oczywiście
zatem, paniczu. Rakoczy Bleederman, jako panicza guwerner, będzie mieszkał w
tym domu ze względu na to, iż droga tutaj jest daleka i uciążliwa oraz na
życzenie samego panicza. Sam wszakże wczoraj wspomniałeś, że nie dbam o twój
wolny czas należycie, paniczu. Teraz zatem chciałbym prosić pokornie o
wybaczenie tegoż uchybienia – demon klęknął na kolanie przed chłopcem,
próbującym zdusić w sobie gniew. Jego oczy nadal pozostawały krwiście czerwone,
ujawniając całemu światu szkaradną prawdę o nim samym – młodym demonie. Takim
samym, jak jego lokaj.
Młody
hrabia zamyślił się na krótki moment, aby po chwili uśmiechnąć się półgębkiem.
Wymyślił coś, dzięki czemu może nie pożałuje kolejnej decyzji.
-Wstań
– Michaelis spojrzał na hrabiego z powrotem i wyprostował się. – Dobrze. Niech
tu zostanie. Wyrażam na to zgodę. Pod jednym warunkiem. Ty nie masz prawa
uczestniczyć, przerywać bądź słuchać żadnej z naszych rozmów czy też lekcji. To
rozkaz.
Demon
patrzył na chłopca, górującego nad nim w jakże zabawny sposób. Mimo to, właśnie
on teraz był upokarzany jako lokaj, sługa, pies.
-Tak,
mój panie.
*rozsiada się wygodniej w czarnym, atłasowym fotelu*no, no, no... nasz maluszek się wyrabia. Ale pawi ogon? Dawno nie widziałem tego stroju
OdpowiedzUsuń