Szepczący
coś niezrozumiałego głos zbliża się w mroku. Nieokiełznana siła pcha go wciąż
naprzód, owijając jego ciało mackami ciepła i duszności. Biegł, biegł ile sił
ma w nogach i na ile pozwala mu to coś, co wciąż parło w nim do przodu. Byle
szybciej, byle dalej od szeptu, powoli zbliżającego się doń, ogarniającego całe
ciało, umysł i serce. Lecz nie może pozwolić się dopaść. Musi uciec.
Czuł,
że jeśli się zatrzyma, jeśli pozwoli sobie wpaść w głęboką toń ciepła, gęstą
jak olej, pozna odpowiedź. Co mówi ten głos? Czego chce? O czym tak pragnie go
poinformować?
Nie.
Musiał biec dalej, jeszcze szybciej niż teraz. Lecz dokąd? Wokół niego nadal
panuje jedynie mrok, pochłaniający go coraz bardziej, zbliżający do szeptu,
który był już prawie przy jego uchu. Niemal słyszy wyraźnie powtarzane wciąż i
wciąż słowa, tak uporczywie szumiące w jego głowie, że aż nie może wytrzymać. W
jakiś sposób wie, że jeżeli pozwoli ciekawości i zmęczeniu wygrać, będzie
cierpiał. Cierpiał tak długo, aż cały ból uleci wraz z nim, zostawiając jedynie
pustkę w skorupie z nicości.
Prawie
upadł. Ale prze dalej. Lecz choć bez przerwy wytęża wzrok, nic on nie dosięga.
Jedynie pustka. I noc, tak ciemna i gęsta jak smoła.
Zębatki
czasu brzęczą, gdy rusza się nagle machina wokół niego. Brązowe, podrdzewiałe
części stali tłuką się niemiłosiernie, aż zaczęły boleć go uszy.
Jakie uszy? Przecież nie ma tu ciała.
Muśnięcie
na ramieniu otrzeźwia go na nowo. Hałas wokół niemal zagłusza uporczywy szept,
który teraz dotknął go, pragnąc wciągnąć w swą niezrozumiałą toń, tak pełną
spokoju i stałości, a jednak tak bardzo niespokojną i niestałą. Rusza znów,
ożywiony strachem i emocjami, które kotłują się nagle w miejscu dotknięcia.
CIEL.
CIEL.
Prawie
krzyknął. Rzucił się na ziemię, lecz biegnie dalej.
I
nagle otaczają go wodorosty. Falujące nieustannie pod wpływem niewidocznych fal
ciemnej zieleni, ściskają go, nie pozwalają nabrać powietrza do nieistniejących,
lecz boleśnie pustych płuc. Czuje ból. Cierpi. Lecz prze naprzód, byle dalej,
bo szept był coraz bliżej i znów go dotyka.
Choć
nie ma ust, czuje słony smak. I zapach stęchlizny, zgniłych roślin, które
przytrzymują go swymi oślizgłymi ramionami, prosząc o pomoc. A on nic nie robi,
tylko biegnie naprzód. Nagle rośliny poczęły go wciągać, coraz głębiej i
głębiej. Nie chcą mu pomóc i ukryć przed bestią, która go goni chyba od wieków.
Nie. One pragną rzucić go na pożarcie, byleby szept już nie rozszarpywał
tysiąca drobnych igieł wodorostowych naczynek, gdy się przezeń przedziera. A
jego głos już niesie się, słyszalny dla nieistniejącego ucha.
-Ciemność
otulała cię od początku świata. I będzie otulała już na zawsze. Czarna aura,
jak tarcza, nie oświecała ci drogi, lecz rzucała cień na zbyt jasny świat. Sól
pod nogami. Każda rana piekła. Nic nie może wyrosnąć na tak jałowej ziemi.
I
tak ma umrzeć, przed swym prorokiem, przed szeptem, który niemal materializuje
się przed nim, śliniąc na sam widok zakutego w łańcuchy bieli mięsa. Ale...
Czym był? Czym jest jego wieczny oprawca? Przecież... On nadal... Nie, nie
nadal... On od początku ma zamknięte...
Otworzył
oczy. Pełne czerwieni tęczówki otuliły źrenice, rozszerzające się z chwili na
chwilę. Nadal było ciemno. Bezksiężycowa noc, zasłonięta parawanem czarnych
chmur.
Co to był za sen?
Rzadko
miewał sny jako demon. Właściwie ten był trzecim w nowej postaci. I
jednocześnie najdłuższym.
Usiadł
w pościeli, a kołdra zsunęła się z niego, odsłaniając chudą pierś, którą
zasłaniała jedynie cienka koszulina. Przez otwarte drzwi balkonu wpadał do
sypialni chłodny wiatr, porywając w tańcu bez muzyki zasłonę z bordowego
materiału. Na szczęście, nie padał śnieg, więc żaden niechciany zimny płatek
nie dostał się do środka.
Ciel jednak zaniepokoił się. Czerwień błysnęła intensywniej niźli dotychczas, omiatając demonicznym, sondującym niemalże spojrzeniem całą sypialnię. Zwłaszcza okolice balkonu.
Ciel jednak zaniepokoił się. Czerwień błysnęła intensywniej niźli dotychczas, omiatając demonicznym, sondującym niemalże spojrzeniem całą sypialnię. Zwłaszcza okolice balkonu.
Nie
otworzył go wieczorem.
Nagle
usłyszał cichy szmer. Dochodził zza targanej zasłony. Młody demon spiął się,
gotując do ewentualnej obrony, lecz wtem ujrzał parę wręcz oślepiających swoim
blaskiem, hipnotycznie zielonych, skośnych oczu. Czarny pyszczek wyzionął na
niego, w tle mając ciemność zachmurzonej zupełnie nocy.
-Miau
– rzekł doń kot, za milczenie uznając zgodę na wproszenie się, po czym zeskoczył
z gracją z balustrady, podchodząc powoli, wciąż niepewnie do wielkiego łoża.
Tylko zwierzę.
-Chodź
tu – powiedział do niemal zupełnie czarnej istotki, wyciągając ku niej dłoń.
Zwierzak
wskoczył zgrabnie na pościel i z wahaniem powąchał rękę młodego hrabiego.
Najwidoczniej uznał zapach demona, gdyż z cichym, łagodnym pomrukiem wtulił
główkę w bladą skórę. Gdyby nie jego biała łapka, byłby cały w smolistej barwie,
ciemniejszej niż najczystszy mrok.
-Przez
ciebie miałem dziwny sen. Choć kto wie, może ty mnie z niego wybudziłeś?
W
końcu kot podszedł bliżej, wgrzebując się w pościel obok jego brzucha. Ciel
położył się powoli, nadal głaszcząc zadowolonego zwierzaka, który chyba miał
zamiar spędzić dziś noc w jego łóżku.
-Mrrr...
Chłopca
zdziwiło to, iż – jak zauważył – kocur dostał się aż tutaj. Niezwykle mało
prawdopodobne było, aby przyszedł tu sam. Możliwym było, że ktoś porzucił go na
drodze, a on, nie mając powrotu, szedł przed siebie, wyłapując ostatnie
zwierzęta. Phantomhive zauważył także wystające spod czarnego futra żebra.
Widocznie rzeczywiście przybył tu sam.
Oddech
zwierzęcia wyrównał się wreszcie, a mruczenie ustało. Kot usnął. Ciel zatem
nakrył się szczelniej kołdrą i wtulił twarz w ciepłe ciało, nasłuchując
szybkiego rytmu serca.
Jeszcze
jako człowiek nie przepadał za zwierzętami. Ze względu na alergię nigdy nie
zbliżał się ani do psów, ani do kotów. Co prawda, Sebastian wielbił te drugie z
niewiadomego mu powodu, lecz teraz... Chyba zaczynał rozumieć to
zafascynowanie. Pionowe źrenice, miękki chód, zgrabne i ciche ruchy. Te
stworzenia w jakiś sposób można było przyrównać do demonów. Ponad to, nie bały
się ich, jak wiele innych.
-Chyba
tu zostaniesz, mała przybłędo – wyszeptał mu hrabia, wpatrując się weń obojgiem
krwiście czerwonych ślepi i pilnując jego snu.
Rankiem
Ciel otworzył oczy, gdy posłyszał bulgoczący, jakby radosny odgłos. Jednak
obrazem, który ujrzał, nie był czarny kocur. A raczej – nie tylko.
Obok
niego, na sąsiedniej połowie łoża, leżał Sebastian, uśmiechając się beztrosko
do siedzącego na nim czarnego kota. Demon jedną dłonią drapał go między uszami,
drugą zaś trzymając białą łapkę zwierzęcia, które zdawało się być niebywale
zadowolone z obecnej sytuacji.
Młody
hrabia jednak nie cieszył się tak, jak jego nocny gość. Od kiedy lokaj mógł tu
leżeć i dlaczego go nie wyczuł? I jak w ogóle ten parszywiec śmiał się do niego
zbliżyć?!
-Sebastianie.
Mógłbyś mi łaskawie powiedzieć, z jakiego powodu leżysz obok mnie w ten
pochmurny poranek, nawet mnie nie informując o swej obecności? – Spytał z
pozoru cierpliwym głosem, w którym jednak czaił się gniew.
Demon
odwrócił głowę w bok i spojrzał ze zdziwieniem w diable oczy swego pana.
-Ach,
paniczu! Już się obudziłeś? Witałem właśnie tegoż niespodziewanego gościa.
Niezwykle urzekający. Lecz, paniczu, jak on się tu dostał?
Lokaj
był żyw i rad. Jego oczy nie kipiały bezbarwnym i nijakim brązem. Teraz ich
ciemny burgund błyszczał cynizmem zmieszanym wraz ze... Szczęściem?
Ten bęcwał zawsze lubił koty. To nie dziwne,
że tak reaguje.
Po
dłuższym wpatrywaniu się w uśmiechniętego Michaelisa, usiadł na łóżku,
wzdychając ciężko. O dziwo, czarny kot szybko znalazł się na jego kolanach,
wpatrując weń swymi jaskrawymi ślepiami. Miauknął cicho, machnąwszy ogonem, po
czym wtulił łeb w jego klatkę piersiową. Chłopcu nie pozostawało nic, jak tylko
pogłaskać zwierzę i przywdziać na powrót maskę chabrowego błękitu na oczy.
-
Ów niespodziewany gość najwyraźniej wielce lubi panicza. Doprawdy, niezwykle
urzekające.
Ciel
nie odpowiedział na to nic. Lokaj wyraźnie pokraśniał na widok kota. Nawet
można go było posądzić o odzyskanie nadziei względem „swojego panicza”. Choć na
to – obiecał sobie Phantomhive – nie ma co liczyć.
-Paniczu,
proszę. Wyjaw mi imię naszego gościa – poprosił czarnowłosy, kiedy hrabia,
nadal głaszcząc kota, pozwolił mu się przebrać z niewzruszoną miną.
Szybko
się zastanowił nad tą kwestią. No właśnie. Skoro chciał zatrzymać kota, warto
by go jakoś nazwać. Spojrzał na czarne futro, a ono przypomniało mu pewne
wspomnienie z bardzo dawna...
-Kyna.
Pióro.
Lokaj
uśmiechnął się szerzej, odkładając na bok ściągnięte odzienie nocne
niebieskookiego. Do rąk zaś wziął szarą koszulę. Po chwili czarne spodnie po
kolano. Do tego podkolanówki, i czarna marynarka. Dla kontrastu zaś zawiązał mu
pod szyją czerwoną kokardę. Podczas ubierania każdej z tych rzeczy nie
omieszkał się, rzecz jasna, podroczyć z nim poprzez muskanie tu i tam jego
skóry, na co nie pozwalał sobie już od jakiegoś czasu. Ostatnia została jedynie
przepaska na prawym oku, zasłaniająca wypalony tam symbol. Tu Sebastian
pozwolił sobie na powolne działanie, zbliżając się do niego na stanowczo zbyt
małą odległość.
Niech go diabli – pomyślał, przeklinając
tymiż wielce ironicznymi słowami także samego siebie za swe mimowolne reakcje
na jego bliskość.
Kyna
zeskoczył na podłogę i szybko dobrał się do ryby, którą Sebastian znalazł nie
wiadomo gdzie. Obok dostał także miskę z niewielką ilością ciepłego mleka,
przez co wkrótce nie wiedział, za co się wziąć. Czarne wibrysy po chwili
pokryły się białą cieczą, a sam kot wydał z siebie coś pomiędzy mruczeniem, a
miauknięciem pełnym nieskrywanej radości.
Rakoczy
patrzył nań ze zdziwieniem, stojąc obok opierającego się o ścianę Ciela. Nie
był do końca przekonany obecnością kolejnego mieszkańca czarnej rezydencji,
lecz jak sama jej nazwa wskazuje, smoliste zwierzę wpisywało się tu idealnie.
Gdy
po spotkaniu chłopca z kotem na rękach chciał nowego przybysza pogłaskać, ten,
co prawda, jedynie patrzył na niego uważnie swymi zielonymi oczyma, jednak
wciskał się głębiej z ręce młodego hrabiego, unikając dłoni blondyna. Od tamtej
pory niebieskooki wiedział, że Bleederman i Kyna będą się jedynie tolerować.
Teraz
zaś kot, który już spałaszował swoje, widać, pierwsze od dawna śniadanie,
podszedł do jego nóg, ocierając się o nie i mrucząc. Gdy chłopiec wziął go na
ręce, szmaragd i ametyst zmierzyły się niezbyt przychylnym dla drugiego
wzrokiem.
Jakbym dla obu był obiektem walki –
zaśmiał się do swoich myśli młody demon, po czym skierował kroki do biblioteki,
mimowolnie rzucając jeszcze spojrzenie swemu lokajowi, obecnemu w kuchni cały
czas.
Demon
patrzył nań z wargami wykrzywionymi w pogardliwym i cynicznym uśmiechu.
Znów zacząłeś walczyć, tak?
***
Najmocniej przepraszam wszystkich, którzy wczoraj czekali na kolejny rozdział, lecz po raz kolejny beznadziejnej autorce tegoż opowiadania coś się stało. Tym razem gorączka przez ostatnie cztery dni z dzisiejszym włącznie. Wiem, że to marne wytłumaczenie, ale, klnę się na wszystkich bogów, iż prawdziwe. Wczoraj niemalże skończyłam rozdział, lecz przed wstawieniem zostałam siłą odesłana do łóżka. Tak więc znów padam na kolana, prosząc o wybaczenie i obiecując poprawę względem regularności, długości i jakości kolejnych rozdziałów.
Yoooo! To znowu ja, zdaję się.
OdpowiedzUsuńOpis snu był prześliczny. Nie zbiorę na tyle przytomności, żeby rozszerzyć moją wypowiedź, ale naprawdę klimatycznie i bardzo plastycznie. Realia krainy snów odwzorowane lepiej, niżbym oczekiwała. Odczucia strachu i ucieczka - świetne. Czujesz "Szept" za plecami i zapach zgnilizny.
No i teraz koniec z jakimiś sensownymi myślami. Poświęcamy swoje wątłe siły na ~FANGASM~
Awh, chciałabym być tym kotem~
Bardzo ciekawa postać, Racuszku. Nie wiem, czy pamiętasz o moim skromnym marzeniu o posiadaniu zielonookiego dachowca z czarną sierścią. No w każdym razie, odbierz fale mojego uwielbienia.
Niesamowicie się cieszę, że Sebastian wrócił do gry. I to w jakim stylu! Takie przebudzenie zawsze-wszędzie, chociaż Cielaczek się nie przyzna.
Mimo mojej całej sympatii *tak to nazwijmy i weź się nie czepiaj* do Rakoczego, cieszę się również, że Kyna *to imię <3* za nim nie przepada.
Gawhd, dwa koty na łóżku *jeden duży, drugi mały, ale oba są AWYWYWY* i Ciel <3
Nic sensownego nie napiszę, cóż ze mnie za paskudny niewdzięcznik!
No ale ode mnie nie wymagaj, ja nie lepsza niż ty z moim chorowaniem. Może zarażam na odległość?
Gawhd, znowu jestem fangirlem.
~ B. w trybie głupawego buraczka
Wybaczam. Ponownie. I komentarz zacznę bez jakichkolwiek wstępów, bo musiałabym się wysilić li i wyłącznie na wypisanie kilku onomatopei, które chwilowo chodzą mi po głowie. Brzmiałoby to niezwykle podobnie do "mhrrru, miaaaau, awww, awawawawawawawwww" et cetera. Więc - pomińmy.
OdpowiedzUsuńPierwsze, co mi przyszło na myśl, po przeczytaniu tekstu, to: "Och, czyli jednak Racu skończyła z kanonicznością. Jeżeli ona w ogóle była tu obecna". Chodzi oczywiście o Kynę. Ciel, jakiego znamy z kanonu, miał alergię na koty. Ale nie przeszkadza mi to stwierdzić, że kociaczek jest słodki i przeuroczy. Przynajmniej zwierzaczek od razu dostrzegł, że Bleederman = zło zła ze zła zrodzone. Nie, to nie jest parabola.
Podoba mi się, iż Sebastian z powrotem wrócił do swego mrocznego jestestwa, które wszyscy w nim uwielbiają. To jeden z przyjemniejszych aspektów rozdziału.
Opis snu był... realistyczny. Na początku jakaś cichuteńka cząstka mnie podpowiadała, że to Sebastian, ale - jak zauważyłam - piszesz tylko z punktu widzenia Ciela. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale czyta się płynnie i ciekawie, tylko to się liczy. Trudno mi dobrać odpowiednie słowa, ale podczas czytania opisu snu sama zaczęłam się bać ._.'
Przyjmijmy to na karb zmęczonej (całodniowym obijaniem się) psychiki. Whatever.
Frasuje mnie, czy ten kotek to tylko taki zwykły, ot, dachowiec oraz czym dokładnie jest Bleederman... Mam nadzieję, że szybko się to wyjaśni.
Błędów żadnych nie widziałam, nie dostrzegłam bądź widzieć nie chciałam. Sama nie wiem. Nie mam weny na pisanie komentarza, toteż musisz zadowolić się tymi ochłapami, które wyszły spod... mojej klawiatury? Bo "palców" nie jest tu chyba dogodnym określeniem. Dobra, kończę z filozofowaniem, bo się Arystoteles i Platon w grobach poprzewracają c:
Proszę niech Ciel zapragnie Sebastiana i niech sam go o to po prosi będzie KAWAII! *.* Prosze , proszę ^////////////^
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle kocham twojego bloga <3 ^.^
czekam na więcej ~ :3
He he a mnie się pytałaś czemu kochamy twojego bloga... kochamy Bo jest TWÓJ ^^ i świetnie piszesz. Daj połowę swojego pisania T.T dobra... usilnie poszukiwałem się błędów lecz oprócz zgłoszonej małej literówki nic nie znalazłem. Na moje nieszczęście. Miałem ochotę Ci coś wypomnieć. No bo ile można chwalić? Ale powiem Ci, że początek i ten sen mi się bardzo podobał. Przyznam, że na początku sam nie byłem pewny czy to się dzieje naprawdę czy we śnie. Za każdym razem jak już się upewniałem, że to sen ty dawałaś jakiś element, który nie pasował i znów była ta niepewność. Póki sam Ciel się nie obudził. To niezwykłe... ten rozdział mi się chyba najbardziej podoba ^^
OdpowiedzUsuńKot wie, co dobre (Sebastian), a co złe (Rakoczy). I tego się trzymajmy.
OdpowiedzUsuńA.
To mi przypomina...
OdpowiedzUsuńhttps://encrypted-tbn3.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcRpe8TuEbELbbfcEocqpFWXxseZSP7bMHOlLPMtKTJh5KZcQkQ8