Uwaga

Jeżeli jesteś tu po raz pierwszy, powinieneś wiedzieć, iż opowiadanie tu zamieszczane to yaoi, traktujące o miłości męsko-męskiej (a dokładniej yaoi na podstawie anime "Kuroshitsuji" z paring'iem Sebastian x Ciel). Jeśli nie odpowiada ci coś takiego, proszę, opuść stronę bez zostawiania żadnych obraźliwych komentarzy. Z góry dziękuję.

Historia wstawiona na tym blogu to nie moje jedyne opowiadanie. Jeżeli interesuje Cię przeczytanie yaoi w innym stylu, zapraszam serdecznie na Moje Lapidium, gdzie znajdziesz moje autorskie opowieści ^w^

piątek, 8 lutego 2013

Rozdział XXII


            Dlaczego? Dlaczego? Przecież mówiłeś, że mnie kochasz. Widziałem to w twoich oczach, ja, który znam kłamstwo. Przecież żyłem tyle czasu z demonem. Sam nim teraz, do cholery, jestem! Więc, dlaczego?!
            To jest tak absurdalne, że aż śmieszne. Gardziłem ludźmi nawet, gdy byłem jednym z was. Wiedziałem, że nie mogę im ufać. I wytrwale nie ufałem. Nawet Elizabeth. A teraz... Żałosne. Chciałem się otworzyć. Naprawdę chciałem się otworzyć. A ty to perfidnie wykorzystałeś. Najgorsze... Najgorsze, że nadal nie wiem, kim jesteś. Na bogów, nie wiem, czym możesz być! Skoro umiałeś sam powalić dwa demony, nie możesz być człowiekiem. Na pewno.
            Nic tu się nie łączy. Zaledwie parę szczegółów. Zastanów się, Ciel, jeszcze raz. Spokojnie. Przecież jeszcze trochę będzie cię tak ciągnął. Choć nie widzę końca schodów. Światło świec za bardzo razi, a nie mogę się niczemu przyjrzeć w tej pozycji. Trudno. W tej chwili masz jeszcze trochę czasu.
            Rakoczy Bleederman. Wysoki, szczupły mężczyzna, mniej więcej w wieku dwudziestu sześciu-trzydziestu dwóch lat. Ma jasne blond włosy, pociągłą twarz, wąskie usta, bladą cerę i fioletowe oczy. Czyli możliwe, że wśród przodków miał albinosa. Tyle, że... Albinosi mają bardziej niebieskawo-różowe oczy, a ten fiolet odznacza się iście ametystową barwą. Cóż, skoro demony mają czerwone ślepia, Bogowie Śmierci zielone z jadowitą otoczką, to może on też należy do jakiegoś dziwnego gatunku?
            Bardzo możliwe. Z początku wydawał się być przesadnym optymistą. Nie, właściwie cały czas zachowywał się zbyt radośnie. Cecha charakterystyczna? Więc dlaczego teraz stał się tak wrogi?
            Stop. Po kolei, Ciel. Pierwsza dziwna rzecz, jaką zrobił? Hm... Kupił moją firmę. Potwierdzili to Sebastian i Undertaker. Kolejna... Zaczął mi okazywać przesadne zainteresowanie, prawić komplementy, dotykać... Aż mnie niemal uwiódł. Żałosne. Że też mu pozwoliłem. Ale nie czas teraz na wyrzuty samemu sobie, głupcze.
            Potem... Dziwnie się zachowywał przy Grabarzu, tak. Wzdragał się jeszcze zanim zeń rozmawiał. I ja tego nie zauważyłem. Sam Shinigami mnie ostrzegał, a on tego zazwyczaj nie robi. Cóż. Co jeszcze? Zaglądał do mojej sypialni nocami. A później ten wybuch w jego pokoju... Już wówczas powinienem się zorientować. Nie, wolałem się wściekać na Sebastiana. Idioto, do tej pory tylko na nim jednym mogłeś polegać. Teraz on też nie może się ruszyć. I wyglądał znacznie gorzej ode mnie.
            W każdym razie. Od początku nie lubił Kyny. Choć możliwe, że ze względu na to, iż sam kot go nie lubił. Czy zwierzę mogło mieć rację i czuć od początku, że z nim jest coś nie tak? Pozostaje kwestia, dlaczego pachnie zupełnie jak człowiek?
            Może on jest dla demona czymś takim, jak demon dla człowieka? Kusi, żeby pożreć. Choć nawet nie musi kusić. Wygląda i pachnie jak ludzie, więc wystarczy, że rozpozna któregoś z nas. Jak pijawka. Niby ślepa, a jednak zawsze znajduje pożywienie.
            Rakoczy... Kim ty jesteś? Kim, że potrafisz nie ulec demonowi, potrafisz mu się sprzeciwić, a nawet pokonać? Nadal nic nie rozumiem. Jedyne, czego jestem pewny, to to, że muszę cię teraz zaliczać do wrogów. Niebezpiecznych wrogów.

            Blondyn szedł cały czas do góry, ciągnąc go po brudnych kamieniach i nie bawiąc się w delikatności. W tę stronę schody wydawały się młodemu hrabiemu o wiele dłuższe, niż gdy czekał na dole, w piwnicy, aż Rakoczy dotrze do nich. Chociaż to raczej oczywiste.
            Przestał się już zastanawiać. Czymkolwiek guwerner – stop. Czymkolwiek  b y ł y  guwerner by nie był, już nie ważne. Powinien raczej pomyśleć nad ucieczką i uwolnieniem lokaja. Nie zostawi przecież czarnowłosego. Był jego własnością. Bezeń nigdzie nie pójdzie.
            W końcu ta bezlitosna wspinaczka skończyła się, a wrzynające w skórę sznury na chwilę obecną jedynie utrzymywały go w niewygodnej pozycji. Młody demon, zwrócony teraz twarzą tam, skąd przyszedł, usłyszał chrzęst kluczy. Następnie szczęk otwieranego zamka i ciche pojękiwania zawiasów. Lecz miast zostać wciągniętym dalej, Bleederman podszedł do niego.
            Ciemne w tym świetle oczy wydały się chłopcu jeszcze bardziej przepełnione gniewem i pogardą. Okrutny uśmiech zdobił wrogą twarz, wieńcząc ją szerokim, szkaradnym wygięciem dotychczas ładnych ust.
            Czerwone ślepia zalśniły w mroku – jedno z kocią źrenicą, drugie oznaczone pieczęcią z pentagramu. Młody demon ochoczo odpowiadał tą samą nienawiścią, choć to on był tu ofiarą.
            -No, no. Widzę, że nadal nie rozumiesz swojej pozycji. Cóż, teraz nie zobaczysz mojej kochanej sali, którą dla was przygotowałem. Poczekasz sobie cichutko na tego twojego żałosnego lokaja. Choć może nie tak cichutko, mój  d r o g i.
            Ostatnie słowo wymówił z wyraźnym obrzydzeniem, lekko marszcząc brwi. Następnie zaś wyciągnął z kieszeni wyraźnie mokry kawałek szmatki i przewiązał mu brutalnie oczy, nie czekając nawet, aż je zamknie.
            Tragiczny ból. Pieczenie, jakby ktoś rozszarpywał mu oczy małymi widelczykami do ciast, specjalnie nie wydłubując ich, a znęcając się nadeń jak najdłużej. Lecz uczucie to nie ustępowało. Trwało, wbijając się coraz głębiej i głębiej wraz z nerwem wzrokowym, docierając aż do mózgu.
            Phantomhive wydał z siebie głuchy, pełen cierpienia jęk, wierzgając. Nie mógł jednak zerwać z twarzy nasączonego czymś przeciwko demonom materiału. Jedyne, co mu pozostało, to cierpienie i marzenie zagłuszeniu bólu  c z y m k o l w i e k.
            Następnie został podniesiony. Powietrze musnęło jego twarz w lekkim ruchu, nie dając ani trochę ulgi od masakrującej jego twarz mieszaniny, która znajdowała się na szmatce. Rakoczy niósł go chwilę, po czym odwrócił się w lewo i zrzucił z siebie. Tym razem młody Ciel również wypuścił resztki powietrza z płuc, które w jakiś sposób jeszcze się weń trzymały. Gdyby był człowiekiem, zapewne teraz oddychałby ciężko, rzężąc. Na szczęście, mógł uniknąć tego upokorzenia.
            Usłyszał jedynie szmer obok niego i oddalające się kroki.
            Dlaczego nic nie powiedziałeś? Nic nie zrobiłeś? Mogłeś uderzyć, kopnąć. Co tobą kieruje, na bogów?
            W końcu młody hrabia przestał użalać nad swym naprawdę marnym losem. I, choć było to trudne, postarał się wyczuć cokolwiek poza tłamszącym go bólem. I wyczuł.
            Dobiegł go zapach. Słodki, znajomy aromat czegoś, co naprawdę lubił. Jako demon. I doskonale wiedział, co to. Jednak ta krew miała ciut inną tonację niż ludzka, jeśli mógł tak to nazwać. Woń była subtelniejsza, nie tak apetyczna; bardziej kwaśna aniżeli metaliczna. Zapach mieszał się z oszałamiającą zmysły mieszaniną innych ziół, które zapewne mogłyby zniszczyć doszczętnie to ciało.
            Spróbował się podnieść na kolana. Nie wyczuwał wokół ściany, lecz mógłby się założyć, iż Bleederman, majstrując coś przy nim przed opuszczeniem pomieszczenia, uniemożliwił mu dalszą zmianę położenia.
            Siedział więc na kostkach, pochylając się w przód, żeby nie upaść. Ból w oczach nie zelżał ani trochę, lecz młody demon przyzwyczaił się do znoszenia go. A przynajmniej teraz umiał go wytrzymać. W końcu jednak usłyszał kroki. Tym razem ewidentnie wracały, lecz... Rakoczy nie szedł sam.
            Czyżby kazał Sebastianowi iść?
            Oczekiwał w zniecierpliwieniu, wsłuchując się w monotonny dźwięk czterech rytmicznych stuknięć o posadzkę, bowiem czuł, że teraz rozegrają się ostatnie akty tej ponurej tragedii. W której, na swoje nieszczęście, grał jedną z głównych ról.
            Mężczyźni wreszcie dotarli na górę. Zapewne Rakoczy zamknął drzwi, przekręcając przezornie klucz. Niebieskooki mimowolnie odwrócił w ich stronę zawiązaną twarz, starając się nie otworzyć ani nawet uchylić powiek pod spodem.
            Blondyn musiał poprowadzić lokaja w kąt tego pomieszczenia. Tym razem nie tak daleko, jak na dole. Ciel słyszał szczęk metalowych łańcuchów, co sugerowało, iż Sebastian znów jest przykuwany.
            -No, moje wy dwa obrzydlistwa, czas zacząć nasze przedstawienie, prawda? Co prawda, widownia jeszcze się nie zebrała, ale zdążymy przynajmniej z przygotowaniami!
            Tym razem jego głos nie był jadowity, lecz do cna przepełniony sztuczną radością i optymizmem. Chłopiec aż widział szeroki, wstrętny uśmiech, będący teraz szkaradną imitacją poprzednich, którymi go obdarowywał nieraz. A może to tamte należałoby nazwać nieprawdziwymi?
            Nagle usłyszał wciągane powietrze do wyczerpanych płuc.
            -Jest pan przeklętym draniem... Panie Bleederman... – Rzekł cicho Sebastian, tak niespodziewanie, że młody hrabia drgnął.
            -Ależ nie! Myli się pan, panie Sebastianie! To nie ja tu należę do przeklętych, ale wy – odrzekł mu oprawca i skierował kroki ku niemu. – Czas na ciebie, chłopcze.
            Nachylił się nad nim, co wyczuł przez ogarniający go, ludzki zapach. Następne były dłonie, przejeżdżające między jego włosami i rozwiązujące, o dziwo, delikatnie opaskę na twarzy. Już po chwili Ciel odetchnął w duchu, kiedy drażniący boleśnie materiał zjechał z powiek, wyzwalając ze swych okrutnych, trujących macek.
            Otworzył ślepia od razu błyskając diabelną czerwienią. Pierwszym, co ujrzał, był Rakoczy, kucający przed nim i uśmiechający się nieco prawdziwiej niż sobie wyobrażał, lecz nadal sztucznie. Ametystowe oczy przeszywały go pogardą, nienawiścią i gniewem, choć gdzieś pod tym wszystkim kryła się doza...
            Nie zdążył jej zidentyfikować, albowiem w tym właśnie momencie blondyn wstał i podszedł do ściany, gestem ręki wskazując mu pomieszczenie.
            -Witaj w moim sennym teatrze, demonie. Choć dla ciebie za chwilę będzie on koszmarem.
            Brudne tak jak na dole ściany były oddalone od siebie znacznie bardziej. Sufit również znajdował się wyżej. Jednak Ciel nie kontemplował zbyt długo jego wymiarów, gdyż szkarłatny wzrok szybko padł na środek podłogi.
            Jako, że tu w każdym rogu stała wysoka świeca, płomienie oświetlały wystarczająco dla człowieka, a niemal nader dla demona jasno pomieszczenie, chłopiec wyraźnie ujrzał ciemną, gęstą ciecz, którą wcześniej wyczuł. Co prawda, urażone prawdziwym bólem oczy nie chciały współpracować tak, jak powinny, lecz nie przeszkodziło to w zidentyfikowaniu właściciela zasychającej posoki.
            Phantomhive szybko ujrzał przy jednej ze świec porzucone, sztywne ciałko, pokryte czarnym futrem. Gdyby nie mała skarpetka na jednej z łap, jego barwa nie odbiegałaby właściwie niczym od koloru piór, które ujrzał niegdyś, uznając je za pierwszy znak od swego ówczesnego wybawiciela.
            Kyna.
            Rozcięty wzdłuż całego brzuszka kocur leżał martwy, z na wpół otwartym pyszczkiem, wpatrując się w dal nieżywymi, matowymi, tak pięknie zielonymi niegdyś oczyma. Już nie oddychał szybko, ciesząc się i pomrukując. Już nie podejdzie do hrabiego, by ten przejechał palcami po wyprężonym grzbiecie. Wystające wciąż żebra nie pokryją się wystarczającą warstwą, na zawsze sprawiając wrażenie zagłodzonego organizmu.
            Pionowe źrenice zwężyły się groźnie, kiedy ich spojrzenie padło na tutejszego kata o wyglądzie niemal anielskim. Ten jednak nie oddał go, z oblubieńczym uśmiechem przecierając w palcach mokry materiał rękawic. Chłopiec począł więc patrzeć dalej.
            Zobaczył wówczas swojego lokaja, niemalże tak samo wyczerpanego jak na dole. Z pewną dozą przeprosin skrzyżował wzrok swych pięknych, burgundowych oczu ze swym panem, jakby na chwilę obecną błagał o wybaczenie za to, iż nie był w stanie nic zrobić. Młody hrabia już wcześniej zauważył, że jego ubranie jest brudne i podarte, lecz dopiero teraz dojrzał, iż ogromna, ciemna plama krwi pokrywa strzępki koszuli i część jego kruczych włosów, sklejając je niesmacznie wyglądającymi strupami. Demon przedstawiał naprawdę żałosny obraz, wisząc znów za nadgarstki, nie mogąc sięgnąć stopami podłoża. Nie wiedział, czym Rakoczy go otumanił, niemniej zapewne był to specyfik dużo mocniejszy niż ten, którym jasnowłosy potraktował jego.
            I wreszcie znów spojrzał na podłogę. Wcześniej wydawało mu się, że krew została rozlana bez konkretnego celu, ale teraz przybrała wyraźny kształt. Bardzo znajomy kształt. Zasychający już szkarłat przedstawiał w powiększeniu widok, którym lustra hrabiego raczyły niemal co dzień, kiedy patrzał weń przed wyjściem lub po powrocie z „wielkiego świata”. Mierzący na oko trzy metry średnicy pentagram z charakterystycznym, pikowanym obrębieniem i wyjątkowymi zdobieniami może nie doskonale, ale bardzo dobrze ukazywał, jak swoich kontrahentów podpisuje Sebastian Michaelis. I jak podpisał swojego obecnego pana na prawej, chabrowo-błękitnej niegdyś, zaś obecnie krwiście czerwonej tęczówce.
            Phantomhive wreszcie znów odwrócił głowę w stronę Bleedermana. Tym razem gniew spotęgowany widokiem upokorzonego lokaja i zniesmaczenie nieznanym nadal planem ich kata sprawiło, że samym wzrokiem wymuszał natychmiastową odpowiedź. Milczał jednak, czekając cierpliwie, aż fioletowooki sam udzieli odpowiedzi.
            Przecież nie zadowoli cię cisza, prawda?
            Chłopiec miał rację. Już po chwili jasnowłosy skierował się prosto w środek tajemniczego pentagramu. Tam stanął w lekkim rozkroku, wyzywająco spoglądając na oba demony.
            -Cóż, może jednak powinienem się w końcu przedstawić. Za trzy, cztery godziny zjawi się tu reszta moich „znajomków”, zatem zdążę się jeszcze pobawić moimi laleczkami. Hrabio Phantomhive, panie Sebastianie – ukłonił się teatralnie, ściągając w głowy wyimaginowany cylinder. – Moje prawdziwe miano brzmi hrabia Rakoczy Bleederman, obecnie spadkobierca i głowa rodu Bleedermanów, najbardziej znanej i najlepszej w swym zawodzie familii. Albowiem to, moje plugawe demony – a raczej jedynie ty, hrabio Phantomhive, gdyż zapewne pan Sebastian już wie, kim jestem – rzemiosłem, jakim para się jedynie kilka znamienitych rodów w Anglii i na Kontynencie, w tym i mój właśnie, jest wynajdywanie, identyfikowanie i unicestwianie wszelkiego rodzaju ohydztw, zesłanych na tę Ziemię. Przedstawiam się zatem jako hrabia Rakoczy Bleederman, jeden ze sławetnej Czwórki pośród łowców demonów.
            Łowca... Demonów...? Czyli... Zwykły człowiek?
            Wyczerpany Sebastian, o dziwo, znalazł nagle siłę do przebicia morderczym wzrokiem jasno świecących, błyszczących w złotym promieniu świec, mrocznie diabelnych oczu blondyna. Powoli wciągnął powietrze, szykując się do wyduszenia z odrapanego niczym stary mur gardła kolejnych słów.
            -Łowca demonów? Nie kpij sobie ze mnie, albowiem pożałujesz. A o to swoje unicestwienie błagać będziesz, jeżeli chociaż tkniesz mojego panicza. Nie jesteś wart, śmieciu, aby nazywać się Bleederman. I ty niby należysz do owej Czwórki, która niedawno ogłosiła, że dorwała jednego z wyższych demonów, Claude’a Faustusa? Obrzydliwa kupa śmierdzącego ścierwa – choć teraz zdarty, głos Michaelisa budził w każdym nutę przerażenia, jaka kryje się w ludzkim sercu. Nawet młody hrabia czuł wibrujące pod wpływem wściekłej, przytłumionej czymś, lecz wierzgającej jak dziki koń mocy powietrze. Lecz Rakoczy wydawał się nieporuszony, opierając się dłonią o biodro.
            -Och, nie męcz się tak. Chyba masz niezbyt dobrego informatora bądź sam nie potrafisz słuchać. Może i reszta chwali się kłamstwem, lecz ja jestem jedynym z Czwórki, który mówi, że ciało tego plugastwa znaleziono na skarpie wąwozu. Poza tym, powinieneś wiedzieć, że właśnie tamto pobojowisko, jakie zostawiliście, doprowadziło prosto do ciebie. Zatrzymaj zatem swoje nędzne siły na później, cobym jeszcze miał szansę poznęcać się nad tobą, nim zdechniesz.
            Ciel znów spróbował zerwać krępujące go linki. Nadal mokry sznur wrzynał się w ciało, powodując uporczywe pieczenie. Na nic jednak jego siły. Jedynie zwrócił na siebie uwagę.
            -Och, no tak. Jesteś jeszcze ty. Czyżbyś próbował się wydostać? Uwolnić? Nie dajesz rady, prawda? No tak, no tak. Czegóż mogłem spodziewać się po kilkumiesięcznym demonie, który, ponad to, narodził się z człowieka? Na ciebie, mój Cielu, wystarczyło trochę dymu. Twego lokaja potraktowałem nieco mniej ulgowo. Poszła pełna strzykawka jednej z moich ślicznych, silniejszych trutek. I tak dziwne, że obudził się nim do was zszedłem – uśmiechnął się doń pobłażliwie, jakby patrzył na dziecko nierozumiejące, dlaczego nie może zjeść tabliczki czekolady przed snem.
            -Kmieciu. Draniu. I ty masz czelność zwać się hrabią? Nie zasługujesz nawet na tytuł kanałowego szczura, blada ohydo! – Niebieskooki tracił nad sobą panowanie. Znów począł się szarpać, lecz na nic zdały się te wysiłki, tak jak i poprzednie. To wprawiło go w jeszcze większą furię.
            -Ojejku, nie gorączkuj się tak. Wiesz, mam już swój mały plan na najbliższe godziny. Najpierw pobawię się ciałem twojego lokaja, a potem... Powiedzieć ci, co potem? – Zbliżył się niebezpiecznie, zaś ponury cień nasunął się na twarz, kiedy mężczyzna nachylał głowę nad szamotającym się jak pantera w klatce demonem. – Potem wyłupię ci to przeklęte oko, żebyś już nigdy nie mógł czuć tej przeklętej władzy i przeklętej dumy, którą emanujesz. – Chwycił chłopca za szczękę, zakleszczając i odwracając w swoją stronę jego twarz. – Będziesz skowyczał i wył jak pies. Ale i tak długo nie pożyjesz.
            -Nie boję się śmierci, żałosna imitacjo kata. Nie ulęknę się jej, bo to ona trzyma mnie przy życiu – wysyczał prosto w twarz niezadowolonego z odpowiedzi mężczyzny. Ten puścił go, brutalnie odrzucając na bok.
            -Mów sobie, co chcesz. Zabiłem już wiele innych bestii, gorszych od ciebie i nie tak wielkie słowa słyszałem. Wszystkie okazywały się kłamstwem – rzekł z pogardą, kierując kroki ku leżącemu na podłodze przedmiotowi.
            Podniósł go, chwytając za opleciony rzemieniem trzonek. Długi, cienki, mocno skręcony sznur wciąż jednym końcem dotykał brudnego betonu. Rakoczy zważył w dłoni ów przedmiot, uśmiechając się okrutnie.
            Bicz – zauważył w końcu hrabia.
            Następnie blondyn wyjął zza pazuchy małe puzderko. Otworzył je i, ściągnąwszy rękawicę, zaczął smarować swoje narzędzie ciemną, gęstą masą. Intensywny, otumaniający zapach szybko rozniósł się po całym pomieszczeniu. Ostra, gorzka woń niemal przyklejała się do drażnionych nozdrzy, które mimowolnie wdychały jej więcej.
            Na krótką chwilę Bleederman odłożył czarną, gotową już do użycia „zabawkę”, po czym, podchodząc do Sebastiana, odwrócił go twarzą do ściany, zrywając do reszty czerwoną, brudną koszulę. Blada skóra o sinym, niemal szarawym zabarwieniu jaśniała w półmroku. Oprawca zaś wrócił na miejsce i z powrotem chwycił bicz w rękę.
            -A więc zaczynamy zabawę. Zobaczysz jak kąsa moja śliczna Belladonna – rzekł mężczyzna, a następnie zamachnął się mocno i uderzył z całych sił w plecy demona.
            Kiedy czarny sznur, obficie wysmarowany podejrzaną maścią, zetknął się ze świstem z czarnowłosym, rozniosły się dwa mrożące umysł dźwięki. Jednym był soczysty syk niemal wypalanej, rozciętej w poprzek kręgosłupa skóry. Drugim głośny, bolesny krzyk ofiary Belladonny, najwyraźniej będącej oblubienicą bladowłosego kata.
            Rakoczy uderzył po raz drugi. I trzeci. I kolejny. Za każdym razem uśmiechał się złowieszczo, wyraźnie rozkoszując cierpiętniczymi krzykami, które szybko zamieniły się w ledwie przytomne, gorejące wręcz rzężenie. Sebastian jednak cały czas był świadom ostrego bólu, zaś młody demon szalał z wściekłości. Nikt, ale to nikt nie ma prawa bez jego zgody znęcać się w tak plugawy sposób z szyderczym uśmiechem nad jego własnością.
            W końcu paskudna aria świszczącego bicza skończyła się cichym odgłosem odkładanego narzędzia. Fioletowe, nienasycone, nienawistne ślepia spoczęły na młodym hrabim.
            -Aż mnie ręce świerzbią, żeby pozbyć się tego obrzydliwego symbolu na twoim oku. Chyba odłożę na potem maltretowanie tego kruczego paskudztwa – rzekł z zadowoleniem, o dziwo, ani trochę niezmęczony wielokrotnym machaniem ramieniem. Podszedł doń, wyciągając nóż. – Nie, nie zrobię tego tak szybko. Tym jedynie cię odetnę i zaciągnę na środek. Jak obiecałem, będziesz skowyczał – szepnął złowrogo i już prawie był przy nim, gdy...
            Gdy nagle wszyscy usłyszeli głosy z góry. Nawet nadal wyraźnie cierpiący Michaelis drgnął nieznacznie, kiedy do piwnicy dotarły dźwięki, wydawane przez obcych.
            -Hrabio Bleederman! Gdzie pan jest?! Hrabio Bleederman!
            Rakoczy zacisnął szczęki i z furią w oczach rzucił nożem o posadzkę, klnąc pod nosem. Ostrze z brzękiem uderzyło o beton. Wytarł dłonie o siebie i skierował się ku drzwiom. Nim jednak wyszedł, odwrócił się, mówiąc:
            -Najwyraźniej straciłem zbyt dużo czasu na bezsensowne ględzenie z wami, szkarady. Moi znajomi zjawili się wcześnie. Zbyt wcześnie.
            Zaklął po raz kolejny i ni stąd, ni zowąd, wyraz totalnej nienawiści i gniewu zastąpił... Zadowolony z życia uśmiech. Nawet rzucające przed chwilą gromy ślepia stały się istną ostoją spokoju, radości i szczęścia. Następnie wyszedł, wołając tym samym, co niegdyś, wysokim i optymistycznym głosem: „Już idę!”
            Więc tak udawałeś.
            Młodego demona na chwilę ogarnął lęk. Tak łatwo został unieszkodliwiony. Jego lokaja, tak silnego i niezastąpionego demona przed momentem zwykły człowiek torturował z uśmiechem na ustach, nawet się nie męcząc. Czyżby jednak... Prawdziwa Śmierć naprawdę ich czekała?

***

XXII jest już z wami! Mam nadzieję, że podobał się tak, jak poprzednie (choć cichsza nadzieja mówi, że może ten rozdział przerósł pozostałe?). Wyszło mi po raz pierwszy tak wiele słów. Aż 3 tysiące z hakiem!
Serdecznie dziękuję za komentarze do poprzedniego rozdziału. Nie myślałam, że "Chekku-meito" jest aż tak lubiane. Jestem szczęśliwa z tego powodu. Pamiętajcie, że nawet najkrótsza wiadomość niezwykle podnosi na duchu ^w^

11 komentarzy:

  1. Jestem pierwsza i powiem że świetne, mega i w ogóle nie ma na to słów! <33

    OdpowiedzUsuń
  2. Błagam, tylko nie zabijaj Sebastiana i Ciela! OOO-;

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj nie udało mi się być pierwsza:(
    Chwila nieuwagi i już jestem trzecia...Co wy,siedzicie tu cały dzień,czy co?*smętnie żuje racucha*(bez obrazy)Opowiadanie jak zwykle niezwykłe,oby tak dalej!
    PS
    Jestem anonimką nr2 z poprzedniej części

    OdpowiedzUsuń
  4. KOCHANIE DZIĘKUJĘ CI <3
    uwielbiam to opowiadanie *u*
    masz tak cudowny styl, takie wspaniałe pomysły...
    GIW MI MOOOOR <3
    Tylko nie zabijaj mi demoniastych .3. boję się D:
    ale... nie wiem, co mogłabym powiedzieć. To jest piękne <3
    Jestę szczsęśliwę~ <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Biedny fiński kotek :< Cierpię.
    Naprawdę Ci się ten rozdział udał, przeczytałam dosłownie jednym tchem. Błędów nie ma, a przynajmniej ja takowych nie znalazłam. Faktycznie wyszedł Ci ten rozdział dość długi - i bardzo dobrze, dało mi to ponad 3 tysiące słów szczęścia :3
    Oj, Rakoczy, mój drogi Rakoczy... Lubiłam cię, a teraz pragnę twojej śmierci. I to rychłej.
    Ale nie ubijesz moich ukochanych demonów, prawdaaaaaaa? *patrzy błagalnym wzrokiem* Zdecydowanie muszę zacząć tu wchodzić jakoś w okolicach czwartku i dopiero wtedy czytać kolejny rozdział, żeby w razie co już na drugi dzień mieć ciąg dalszy... A tak będę przez tydzień usychać :<
    I jeszcze bonus (ciągle zapominam o tym napisać): jak już w końcu załapałam, że Kyna to przecież słowo z fińskiego wzięte (a że jestem mocno spóźnionym człowiekiem, to nie załapałam od razu, mimo mojej niezmierzonej miłości do Finów i ich języka), to przez ładne parę minut siedziałam i szczerzyłam się do monitora w iście duński sposób *Hetalia fan - mode on* :> Tyle szczęścia w jednej historii :3
    Tak, ja wiem, że ten komentarz mógłby zawierać trochę więcej uwag co do tekstu - ale nie chcę się tu powtarzać po raz nie wiem który. Masz niesamowity styl, którzy naprawdę szalenie mi podchodzi. Widać, że to co piszesz jest przemyślane i dopieszczone. Pozostaje mi tylko pogratulować (znów) i czekać do następnego piątku.
    Pozdrawiam i życzę Wena

    OdpowiedzUsuń
  6. Racu ty paskudo. Jak możesz się tak znęcać nad Sebkiem? Choć przyznać muszę, że masz całkiem ciekawe pomysły na początki tortur. Tylko po co ta pieczęć na ziemi? Karykatura czy może raczej coś z tym zamierzasz? Ahhhh... czyli następny rozdział naprawdę ostatnim będzie. Szkoda... ale teraz spójrzmy na stronę techniczną. Nie ma powtórzeń, literówek też się nie doszukałem. Trzymasz poziom moja droga ^^ weny więc życzę

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobra, w końcu dotarłam. Przeczytałam chekku meito jednym tchem i śmiało mogę powiedzieć, iż postęp, jaki poczyniłaś w ciągu tych 22 rozdziałów jest godny podziwu. W ogóle kreacja postaci, bogactwo i coraz większa (czego mi, psiakrew, zawsze brakowało -.-) plastyczność opisów, a także zgrabne prowadzenie dialogów, to wszystko mnie bierze, rozumiesz? Kupiłaś mnie tym opowiadaniem, niczym chińskie podkoszulki na wyprzedaży w lumpeksie. Było co prawda parę błędów interpunkcyjnych i dziwnych wygibasów stylistycznych (nadal pamiętam: "... a Sebastian był jego wodą..." x3), ale są w porównaniu do twego niewątpliwego rzeczy tak trywialne, że niewymagające najmniejszej uwagi. I niechaj pomysły nie chowają się po kątach twojej mózgoczaszki, lecz radośnie wytrysnęły falami tęczowej zagilbistości, ażeby takie stare wyjadacze jak ja miały po co ż(r)yć :3
    ~Zielony glut, tudzież wróbelek z dwójki

    OdpowiedzUsuń
  8. tam mi wcześniej zjadło"... Ale są to w porównaniu do twego niewątpliwego talentu rzeczy tak trywialne..."
    Tak to jest, jak się pisze komentarze na telefonie o drugiej w nocy x3
    ~Zielony glut

    OdpowiedzUsuń
  9. Cóż, Racu. Ta historia dobiega końca. A mi w sumie trochę smutno. Jednocześnie wiem, że ty ze swoim wyczuciem zakończysz Chekku Meito w idealnym momencie, ale będzie mi go brakować. To czekanie na piątek i wściekanie się na ciebie za zakańczanie akcji w momentach pełnych napięcia.
    Będzie mi przykro się pożegnać z twoimi postaciami i na pewno przeczytam Chekku Meito jeszcze co najmniej raz. Postacie. Aaaaach. Cudowny Ciel, Sebastian, który mnie nie irytuje jak w anime, a wręcz zachęca, Undertaker i jego "London bridge..." i... i Rakoczy.
    Początkowo go nie lubiłam, później nabrałam sympatii, której teraz nie straciłam. Wkurzył mnie strasznie Kyną, ale cenię go jako postać. Słodki sukinsyn. Łowca demonów. Ha! Nie przyszłoby mi to na myśl.
    To tyle. Czekam niecierpliwie na piątek. Znowuuuu, ty potworze.

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo ładne opowiadanko...XD Proszę...NIE zabijaj Sebastiana i Ciela! Mówiąc szczerze poruszyłaś moją wyobraźnię. Heh...nie wiem dlaczego,ale teraz pomyślałam o Grellu. Dobre by było jakby wpadł wrzeszcząc:"Kto chce skrzywdzić mojego ukochanego Sebusia!":D (takie tylko gadanie, bo lubię tą postać) :3 Myślę,że historia jest naprawdę ciekawa i zakochałam się w niej :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Kota Ci, Racu, nie daruję :( Taką śmiercią okrutną zginął ten czarny zwierzak...
    Ale za to scena z biczowaniem była bezbłędna. I to upersonifikowanie bata! Bat-kobieta (batwoman? O.o dziwne mi tu konstrukcje kołaczą się po głowie). Piękne i straszne. Ciekawa jestem, jak to się skończy.
    Alys

    OdpowiedzUsuń