Uwaga

Jeżeli jesteś tu po raz pierwszy, powinieneś wiedzieć, iż opowiadanie tu zamieszczane to yaoi, traktujące o miłości męsko-męskiej (a dokładniej yaoi na podstawie anime "Kuroshitsuji" z paring'iem Sebastian x Ciel). Jeśli nie odpowiada ci coś takiego, proszę, opuść stronę bez zostawiania żadnych obraźliwych komentarzy. Z góry dziękuję.

Historia wstawiona na tym blogu to nie moje jedyne opowiadanie. Jeżeli interesuje Cię przeczytanie yaoi w innym stylu, zapraszam serdecznie na Moje Lapidium, gdzie znajdziesz moje autorskie opowieści ^w^

piątek, 12 października 2012

Rozdział V


            -Czas wstać, mój paniczu.
            Sebastian rozsunął kotary, wpuszczając mocno świecące dziś słońce do sypialni młodego hrabiego. Ten, rzecz jasna, już nie spał, a leżał jedynie, nadal przykryty kołdrą. Wiedział, że gdy dziś wstanie, czekają go pierwsze lekcje z jakże osobliwą personą, którą niewątpliwie był Rakoczy Bleederman.
            -Dziś, paniczu, na śniadanie przygotowałem herbatę Pu-erh, importowaną bezpośrednio z Junnan w Azji. Poprzez leżakowanie tam nabrała intensywnego smaku i aromatu typowego dla czarnych herbat, jednak w Anglii uważa się ją za czerwoną. Pamiętaj paniczu także, że od dziś pan Bleederman oficjalnie jest twym nauczycielem, zatem powinieneś okazywać mu należyty szacunek – rzekł lokaj, ściągając powoli nakrycie z niebieskookiego.
            Ten zaś usiadł, wyciągając dłoń po napar. Gorący płyn miał gorzki smak, przez co chłopiec skrzywił się nieznacznie. Mimo to wypił go do dna. Dopiero potem spojrzał na przebierającego go już demona.
            -Sebastianie. Dlaczego ostatnio humor tak bardzo ci dopisuje, skoro jeszcze parę dni temu chodziłeś po posiadłości niczym struty? – Zapytał, uśmiechając się półgębkiem i przymykając oczy. Demon tymczasem ściągnął z niego koszulę nocną, odsłaniając drobne, blade ciało.
            -Czyżbyś wiązał, paniczu, mój nastrój z jakimiś niedawnymi wydarzeniami? – Odpowiedział lokaj pytaniem, wykrzywiając twarz w kpinie.
            -Spójrz na mnie – rozkazał chłopiec. Czarnowłosy wykonał polecenie, przerywając nakładanie koszuli swemu panu. Młody hrabia nachylił się lekko nad kucającym demonem, błyskając czerwienią w oczach.
            Już miał coś powiedzieć, gdy na korytarzu dały się słyszeć ciężkie, ludzkie kroki. Osobnik, który przeszkodził im, znajdował się jeszcze w głębi korytarza, chłopiec jednak wyprostował się momentalnie, patrząc na drzwi ze zniecierpliwieniem.
            -Wyjdź. Nie chcę, żeby ten człowiek tu wszedł, choćby omyłkowo. Ubiorę się sam – wymruczał ponuro rozkaz, który Michaelis wykonał bez wahania, kłaniając się jeszcze hrabiemu przy wyjściu.
            Niebieskooki wstał, przecierając twarz. Czego oczekiwał? Czego chciał od demona, który od początku kpił z niego i bawił się wybornie, patrząc na nadal ludzkie poczynania? Co chciał udowodnić, każąc mu się obdarować pocałunkiem? Przecież to był fatalny wręcz błąd! Nawet wtedy, gdy lokaj wydawał się nie zauważać nic, posunięcie tamto było ewidentnym ukazaniem swej słabości i zaproszeniem do gry kosztem chłopca. Wiedział on jednak, iż już za późno, aby wycofać się z kolejnej rozgrywki. Mógł tylko spróbować zwyciężyć bądź chociaż przegrać z klasą, jak miał w zwyczaju za poprzedniego żywota.
            Westchnął ciężko. Kroki zarówno Sebastiana jak i fioletowookiego oddaliły się znacząco. Ciel dokończył zatem zapinanie białej koszuli z żabotem. Następnie nałożył burgundowe spodnie, sięgające połowy ud, na ramiona zaś narzucił marynarkę w niewiele jaśniejszej barwie. Pozostały mu jedynie pończochowe skarpety i buty po kostkę na średnim obcasie.
            Niedługo potem zszedł do jadalni, skąd dał się wyczuć zapach jedzenia. I rzeczywiście, przy stole siedział Rakoczy, spożywając ochoczo jakieś danie. Talerz Ciela tymczasem był pusty.
            -Ach, dzień dobry, panie Phantomhive! Piękny dzionek, nieprawdaż? Widziałem ptaki na wrzosowisku, chyba pora lęgów się zaczęła. Doprawdy, ta okolica jest niesamowita! – Ten sam, co wczoraj niepoprawny optymizm, bijący od jasnego blondyna nie zmienił się i wciąż uderzał w mdlący sposób w ponurego chłopca, który zasiadał na swym miejscu.
            -Dzień dobry, panie Bleederman. O tutejszych ptakach niewiele mi wiadomo, nie zaglądam w cudze gniazda – aluzja, co do osoby Rakoczego pływała niby po wierzchu tej niegrzecznej, łagodnie mówiąc, wypowiedzi, lecz jej adresat nie wydawał się być nijak wzruszony. Wprost przeciwnie; najwidoczniej uznał słowa niebieskookiego za żart i śmiał się z niego obecnie, prawie krztusząc przełykanym kęsem czegoś, co wyglądało jak jajecznica, acz o konsystencji puddingu.
            -Widzę, że humor dopisuje jak zwykle. Cóż, wolałbym jednak przejść na nieco inny temat. A mianowicie interesuje mnie pański dzisiejszy plan lekcji, których chciał mi pan udzielać.
            -Oczywiście, panie Phantomhive. Po tymże śniadaniu… Ach! Zapomniałem spytać! Czyżby nie jadał pan śniadań? Pan Sebastian, gdy zapytałem, dlaczego nie nałożył panu nic, odrzekł, iż rankiem woli pan zachować świeżość umysłu i pustkę w żołądku. Czyż prawdą są te słowa? – Gdyby wierzył, Ciel spytałby Boga, dlaczego pozwala takim ludziom istnieć. Czy godzi się zmieniać nagle temat, schodząc na egoistyczne pobudki swej ciekawości?
            -Cóż, muszę powiedzieć, że, rzeczywiście, z rana zadowalam się wyłącznie filiżanką herbaty. Można rzec, iż moje ciało obecnie nie wymaga tak wielkiej ilości pożywienia. Wróćmy jednak do poprzedniej kwestii... – Odparł chłopiec, omijając dość zgrabnie temat swej istoty. Nie ma, co ukrywać, nie lubił mówić o sobie.
            -Ach, oczywiście. Przepraszam, jednak to pytanie nie pozwoliło mi kontynuować myśli. Wracając: po tymże wyśmienitym śniadaniu chciałbym, gdyż pogoda na to pozwala, sprawdzić pańskie wiadomości z niektórych dziedzin na wrzosowisku właśnie. Jest dziś wyjątkowo ciepło, zatem nie będzie trzeba brać wiele wierzchniego okrycia. Potem, zobaczymy – w fiołkowych oczach mężczyzny pojawił się tajemniczy błysk, gdy spoglądał na chłopca znad pustego już talerza. Pozostało mu jedynie dokończyć kawę, aby mogli przenieść się i rozpocząć lekcje, które Ciel wolałby mieć już za sobą.
            Po niezbyt długiej chwili znaleźli się na wrzosowym polu, pełnym kwiatów i rozciągającym się po horyzont. Kroczyli przed siebie, z przodu zachwycający się pięknem fioletowych łąk człowiek o radosnych i także pięknych ametystowych oczach, za nim zaś znudzony życiem-nie-życiem chłopiec o ślepiach barwy dzikiego błękitu, pełnego dostojeństwa i wyższości. Obaj zachodzili coraz głębiej, lecz nie przejmowali się tym – wielka czarna posiadłość była z łatwością widoczna na pewno z odległości o wiele większej niż ta, na której się znajdowali.
            W końcu jednak obu znużyła wędrówka, więc przysiedli w kwiatach. Słońce zasłaniały delikatne chmury, niczym cieniutka pierzyna z ptasich piór, ułożonych w cudowną mozaikę białej kądzieli.
            Rakoczy rozsiadł się wygodnie, opierając ręce z tyłu i zginając nogi kolanach. Wystawił twarz prawie tak bladą jak Ciela w stronę nieba, przymykając oczy. Odetchnął głęboko i uśmiechnął się. Chłopiec tymczasem podparł niedbale ręce na kolanach, spoglądając ukradkiem na mężczyznę obok siebie.
            Nie wiedział czy może mu ufać. Nie, wróć, na pewno nie może mu ufać. Ten człowiek... To Sebastian go tu sprowadził. A Ciel wiedział, że skoro lokaj powrócił do swej dawnej zabawy, jaką było robienie mu na złość i upokarzanie go, mógł liczyć wyłącznie na siebie, obserwując uważnie wszystkie wydarzenia i nie dając się złapać w jakąkolwiek pułapkę. Musiał zatem zachować ostrożność. Lecz... Jednocześnie pociągała go sposobność wzięcia udziału w kolejnej grze demona. Wszak i on sam teraz takowym jest, cóż miał tedy do stracenia? Zali pozostawała mu jeszcze cała wieczność na odpłacenie się w razie ewentualnej porażki.
            Młody hrabia spojrzał przed siebie, pozwalając sobie chwilowo na rozkoszowanie się błogą ciszą, przerywaną jedynie odgłosami natury. Wciągnął powietrze, smakując słodycz jego zapachów, po czym przestał oddychać. Siedział w tej chwili niczym posąg z marmuru. Niewiele się od takowego różnił, gdyż jego skóra miała właśnie odcień najbielszego, czystego marmuru. Odznaczał się jedynie szafirowym okiem i szaro-błękitnymi włosami, gdyż nawet i usta nie odbiegały nijak barwą od śnieżnej skóry.
            W pewnej chwili jednak ponownie zaczął oddychać. Mężczyzna obok spojrzał bowiem na niego, przyglądając się chłopięcej posturze. Kątem oka niebieskooki wychwycił delikatny uśmiech na twarzy Rakoczego, mimo to nie zareagował niczym.
            -Panie Phantomhive, jest pan niezwykle urodziwym młodzieńcem. Założyłbym się, iż gdyby pan mieszkał nadal w Londynie bądź innym, równie wielkim mieście, nie opędziłby się pan od atrakcyjnych dziewcząt, oczarowanych spojrzeniem tych niezwykłej barwy oczu – odezwał się w końcu, ujawniając – przynajmniej częściowo – swoje myśli.
            Chłopiec spojrzał na niego pobieżnie, po czym zerwał z ziemi gałązkę wrzosu, podkładając ją sobie przed oczy, aby przyjrzeć się barwnym płatkom.
            -Niech pan spojrzy na ten kwiat. Czyż jego kolor nie jest piękny? Zali fiolet tak rzadko spotyka się w naturze, że aż wielbi się wszystko, co ma zaledwie namiastkę jego uroku. Ale tutaj pól wrzosowego kwiecia jest bez liku. Mnie nie urzeka tak, jak niegdyś. Proszę jednak spojrzeć na tę barwę. Przecie takiej są pańskie oczy – fioletowe. Czyż to nie za panem powinny oglądać się młode dziewczęta, oczarowane tak niespotykaną barwą? Czemuż zatem sugeruje pan mi, że jestem atrakcyjny? – Odrzekł Ciel, podając Rakoczemu kwiat.
            Ten przyjął maleńki podarek i uśmiechnął się tajemniczo. Spojrzał na zamyślonego, poważnego nadal chłopca i chyba chciał coś dodać, jednak zmienił nagle temat.
            -A może, panie Phantomhive, przejdziemy na „ty”? Nie jestem aż tak stary, żeby przymusem było zwracać się do mnie per „proszę pana”, prawdaż? – Zachichotał lekko, wyczekując odpowiedzi.
            Przez twarz chłopca przemknął ledwie zauważalny cień. Do tej pory po imieniu zwracali się do niego jedynie rodzice, lady Elizabeth i książę Soma. Relikty przeszłości, od której postanowił się odciąć. Nawet Sebastian nigdy nie użył jego imienia, choć miał okazję na samym początku, a potem, gdy ich umowa była zakańczana. Czy mógł sobie teraz pozwolić na coś takiego?
            Szybko jednak uśmiechnął się w myślach.
            -Niech i tak będzie, Rakoczy. Zgodzę się. Przecież mogę.
            Mogę zagrać. Przyjmę twoje wyzwanie, Sebastianie, jakiekolwiek ono będzie – dopowiedział sobie w myślach, wykrzywiając twarz w gorzkim uśmiechu.

2 komentarze:

  1. Gorzki, gorzki ale uśmiech*zamyślony*chyba wiem co planujesz... ale zobaczymy...

    OdpowiedzUsuń
  2. No, no. *rozsiada się wygodniej w czarnym, aksamitnym fotelu* Akcja staje się coraz bardziej intrygująca, gratuluję. Brnę przez tę powieść z coraz większym zainteresowaniem, co jest miłą odmianą, gdyż do tej pory błąkałam się w internetowej czeluści gniotów. *upija łyk czarnej herbaty* Jestem ciekawa, czy znajdzie się coś, co mnie zaskoczy. *unosi jeden kącik ust w górę*

    OdpowiedzUsuń