Uwaga

Jeżeli jesteś tu po raz pierwszy, powinieneś wiedzieć, iż opowiadanie tu zamieszczane to yaoi, traktujące o miłości męsko-męskiej (a dokładniej yaoi na podstawie anime "Kuroshitsuji" z paring'iem Sebastian x Ciel). Jeśli nie odpowiada ci coś takiego, proszę, opuść stronę bez zostawiania żadnych obraźliwych komentarzy. Z góry dziękuję.

Historia wstawiona na tym blogu to nie moje jedyne opowiadanie. Jeżeli interesuje Cię przeczytanie yaoi w innym stylu, zapraszam serdecznie na Moje Lapidium, gdzie znajdziesz moje autorskie opowieści ^w^

piątek, 18 stycznia 2013

Rozdział XIX


            Kyna zeskoczył zgrabnie z oparcia fotela na podłogę. Jego łapy nie wydawały żadnego dźwięku, kiedy szedł na parapet okna, odprowadzany spojrzeniem niebieskookiego demona. Zielone ślepia spoglądały zaciekawione na zewnątrz, kiedy on i jego guwerner przerabiali kolejne tony materiałów.
            -Dobrze. Teraz podziel to przez... Właśnie – przyjazny głos blondyna, jako jedyny dźwięk zakłócający ciszę, rozbijał się o regały pełne książek i pustą przestrzeń między nimi. Nachylał się właśnie nad szybko kreślącym cyfry chłopcem z uśmiechem śledząc jego sprawną pracę.
            Z każdym kolejnym zadaniem uporał się szybko, więc niedługo potem Rakoczy nakazał przerwę. Właściwie nie nakazał, co po prostu usiadł na drugim fotelu, mniej ozdobionym niż ten, na którym zasiadał młody hrabia.
            -Właściwie, Cielu, to jak ten kot dostał się do twojego pokoju? – Spytał łagodnym głosem, spoglądając z ukosa na zwierzę wpatrzone w dal.
            -Przez balkon. Po prostu wszedł. Pewnie wspiął się po winorośli.
            Istotnie. Większą część tylnego muru czarnej rezydencji pokrywała sucha obecnie winorośl, pnąca się niemal po sam jej dach. Musiała rosnąć tu od bardzo dawna, gdyż nawet ta na starej rezydencji Phantomhive’ów nie pięła się tak wysoko i szeroko. To potwierdzało przypuszczenia hrabiego, iż Sebastian musiał kupić lub przejąć rezydencję po starym, wielopokoleniowym rodzie, który z jakichś przyczyn upadł.
            Z jakichś przyczyn, jasne. Zapewne drań wybił wszystkich. Choć, kto go tam wie...
            -No tak, to już mówiłeś, drogi chłopcze, ale... Otwierałeś okno na noc? W tak paskudną pogodę? Coś mi się tu nie zgadza... – Dodał cicho, trąc od niechcenia brodę palcami.
            Mi również.
            Cóż jednak można było zrobić? Kyna dostał się tu i na pewno był jedynie zwykłym, wychudzonym kotem, którego on nie mógł zostawić na pastwę mroźnej zimy, szalejącej na zewnątrz. Lecz nierozwiązywalną nadal pozostawała kwestia tego, jak zwierzę weszło do jego sypialni. Kto mógł otworzyć drzwi na balkon i po co? Możliwe, iż zrobił to lokaj, jednak jeśli tak, to w jakim celu?
            -Hm... Właściwie to mniejsza z tym - nagle ton mężczyzny stał się mnie pewny i stabilny. – Może dziś też przejdziemy się na zewnątrz? Nie padał śnieg, więc...
            Ciel podniósł brwi, udając zdziwienie.
            -Sam powiedziałeś, że pogoda jest paskudna. Ale dobrze. Nic mnie tu dziś nie trzyma – rzekł, po czym wstał i podszedł do kota. Ten, widząc go, naprężył grzbiet, domagając się pieszczoty. Chłopiec przeciągnął po nim palcami, a w nagrodę usłyszał zadowolone mruczenie. Kącik wargi lekko drgnął mu, wyciągając się nieznacznie w górę.

            -Wychodzisz, paniczu? – Zapytał demon, widząc ubranych Ciela i Rakoczego przy drzwiach.
            -Tak. Możesz od razu przygotować obiad, nie zamierzamy wrócić wcześniej – odpowiedział mu, nawet się nań nie oglądając.
            Sebastian w tym czasie kucnął, gdyż podszedł do niego czarny kot, miaucząc donośnie. Zaczął zgrabnymi ruchami przeczesywać jego kruczą sierść, zaś młody Phantomhive, który ujrzał to kątem oka, zdusił w sobie niemalże siłą gorzką tęsknotę za tymi dłońmi, biegnącymi po jego ciele.
            -Nakarm też Kynę. Chodź, Rakoczy – rzekł na odchodnym i, łapiąc blondyna za dłoń, wyszedł na ośnieżony obficie świat.

            Tak jak poprzednio, nigdzie wokół nie było widać śladów żywych stworzeń. Ciężki, wilgotny śnieg zatkał szczelnie każde wyjście z nor zwierząt. Ciel nie wątpił, aby wiele z nich zginęło tego roku z głodu, mrozu lub po prostu braku powietrza. Chociaż bardzo możliwe, iż tak wiele ich marło każdej zimy.
            Ze względu na to, iż Bleederman nie skłaniał się specjalnie do puszczenia go, a wręcz zacisnął swe palce, nadal szli, trzymając się za ręce. Młodemu demonowi to nie przeszkadzało, zaś mężczyznę wydawało się wręcz cieszyć.
            -Ciekawe, jak szybko nadejdzie tu wiosna. Lub jak późno... Zaczynam tęsknić za tą wszechobecną zielenią i buchającym wokoło życiem. Lecz tu pewnie wygląda to inaczej, prawda? Nie mogę się doczekać – zagaił w pewnym momencie Rakoczy.
            -Nie wiem, jak wygląda wiosna na wrzosowisku. Do tej pory nie wiedziałem również, jak wygląda tu zima. Lecz najbardziej podoba mi się jesień. Wszystko się uspokaja, zmęczone całym rokiem życia. Zasypia każde żywe stworzenie, nie przejmując się już niczym.
            -Ale czy jesień nie kojarzy ci się ze smutkiem, śmiercią wręcz?
            -Kojarzy. Właśnie dlatego tak ją lubię. Jest... Szczera. Konkretna – odpowiedział, wzdychając ciężko, zaś jego ogrzany ludzkim ciałem oddech zmienił się w biały obłoczek lekkiej pary.
            Na te słowa guwerner nie odrzekł już nic, lecz patrzył z troską i niepokojem na swego wychowanka. W pewnym momencie szepnął do siebie ciche słowa, których zwykły człowiek nie dosłyszałby.
            -Szkoda mi twojej przeszłości, kochany chłopcze.
            -Proszę?
            -Nic już. Chodźmy dalej.
            Jakże śmieszne jest zachowanie ludzi. Gdy idą z kimś, myślą, że krok dalej odsunie myśli, które pojawiły się w miniętym miejscu. Żałośnie naiwne.
            Idąc jednak przed siebie, Ciel czuł, że blondyn tężeje z jakiegoś powodu. Wątpił, aby było to wywołane zimnem. W końcu stanęli na niewielkim wzniesieniu.
            W tej nieludzkiej ciszy, która panowała wokół, a także między nimi, Rakoczy przytulił niebieskookiego, przeczesując jego szaro-niebieskie włosy otulonymi w rękawiczki palcami. On nie odpowiadał, lecz widocznie, Bleedermanowi to nie przeszkadzało. Już nawet nie krył się ze swoim zafascynowaniem. A raczej obsesją na jego punkcie. Chłopiec zastanowił się, czy jest to na pewno zdrowe. Widział zakochanych ludzi w Londynie, lecz tamci wydawali mu się szczęśliwi. Radośni i tryskający różnymi kolorami, zabarwiając świat, który ich otaczał. Nawet w książkach to uczucie było opisywane jako coś pięknego; nie jak ulotne szczęście ze złotego samorodka, lecz jak kilof, wbity w skałę i odkrywający ogromny korytarz błyszczącego kruszcu. Nieopisywalnie wspaniałe. Tymczasem...
            Jemu miłość wydała się czymś zgoła innym. Jak ciężki kurz, okrywający starą księgę. Jak martwy kanarek w swej pięknej klatce. Jak zakrzywiony cierń na łodydze szkarłatnej róży. Nie, on nie cieszył się z tego, że kochał. Ani że został obdarzony tym uczuciem. Otulony niczym dziecko szalikiem. Zima jednak w końcu się skończy, zaś zbędne ubranie zostanie zdjęte. Niepotrzebne i odrzucone.
            -Dlaczego ja? – Spytał cicho.
            -Hm?
            -Rakoczy, powiedz mi. Dlaczego wybrałeś mnie? – Młody hrabia podniósł nań oczy, domagając się odpowiedzi. Guwerner zaś nieco zmieszał się, co było widoczne w jego ametystowych tęczówkach, zdziwionych tak nagłym pytaniem.
            -Nie wiem. Mój drogi, to uczucie nie wybiera. Nie jest jak motyl, który siada na najpiękniejszym kwiecie, pełnym słodkiego nektaru. Raczej jak rekin, atakujący całą ławicę ryb. Obojętny mu los ofiar. Wybrał pierwszą lepszą i teraz chce ją dopaść. A że jest ogromny i potężny, mało która ryba da radę uciec.
            Chłopiec przytaknął. Rzeczywiście. W tym, co powiedział mu mężczyzna, było wiele racji. Nikt nie zakochuje się na życzenie.
            Chyba nawet mi cię żal. Trafiłeś bardzo źle. Demon nie odwzajemni ludzkiej miłości.

            Kronika. Przeklęta kronika i puste stronnice, które on chciał zapełnić bezsensownymi relacjami z lekcji, obiadów i spacerów. Czy to go właśnie czeka? Lata pełne nudy, monotonni i bezsensownego trwania w niczym? Przecież nie napisze o swoich wewnętrznych rozterkach i przemyśleniach na temat zamierzonej zemsty na Sebastianie. Ani także o zakochanym guwernerze.
            Dlaczego, gdy byłem człowiekiem, moje życie bez ustanku znajdowało się w centrum dziwnych wydarzeń, zaś teraz, kiedy sam stałem się czymś nieprawdopodobnym, nic się nie dzieje?
            Siedział przy biurku z piórem w dłoni i pustką w głowie. Miał już dość. Na poprzednich stronach opisał jakoś swą monotonną i nijaką egzystencję. Jedyną niezwykłością było tylko pojawienie się Kyny. A czarny kocur siedział akuratnie na parapecie za jego fotelem. Rozkoszował się wyraźnie ciszą i spokojem, mając chyba już dość przygód.
            Nagle dało się słyszeć pukanie. Zirytowany hrabia podniósł swe sztucznie szafirowe oczy na drzwi i burknął cicho „Proszę”. Któż inny mógłby wejść?
            -Wybacz, jeśli przerwałem, paniczu. Pomyślałem, że mógłbym ci jakoś uprzyjemnić czas.
            Michaelis z dziwnym uśmiechem wszedł do gabinetu Ciela, pchając mały wózeczek, na którym stała filiżanka na herbatę, imbryk i zakryty kloszem posiłek. Mahoniowo brązowe oczy, w których igrało wpadające doń światło, rzucały ku niemu przelotne spojrzenia.
            -Sebastianie, wiesz dobrze, że nie jadam już od jakiegoś czasu ludzkiego jedzenia – rzekł młody hrabia cicho, odkładając pióro i prostując się w fotelu. Cały czas czujny, podejrzliwie patrzył na każdy ruch lokaja, który nalewał właśnie ciemnego, gładkiego napoju do filiżanki. Nie była to herbata.
            -Panicz najwyraźniej zapomniał, jaki dzień dziś mamy. Czternasty grudnia, twoje piętnaste urodziny. Wiem, że panicz już raczej nie urośnie, jednak jako dobry kamerdyner muszę pamiętać i dbać o takie rocznice. A oto gorąca czekolada, którą pozwoliłem sobie przygotować, wraz z małym upominkiem w postaci ciasta czekoladowego z malinami.
            Czarnowłosy położył filiżankę na blacie czarnego biurka, po czym obok postawił zakryte wciąż ciasto. Gdy zdjął zeń klosz, oczom Ciela ukazał się zgrabny kawałek trójkątnego tortu, pokrytego na wierzchu czekoladową masą niczym glazurą. Przez jego głowę przeleciała myśl, pytająca, skąd ten demon miał maliny w zimie.
            Kyna nagle znalazł się na jego kolanach, ugniatając tymczasowe siedzisko miękkimi łapkami, uzbrojonymi w haczykowate szpony. Przypatrywał się z uwagą słodkiemu ciastu, jakby chciał wziąć je dla siebie.
            I tym się różnią koty od psów. Pies żebra, kot żąda.
            Niebieskooki już miał sięgnąć po widelec, aby z westchnieniem zabrać się za jedzenie – skoro lokaj się wysilił, mógł od czasu do czasu przypomnieć sobie smak ludzkich potraw – gdy spostrzegł, iż żadnego sztućca wokół nie ma. Zmarszczył brwi i spojrzał na Michaelisa pytająco. Uśmiech na twarzy tamtego poszerzył się złośliwie, wręcz tryumfalnie.
            -Ach! Zapomniałbym. Paniczu, jako że dziś są twe urodziny, moim zadaniem jest uprzyjemnić ci ten dzień do granic możliwości – w jego dłoni nagle znalazł się srebrny widelczyk, trzymany w zupełnie inny sposób, niż gdyby Sebastian chciał mu go podać. – Proszę zatem się nie przejmować niczym i odprężyć.
            Jego słowa jednak podziałały zupełnie odwrotnie. Miast zrelaksować się, Ciel spiął mimowolnie mięśnie, instynktownie przygotowując się do obrony. Już wiedział, co planował ten drań. A upewnił się na sto procent, kiedy odziana w białą rękawiczkę dłoń, dzierżąca widelec, wbiła go w, jak się okazało, niezwykle miękkie i sprężyste ciasto, odkrawając zgrabny kawałek. Młody Phantomhive dojrzał ze zdziwieniem, że ze środka wypłynął gęsty, malinowy sok, wyglądający na rozkosznie słodki.
            -Proszę otworzyć usta, paniczu – padło wreszcie.
            Za nic. Za nic, idioto.
            -Jeżeli myślisz, Seba...
            Cichy świat wokół nie dowiedział się, co chciał rzec młody hrabia, gdyż w tym samym momencie w jego ustach znalazł się słodki, malinowo-czekoladowy, wyśmienity kawałek ciasta, które wyszło spod ręki samego piekielnie dobrego lokaja, Sebastiana Michaelisa. Szybko go połknął, niemal zbity z tropu.
            Mimo wspaniałego smaku, panicz owego geniusza widocznie wściekł się. Charbowo-błękitne oko stało się w jednej chwili krwiście czerwone, aż błyszczące gniewnym szkarłatem. Upokorzony Ciel miał ochotę własnoręcznie wepchnąć resztę ciasta do gardła demona, ażeby ten udławił się własnym wyrobem. I zrobiłby to z chęcią, gdyby nie kot, siedzący uparcie na jego kolanach i widocznie zadowolony, jakby w ogóle nie wyczuwał ciężkiej atmosfery, która niczym olej zapanowała w gabinecie.
            Sebastian zaśmiał się cicho i odkroił kolejny kawałek, nie zważając na minę drugiego demona. Wyraźnie bawiła go ta sytuacja. Nachylił się z widelcem skierowanym ku ustom chłopca.
            -Paniczu...
            Oj nie. Drugi raz nie weźmiesz mnie na tę samą przynętę.
            Ciel zacisnął usta w wąską kreskę, spoglądając wyzywająco na lokaja. Ten westchnął ciężko, sztucznie. Zbliżył się doń jeszcze bardziej, lecz tym razem podniósł drugą dłoń. Zębami ściągnął biały materiał, który spadł cicho na błyszczące biurko, po czym... Nie używając zbyt wiele siły, włożył palec do ust hrabiego, rozwierając je i przybliżając niebezpiecznie blisko drugi kawałek ciasta.
            Niebieskooki zareagował instynktownie, lecz z pełną świadomością. Odchylił głowę z bok, uderzając wierzchem wyrzuconej w górę dłoni rękę demona. Niestety, widelec z nabitym malinowym przysmakiem znajdował się już za blisko, przez co gęsty sok skapał na jego policzek dwoma ciemnymi kroplami. Samo ciasto zaś spadło na podłogę, gdzie błyskawicznie dopadł je Kyna, porywając w mały pyszczek i uciekając w kąt pomieszczenia, skąd słychać było teraz ciche mlaskanie.
            -Oj, paniczu, paniczu. Teraz będę musiał to posprzątać. Cóż... – Rzekł demon, podnosząc z podłogi sztuciec i odkładając go na tacę wózka.
            Chłopiec żachnął się, strzepując z nóg nieistniejące okruchy, gdy nagle lokaj znów się doń zbliżył. Burgundowe tęczówki z mieszaniną rozbawienia i czegoś jeszcze znalazły się blisko. Za blisko.
            W jednej chwili poczuł, jak Sebastian chwyta go za nadgarstki, unieruchamiając je na chwilę, zaś jego język zaczyna błądzić po policzku, zlizując malinowy sok. Zniewolony bliskością i zapachem demona Ciel nie zareagował wystarczająco szybko. Właściwie w ogóle nie zareagował. I dlatego po chwili czarne kosmyki poczęły łaskotać go, gdy usta demona wpiły się w jego wargi, szukając jeszcze więcej ciepła.
            Wszystkie jego zmysły skupiły się wyłącznie na nim. Przyćmiony zza przymkniętych powiek wzrok widział jedynie mahoniowe oczy. Węch wyczuwał tylko subtelny, obezwładniający zapach demona, skóra czuła wyłącznie jego dotyk, słuch wyłapywał szmer ubrań, zaś usta czuły li jedynie lekko pikantny, ostry, zagłuszający wszystko inne smak jego ust.
            Po chwili Michaelis puścił nadgarstki chłopca, który teraz przyciągnął go do siebie, wplatając dłonie we włosy. Zupełnie się zapomniał, gubiąc każdą myśl o odepchnięciu mężczyzny. W tym momencie nie liczyło się nic, poza tym, że mimowolnie czekając tak długo, dostał to, czego pragnął najbardziej.
            -Paniczu... – Cichy szept rozniósł się po chwili, niechętnie zrywający delikatną sieć tej ulotnej chwili.
            Otworzył oczy. Żar nagle zgasł, pozostawiając tylko popiół. Hrabia puścił go powoli, prostując się w fotelu.
            Zdradził samego siebie. Złamał postanowienia, budowane na chorym poczuciu wyższości, zrodzonym z jednej odmowy, z jednego zdania. Mimo wszystko, upokorzył się sam. Lecz najgorszym było, iż... Nie żałował.
            -Idź już, Sebastianie. Dokończę tylko ciasto i muszę wrócić do pisania.
            -Tak, paniczu – mówiąc to, lokaj nie wiadomo skąd wyjął drugi widelec, który położył na talerzyku, po czym wyszedł, kłaniając się na odchodnym.
            Ciel zaś, będąc już sam, rozkoszował się smakiem malin i gorącej czekolady. Bo tylko to mu teraz zostało. Resztę odbierze kiedy indziej.


***

Witajcie. Mam pewną prośbę do wszystkich. Chciałabym, żebyście wypomnieli mi w komentarzach wszystkie słabe strony opowiadania - każdego rozdziału. W drugim tygodniu zabieram się na generalny remont wszystkich rozdziałów po kolei (między innymi połączę pierwszy i drugi, wydłużając początek i zmniejszając ilość wszystkich). Dlatego proszę was, żebyście każdą zauważoną wadę wypisali w komentarzach pod XXI. Z góry dziękuję ^w^

3 komentarze:

  1. Po pierwsze, to dzień dobry, bo piszę tu pierwszy raz ; )
    Po drugie, stwierdzam, że moje lenistwo jak zwykle dało o sobie znać - od wczoraj wałkuję zamieszczone tu rozdziały od samiutkiego początku (w fandomie jestem nowa, a bloga "wykopałam" w czeluściach Internetu w sobotę) i parę błędów rzuciło mi się w oczy, ale myślę sobie: "oj, nie będę tego zapisywać, przecież nie będę komentowała wcześniejszych rozdziałów, dam tylko znak życia pod ostatnim". I teraz przeczytałam ten dopisek pod rozdziałem. Także tego.
    Cóż, jeśli to będzie pomocne, to z błędów, które zapamiętałam, mogę zwrócić uwagę, że przy odmianie "Ciel" i "Michaelis" niepotrzebnie używasz apostrofów: "Michaelisa", "Ciela", a nie "Michaelis'a", "Ciel'a". Małe, bo małe, ale mnie się rzuciło w oczy.
    Gdzieś dostrzegłam jeszcze jakąś literówkę, ale jak mówiłam, nie zanotowałam nigdzie i nie jestem w stanie na tę chwilę tego odnaleźć.
    A teraz, przechodząc do treści...
    Jestem oczarowana. Twoim językiem, Twoją kreacją postaci, a w szczególności Twoim Cielem ; )
    Widać, że cała historia jest bardzo przemyślana, dopracowana i dopieszczona. To się chwali. Masz dobry warsztat, że tak się wyrażę i aż przyjemnie zagłębiać się w te doskonale skonstruowane zdania, naprawdę jest tu klimat, jakiego wielu fanfiction brakuje.
    Podoba mi się jak budujesz relację między Sebastianem a Cielem, albo raczej nastawienie Phanthomhive'a do drugiego demona - a to złość, podejrzliwość, a to znów budząca się tęsknota i namiętności. To mi się wydaje takie prawdziwe, niewymuszone. Naprawdę wielki plus za to.
    A teraz pan Rakoczy. I to jest postać, której chciałabym nienawidzić (nie lubię takich gadatliwych i energicznych postaci jak on), ale zwyczajnie nie umiem. Nawet mimo tego, że zachowuje się czasem co najmniej podejrzanie - to intryguje, pogłębia tylko moje zainteresowanie tą postacią. Wyglądem mnie kupił, bo za każdym razem kiedy czytam jakiś jego opis od razu nasuwa mi się mój ukochany Islandia z hetaliowego fandomu : )
    Całe to jego uczucie do Ciela z jednej trony tak mnie boli, bo ja Ciela widzę tylko z Sebastianem, ale z drugiej - no cóż - gdyby nie te epizody, ta historia na pewno nie byłaby tak dobra, więc mimo, że za każdym razem moje serce krwawi to i tak winszuję tego wątku, bo jest naprawdę ładny, taki naturalny.
    Ech, co by tu jeszcze... Właściwie, to może nie będę zbytnio strzępić języka, bo ani nie mam na to czasu, ani głowy w tej chwili, a głupot też nie chcę Ci tu wygadywać, więc po prostu skomentuję resztę rozdziałów, jak znajdę chwilę. Bądź co bądź, chylę czoła, gratuluję tekstu, trzymam kciuki coby dalej było tylko lepiej i obiecuję zaglądać i komentować już teraz na bieżąco.
    Pozdrawiam i życzę weny : )

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie pamiętam dokładnie tej strony ale ktoś kochana podrabia twój blog , strasznie mnie to wkurwiło -.-''''

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że tak późno piszę ten komentarz. Powinien się pojawić 2 tygodnie temu.... no ale cóż. Tak więc. Prosiłaś żeby Ci wyrzucić błędy. Niestety za mało siedzę w tym interesie i za mało umiem, żeby tak bezkarnie krytykować. Wspomogłem się więc paroma opiniami i oto nasze wnioski:
    1) Tekst jest na dosyć wysokim poziomie. Tak samo jak historia jednak zdarzają się pewne powtórzenia (nie wiem o co mu chodziło w tym momencie. Coś tam trajkotał, że porównania i epitety chyba)
    2) Trochę za dużo opisów. Są barwne, ale bywają niestety czasami przebarwione
    3) No i zrezygnować z przecinków na rzecz kropek.
    To są ważniejsze i takie główne rzeczy, o których mi donieśli... więcej grzechów nie pamiętam... nie marudź więc że jest źle bo nie jest :D

    OdpowiedzUsuń