Uwaga

Jeżeli jesteś tu po raz pierwszy, powinieneś wiedzieć, iż opowiadanie tu zamieszczane to yaoi, traktujące o miłości męsko-męskiej (a dokładniej yaoi na podstawie anime "Kuroshitsuji" z paring'iem Sebastian x Ciel). Jeśli nie odpowiada ci coś takiego, proszę, opuść stronę bez zostawiania żadnych obraźliwych komentarzy. Z góry dziękuję.

Historia wstawiona na tym blogu to nie moje jedyne opowiadanie. Jeżeli interesuje Cię przeczytanie yaoi w innym stylu, zapraszam serdecznie na Moje Lapidium, gdzie znajdziesz moje autorskie opowieści ^w^

środa, 19 grudnia 2012

Rozdział XV (prezent na koniec świata)


            Głośny huk rozniósł się po rezydencji, burząc dotychczasowy spokój i ciszę. Po chwili drugie uderzenie rozdarło powietrze, niosąc się po wszystkich piętrach i korytarzach. Ciel Phanotomhive, aktualnie rezydujący w swoim gabinecie, podniósł głowę, wpatrując się w drzwi, tak samo jak zrobił to w tym samym momencie jego lokaj.
            -Sebastian, czy dziś gości tu ktoś nowy?
            Lokaj pokręcił przecząco głową i spojrzał na hrabiego. Ten jednak nie powiedział już nic, a jedynie wstał od pisanych kronik, wyszedł i pokierował się do pokoju Rakoczego.
            -Paniczu, nie musisz. Wystarczyłoby wysłać tam mnie – lokaj, jak zwykle idąc za chłopcem, nachylił się, mówiąc.
            -Nie, Sebastianie. Jestem ciekaw, co też się tam dzieje.
            Dotarli zatem razem przed drzwi do jednego z pokoi gościnnych, których właściwie nie było tu potrzeba, skoro nikt ich nie odwiedzał. Ze szpary pod nimi czuć było dym, co zaniepokoiło niebieskookiego. Zapach pyłu, spalenizny i sadzy mieszał się z czymś jeszcze; czymś niepokojąco znajomym, lecz zarazem nieznanym mu.
            -Panie Bleederman! Proszę otworzyć! – Czarnowłosy niemal krzyknął, gdyż akurat, mówiąc to, w pomieszczeniu znów coś spadło, wywołując okropny huk, prawie bolesny dla uszu demonów.
            Rakoczy najwidoczniej podszedł do drzwi, gdyż suchy kaszel, słyszany już od jakiejś chwili zdawał się dochodzić z bliższa. Po chwili blondyn otworzył im i uśmiechnął się przepraszająco. Na jego twarzy osiadła sadza, tworząc ciemne smugi na policzkach, czole i pod oczyma. Także jego ubranie zabrudziło się, przyjmując barwę ciemno-szarą. Zaszklone łzami, ametystowe oczy wpatrywały się w hrabiego, przepraszając jeszcze pokorniej, niźli usta.
            -Wybaczcie mi. Eksperymentowałem trochę z substancjami wybuchowymi i jakoś tak... – Tu przerwał mu wypowiedź kaszel, zdający się dobiegać z głębi rozrywanych trzewi. Mężczyzna opanował się i począł kontynuować ze łzawiącymi oczyma. – Nagle parę rzeczy mi eksplodowało, podpalając lekko dywan. Na szczęście, nie było mnie w pobliżu stołu, gdy wybuch nastąpił, zaś ogień ugasiłem niemal natychmiast.
            Nagle chłopiec zauważył krew na mankiecie koszuli, której rękaw starał się widocznie chować za plecami. Lecz demoniczny, lepszy niźli psi węch wyczuł i rozpoznał natychmiast zapach świeżej posoki. Ciel podszedł zatem do guwernera i chwycił jego rękę, odwracając wnętrzem do góry. Tak jak się spodziewał: mężczyzna miał ranę na pół dłoni, urywającą się dopiero powyżej żył na nadgarstku.
            -Ach, to nic, drogi chłopcze. Tylko się skaleczyłem, zbierając szkło z podłogi... – wyrwał swoją lekko ranną dłoń, na nowo chowając ją za siebie.
            -Nie. To trzeba opatrzyć. Sebastian, ty posprzątaj w pokoju Rakoczego, zaś ja zajmę się tym rozcięciem. Będzie szybciej.
            -Tak, paniczu.
            Demon, nie zważając na protesty Bleedermana, wszedł do pomieszczenia, zapewne dla niepoznaki przykładając białą chustkę do ust. Po chwili znikł w ciemnym dymie, który, choć opadał już, nadal nie wpuszczał do pokoju światła. Phantomhive zaś spojrzał na Rakoczego i, łapiąc jego drugą rękę, poprowadził w stronę kuchni, gdzie Sebastian – z tego, co wiedział – trzymał bandaże i opatrunki.

            -Aj! – Bolesne syki Rakoczego roznosiły się wokół, gdy Ciel, którego wydawane przez mężczyznę dźwięki niezwykle bawiły, polewał dużą i, jak się okazało, dość głęboką ranę na ręce jodyną.
            -Uspokój się. Będę to musiał jeszcze zszyć, a przez ciebie zacznę się zaraz śmiać – rzekł hrabia, uśmiechając się złośliwie. Kątem oka przyuważył skrzywienie na twarzy blondyna, który patrzał na niego jak na największego sadystę i okrutnika na świecie.
            Ciekawe czy każde dziecko spogląda tak na rodziców, kiedy się zrani.
            Wziął w palce zakrzywioną igłę i nawlekł nań ciemną nić. Następnie powoli zaczął przebijać bladą skórę, zszywając spokojnie rozoraną widocznie szkłem skórę. Tym razem nie zważał na cierpiętnicze jęki Rakoczego, zajmując się kończeniem szwu, a później bandażowaniem dłoni. Robił to wyjątkowo starannie, sprawiając wrażenie doświadczonego w tej dziedzinie, choć naprawdę zszywał ranę po raz pierwszy w życiu. Po zakończeniu owej czynności wypłukał dokładnie wszystko, czego używał i zostawił na wierzchu, aby Sebastian potem je umył. I już miał po niego iść, kiedy zatrzymał go cichy głos Bleedermana, zakrawający niemal na szept.
            -Cielu... Jesteś na mnie zły? Bo... Ja wiem, że nie powinienem wtedy robić czegoś takiego po zarzucaniu plugastwa panu Sebastianowi, ale... Nie wiem, coś mnie musiało opętać. A ty jeszcze się nie opierałeś, przynajmniej z początku...
            Młody hrabia szybko podszedł z powrotem do niego, siedzącego nadal na krześle. Zakrył mu usta dłonią, patrząc w oczy z zacięciem, mającym mówić, aby tamten zamilkł.
            -Nic się wtedy nie stało. Zapomnij.
            Rakoczy jednak chwycił jego rękę i, całując ją krótko, odsunął od ust. W jego fioletowych ślepiach chłopiec ujrzał chyba wszystko, co tamten czuł: począwszy od smutku, bólu i zawodu jego słowami, po... Zauroczenie, pragnienie? Ciepło?
            -Mój drogi, nie. Widzę, że jest ci źle z tymi wspomnieniami, niestety, nic na to nie poradzę. Jako twój guwerner muszę dbać nie tylko o twoją edukację, ale i o dobro. O wczorajszym wieczorze nie mogę zapomnieć, bo... Widzisz, kochany – smutny uśmiech zagościł na jego twarzy, gdy wtulał policzek w trzymaną dłoń. – Darzę cię uczuciem. Zakazanym, racja, lecz prawdziwym. I nic z tym już nie zrobię. Właściwie od momentu, w którym ujrzałem cię po raz pierwszy, w tym błękitnym stroju z pawim ogonem, nie umiałem przestać myśleć o twojej bladej twarzy, twardym głosie i zdecydowaniu w oczach. Nie chcę cię do niczego zmuszać, jednak wówczas dałeś mi cień nadziei na to, że nie jestem aż tak obrzydłym ci człekiem. Proszę, nawet, jeśli tak naprawdę nic ode mnie nie chcesz, pozwól mi tu zostać.
            Młody demon nie wiedział, co odpowiedzieć. Patrzył z niedowierzaniem w oczach na tego człowieka, który przed chwilą... No właśnie. O nic go nie poprosił, niczego nie żądał, a jedynie chce tu zostać, bo... Bo go kocha.
            I on to rozumiał.
            Bo sam... Kochał.
            Chcąc jedynie być.
            Podszedł bliżej mężczyzny i delikatnie zabrał swoją dłoń. Następnie, cały czas patrząc nań z cichym zdumieniem i głośną dumą w oczach położył ową dłoń na jego głowie, głaskając.
            Rakoczy chwilę wwiercał w niego wzrok z niedowierzaniem, lecz w końcu uśmiechnął się, podnosząc zaledwie kąciki ust i wtulił w brzuch chłopca. Ten zaś po chwili wplótł palce w jego włosy, przeczesując je powoli.
            -Możesz tu zostać – rzekł cicho, wiedząc, iż Rakoczy go usłyszał. Czuł bowiem jak ciepłe ramiona oplatają go ciaśniej.
            Ja bym nie potrafił. Nie zdobyłbym się, żeby powiedzieć Sebastianowi. Ja... Za bardzo bym się bał.
            Nagle do kuchni wszedł Michaelis. Chłopiec spojrzał na niego skrępowany przez sytuację, w jakiej ujrzał go demon, jednak ten jedynie przeszedł obok nich, wrzucił niesione śmieci do kosza i, nie rzucając nań ani jednego spojrzenia, wyszedł, zamykając za sobą drzwi. A hrabia poczuł paskudne ostrze małego ciernia, które wcisnęło się gdzieś między serce, a brzuch.

            Ciel znów siedział na balustradzie balkonu. Nie zmieniał swej pozycji już od ponad trzech godzin. Dzisiejsze niebo przybrało barwę szarego błękitu, jakby owo niebieskie sklepienie było tylko maską, nałożoną na zwoje czarnych, smutnych, zrozpaczonym chmur. Nawet słońce wydawało się nie uśmiechać swym przerażająco radosnym, złociście oślepiającym blaskiem, kiedy zachodziło za horyzont, ustępując miejsca drżącym w swej skupiskowej samotności gwiazdom. Nad wrzosowiskami wkrótce zagościć miała zima, przykrywając wszystko niby miękkim i przytulnym, a w rzeczywistości wysysającym mrozem życie białym puchem. Chłopiec już widział setki tysięcy spadających w dół płatków tej lodowatej śmierci, choć teraz wszędzie wokół były jedynie połacie brunatnej ziemi i ciemnej zieleni. Znikł magiczny fiolet wrzosowisk, tak jak znikają liście z drzew lub ptaki, które odlatują. Jakby nigdy więcej nie miał wrócić tak piękny, co tegoroczny.
            Młody demon już nie czuł złości na siebie. Był... Smutny. Pusty niczym te krzewinki wrzosu, których bajeczne kwiaty uschły i opadły, pochłaniane teraz przez zgniliznę.
            W pewnej chwili usłyszał dwa puknięcia. Westchnął ciężko, po czym zaprosił tego, kto stał po drugiej stronie drzwi. Wiedział już, iż jest to czarnowłosy. Rakoczy, jak zauważyć się dało, nie pukał.
            -Paniczu, pora już spać – rzekł Michaelis, podchodząc do niebieskookiego. Ten jednak nie ruszył się, nadal przyglądając obliczu nocnych amazonek, gwiazd.
            Demon, widząc brak jakiejkolwiek reakcji, postąpił jeszcze parę kroków, aż znalazł się przy Cielu. Położył dłoń w absurdalnie białej rękawiczce na jego ramieniu, odwracając bez użycia choćby odrobiny siły w swoją stronę.
            Burgundowe oczy wpatrywały się w niego, próbując wyczytać, co kryje się pod nicością. Ta maska była Otchłanią, najlepszą ze wszystkich, bowiem ani jeden jej fragment nie był przezroczysty. Jedyną jej wadą stawała się samowola, z jaką wkradała się na twarz i za nic nie chciała z niej zejść.
            -Czy coś jest nie tak, paniczu?
            Młody Phantomhive milczał, patrząc na demona jednym okiem. Jemu jednak chyba to przeszkadzało, bowiem nagle ściągnął czarną przepaskę, odsłaniając znamię na tęczówce, symbol jego wiecznej służby przy boku chłopca. Teraz oboje widzących wszystko i nic zarazem oczu patrzyło na niego, jakby chciało coś powiedzieć i milczeć jednocześnie.
            -Sebastian... – Zaczął, lecz przerwał. W jednej chwili wiedział doskonale, jakie słowa rzec, w drugiej zaś zapomniał całkowicie, a jego umysł wypełniła pustka, którą sprawiły wysysające racjonalne myślenie oczy demona.
            -Nic nie musisz mówić, paniczu.
            Po tych słowach lokaj objął go w pasie i, przyciągając do siebie, pocałował w czoło. Następnie wziął na ręce i przeniósł na łóżko, cały czas trzymając blisko miejsca, w którym mieściło się serce. Ciel poddał mu się bez jednego słowa czy gestu sprzeciwu.
            Przez ostatnie trzy godziny zastanawiał się, czego tak naprawdę chce. I nie umiał odpowiedzieć nawet sobie. Lecz teraz, gdy poczuł zapach swojego sługi, którego pragnął przez tak długi czas, kiedy znalazł się ponownie tak blisko, i to nie z woli rozkazu, a samego demona... Ucieszył się. I wiedział już, czego chce, przynajmniej w tej chwili.
            -Sebastian... Zostaniesz ze mną dziś w nocy?
            Nie. Nie rozkazał. Spytał, patrząc na przebierającego go czarnowłosego z dziecięcym wstydem, który on, bez wątpienia, widział.
            -Oczywiście.
            Piętnaście minut później hrabia leżał w swojej koszuli nocnej, wtulony w obejmującego go Michaelisa. Wdychał jego niepowtarzalny zapach, sprawiający, że trzewia skręcały mu się w przyjemnych spazmach. Ten także się przebrał, w luźną, równie absurdalnie białą, co rękawiczki piżamę. I przytulał go, wepchnąwszy nos w szaro-niebieskie włosy swojego panicza.
            Jeżeli tak może wyglądać nasza wieczność, niech świat nigdy się nie kończy.


***

Witajcie, moi drodzy! Jak wiecie, kochani przyjaciele z przeszłości, Majowie, zapowiedzieli nam na jutro koniec cyklu swojego kalendarza. Czy to oznacza koniec świata? Może i nie, jednak ja okazałam się dobrym człeczyną i na wszelki wypadek, aby jakoś wynagrodzić wam ewentualną apokalipsę, dodaję nowy rozdział PRZED CZASEM. Mam nadzieję, że w następny piątek znów zamieszczę tu kolejny. Jednak jeśli nie, życzę wam szybkiej i bezbolesnej śmierci, tak jak i sobie~ (rzecz jasna, przynajmniej po paru morderstwach, hah)

6 komentarzy:

  1. Haaaa! Nawet panna burak może czasami być pierwsza! Tyle dumy z siebie i ze swojej zabójczej szybkości.
    Co do dumy, Miraculi... Mój borze świerkowy, chociaż na wrzosowisku spadł już śnieg, to twoje opisy są coraz bardziej kwieciste. Podoba mi się bardzo sposób w jaki piszesz o chmurach i sam obrazek Ciela siedzącego na parapecie okna, patrzącego w płatki śniegu, w "lodowatą śmierć".
    To jest dobry rozdział. Cielak-sadysta z jodyną, wyznanie wybuchowego Rakoczego, który jak od pewnego czasu wiadomo, wchodzi BEZ PUKANIA i... I przede wszystkim noc z Sebastianem. Tak śliczne to ci wyszło, że na mojej twarzy zrobił się delikatny buraczek. A potem przypomniałam sobie o piżamce i zaśmiałam się w głos. Przez ciebie kot na mnie dziwnie patrzy ;-;
    Racuchu przebrzydły, dziękuję za wstawienie rozdziału wcześniej. Takie plus sto do dobrego humoru i w ogóle do życia. Bardzo miło. I jeśli tak ma wyglądać kontynuacja Chekku-meito... niech świat się nie kończy. Zresztą, świat ma u mnie bana na jakieś tam końce dopóki nie nauczę się piec tęczowych ciastek :D
    Szczęśliwego napychania się żarciem u rodziny z bandą rozwrzeszczanych dzieci/emerytów, wszyscy! I Maluś, wsadź sobie nóż w karpia, a nie w racuszki!
    ~Brukiew, która właśnie ma blusha na paszczy i głowę pełną piżamek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja droga niestety muszę Cię zawieść... nasze komentarze są wstawione w tym samym momencie :P Ha nie dam sobie odebrać tego tytułu Pierwszego Komentarza przyznanego przez samą Racu ^^ ty możesz mieć drugie miejsce

      Usuń
  2. Śmierć u twojego boku Pani będzie dla mnie zaszczytem *skłonił się w pas. Kiedy się wyprostował, jego ręka powędrowała ku policzkowi, ścierając zabłąkaną łzę* to takie piękne... idealne na koniec świata. Ciel w tak wspaniałomyślnym geście pozwolił zostać Rakoczemu... uwierzcie lub nie ale ja zaczynam lubić tego gościa. O dziwo. A co do tego rozdziału? Trącił mi taką nostalgią. Aż żal mi się zrobiło nieszczęsnego guwernera. Jakie szczęście, że moje Kochanie również podziela moje uczucia do mnie ^^ tak się teraz zastanawiam jakby zareagował Grell na to, że Sebek śpi w łóżku z kimś innym... na dzisiaj to chyba wszystko... Miłego końca świata wszystkim! *leci się zabawić z kimś*

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzisz, jaka jestem okrutna? Czekałam na koniec świata, czekałam i czekałam... Aż w końcu stwierdziłam, że nic się nie stało. I dopiero teraz zajęłam się czytaniem. Ba, dopiero niedawno wróciłam z klasowej Wigilii. Było super, chyba... Obecnie jestem w tak rozległym stanie chorobowym, że nie mam możliwości ni praw, by stwierdzić, że wszystko słyszałam i zrozumiałam.
    Na początku, zanim przejdę do tego momentu w komenatrzu, gdzie ja uzewnętrzniam swą wewnętrzną bestię, spragnioną słodziaśnych i uroczych "nyaaa", "kyaaa" i innych tego typu określeń oraz kilku nieśmiałych podpowiedzi, że rozdział mógłby być dłuższy, zamierzam złożyć ci życzenia. Tak, dobrze przeczytałaś - zamierzam. Choć pewnie powtórzę ci je także na gg, to jednak, dla zachowania pozorów i wszelkich zasad formalności, napiszę także i tutaj. Wszystkiego naj, niech ci będzie tak, jak lubisz... Choć podobno lubisz yaoi. Ale to zdrowo. Nagminnych napadów weny, pod choinką cudnego prezentu oraz wszystkiego, czego naprawdę pragniesz. Nawet i miłości, a co! Widzisz tę burżuazję w mych życzeniach? Tyle wygrać.
    Dobra, bo już zaczynam bełkotać bez ładu i składu. Przechodząc do tej mniej konstruktywnej części komentarza, dodam: awwww... Sebuś i Ciel w jednym łóżku... Jakie to słooodkieeee~. Skoro jakoś przebrnęłaś przez tą marność nad marnościami (czyt. życzenia i wstęp), poratuję twoją psychikę kilkoma wyjątkowo trafnymi uwagami. Za wrodzoną skromność przepraszam.
    Po pierwsze, rozdział przeczytałam na jednym tchu. Albo raczej bardzo bym chciała tak przeczytać i pewnie tak też by się stało, gdyby nie mój katar i kaszel. Ale, do rzeczy. Najbardziej spodobał mi się Ciel-sadysta, jak już to Brukiew określiła.
    Po wtóre - GDZIE TAM JAKIEŚ KOŃCE ŚWIATA, JA CHCĘ WIĘCEJ CHEKKU-MEITO!
    Po trzecie, nie mam najmniejszego pojęcia, jak ułożyć w składne i poprawne gramatycznie zdanie to, co myślę. Dlatego też spróbuję tak: supermegafoxyawesomehot Ciel, cudowny Sebastian oraz nawet-fajny-i-w-miarę-możliwości-ciekawy Rakoczy. Nawet zaczynam go lubić... Rakoczego, oczywiście. To z deczka niepokojące, lecz cóż...
    No dobra. Naprawdę przepraszam. Nie chciałam, żeby mój komentarz wyglądał tak, jak wygląda. To przez cukierki. I czekoladę. I Pepsi. (Swoją drogą, dotychczas nie wiedziałam, że można się upić Pepsi - niestety, jestem tego żywym przykładem).
    Dołączam się do wspaniałych życzeń miłego i sympatycznego końca świata, oczywiście już w następnym terminie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeeej~
    Chyba jeszcze nigdy nie skomentowałam żadnego twojego wpisu...
    JAK JA MOGŁAM?
    Rozdział był cudowny. Niczego mu nie brakowało, masz wspaniały styl, Rakoczy, Cielak i w ogóle Sebastian... no ja krwią tryskam.
    Umarłaś mnie, ale szczerze mówiąc wolę co takiego, niż jakiś tam koniec świata c:
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę ^u^


    Ach i jeszcze jedno:
    Uprzejmie informuję, że otagowałam cię u siebie c:


    http://frodowe-opowiesci.blogspot.com/2012/12/dwie-kolejne-nominacje-liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, co pisać. Jak zwykle jest bosko, nie będę się powtarzać i napisze finalny komentarz w ostatnim rozdziale.

    OdpowiedzUsuń