Jego
zmaltretowane ciało nie wisiało już tak bezwładnie, jednak głębokie rany o
ciemnych od trującej maści brzegach, które Belladonna porozrywała na bladej
skórze jego pleców, nadal sprawiały wrażenie istoty na krawędzi życia. Aż Ciel
zdziwił się, jak demon mógł znaleźć siłę na mówienie.
-Paniczu...
– Spróbował znów. – Przepraszam... W tym momencie, niestety, nie... Nie dam
rady cię obronić przed nimi...
-Milcz.
I tak nie masz sił.
Mimo
że chłopiec nie taki miał zamiar, zorientował się, iż jego słowa brzmią co
najmniej bezczelnie. I bardzo, ale to bardzo okrutnie. Nie zdecydował się
jednak na ich sprostowanie, bowiem na raz znów dały się słyszeć kroki. Mnóstwo
kroków. Tak dawno nie słyszał ich dźwięku, że nie potrafił już rozróżnić, ile
osób schodzi na dół.
Wreszcie
– jak się okazało - mężczyźni wpadli do pomieszczenia, wprowadzani przez
Rakoczego, który otworzył drzwi i zapraszającym gestem zachęcał do wejścia.
Lecz to, widać, było zbędne, gdyż jedenastu rosłych ludzi samych z radością i
bezlitosnymi, snobistycznymi, dumnymi uśmiechami lub bez ustawiali się w
środku, przyglądając to młodemu hrabiemu, to jego lokajowi. Z tym, że starszy
demon pochłaniał ich uwagę o wiele bardziej.
Ciel
przyjrzał im się. Dwóch miało obfitą dość tuszę, twarze trzech zdobiły brzydkie
blizny w różnych miejscach. Reszta nie wyróżniała się niczym szczególnym. Z
zadowoleniem stwierdził, iż żadnego z przybyłych nie znał, będąc człowiekiem.
Wtem
Bleederman wyszedł przedeń i, biorąc w dłoń Belladonnę i skręcając ją
schludnie, począł przemawiać.
-Moi
drodzy znajomi! Jak widzicie, nie rzucam słów na wiatr. Niegdyś obiecałem wam,
iż osobiście złapię demona noszącego różne imiona, obecnie Sebastiana Michaelisa,
który zabił i pożar ł duszę mojego ukochanego ojca. I tak oto, po długich
poszukiwaniach, wreszcie pojmałem paskudnego stwora. Co więcej, schwytałem
także jego małego kontrahenta, zmienionego brutalnie w tej samej rasy plugawą
bestię, noszącego wciąż ludzkie imię – młodego byłego hrabiego Ciela
Phantomhive’a.
Wśród
mężczyzn zapadła cisza. Ich oczy nie zajmowały się już demonami – wszystkie, co
do jednego, skierowane były na postać blondyna, który w świetle świec, dumny i
wyprostowany wyglądał niemal nieziemsko. I ta właśnie myśl zakłóciła myślenie
chłopca, który zmrużył oczy, wpijając weń krwiste tęczówki i próbując przeszyć na
wylot tak uporczywie nieznane myśli.
-Tak
więc, jako jeden z obecnej tu w pełnym gronie Czwórki, chciałbym teraz prosić
was o wyznaczenie sposobu w jaki zakończymy ten szyderczy dla ludzkości i Boga
byt owych demonów. Jedyne, o co proszę, to możliwość przeprowadzenia ceremonii
zerwania kontraktu – spojrzał po nich poważnym wzrokiem.
Ceremonia zerwania kontraktu? To znaczy...
W
tym momencie wszyscy obecni w panującej ciszy usłyszeli chrapliwy, zduszony
głos Sebastiana, który jednak przybrał na sile i władczości odkąd odezwał się
po chłopca po raz ostatni.
-Żałosne
śmieci... Nie rozśmieszajcie mnie... Ceremonia zerwania kontraktu, o której
mówicie jest niczym... I nie ma wpływu na połączenie między mną... A moim
paniczem – powoli odwrócił głowę tak, aby móc przeszywać pełnym pogardy i chęci
mordu wzrokiem zebranych łowców.
Rakoczy
jednak w tym momencie szybko zamachnął się. Świst i trzask. Świt i trzask.
Świst i trzask. Belladonna uderzyła czarnowłosego trzykrotnie, raniąc po raz
kolejny. Tym razem demon nie wydał z siebie najcichszego dźwięku. Zaś Ciel poczuł
jeszcze silniejszy gniew.
-Nie
odzywaj się, szkarado. Bestia w klatce nie ma już głosu. Do tej pory lekce
sobie mnie ważyłeś, lecz twój czas się kończy. Wiś spokojnie, a na razie nikt
ci nic nie zrobi – rzekł sucho blondyn, zwijając swój bicz na nowo. Żaden z
mężczyzn się nie odezwał. W milczeniu wpatrywali się wciąż w Rakoczego, na
którego twarz znów wkroczył lekki uśmiech. – A więc, panowie. Jakie są wasze
propozycje?
Po krótkiej chwili ciszy odezwał się pierwszy
głos.
-Najlepiej
zacząć go ćwiartować i wypalać żelazem serce oraz mózg. Oczywiście, korzystając
również z jednej z trucizn, na przykład Trójcy Mandragory – powiedział wysoki
brunet o twarzy i oczach szczura.
-Można
także postrzelić go w siedem punktów, a następnie wykończyć – odezwał się inny,
o jaśniejszych włosach.
-Nie,
nie zasługuje na taką łaskę. Obedrzyjmy go ze skóry i polewajmy rany
truciznami. Dopiero potem poćwiartować, przypalać i dobić Złotymi Ziołami lub
Kaszmirowym Soplem – te słowa wyszły z ust mężczyzny o ciemnej karnacji i
stalowym spojrzeniu.
Padło
jeszcze kilka propozycji; niektóre bardziej, inne mniej brutalne. Każdej z nich
wysłuchał Rakoczy oraz trzech innych mężczyzn, którzy milczeli wśród mówców.
Najwyraźniej to oni musieli należeć do Czwórki, lecz młodego hrabiego nie to
interesowało.
Jak śmieją? Jak śmieją wymyślać takie sposoby
śmierci dla mojego lokaja?!
Wreszcie
ludzie zamilkli, zaś Bleederman i owa trójka odeszli na bok. Szeptali między
sobą, to potakując, to kręcąc głową w zaprzeczeniu przez parę dłużących się
minut. Niebieskooki nawet ich nie słuchał, starając się usilnie wymyślić
cokolwiek, nim Sebastian... Nim Sebastian zostanie zabity.
-Dobrze.
Drodzy przyjaciele! Wybraliśmy sposobną śmierć dla plugawego stwora. Zostanie on
wpierw zbity korbaczem, zaś potem uśmiercony Złotymi Ziołami. Przyzwolono mi
również dokonać ceremonii na młodszym demonie, obecnie Cielu Phantomhive’ie, za
co serdecznie dziękuję. Jego los oddam następnie w ręce hrabiego Jose de Dragón
– tutaj Rakoczy wskazał na stojącego obok, postawnego szatyna o jasnych, wręcz
mlecznych oczach i twarzy, którą przecinała długa, głęboka bruzda, ciągnąca się
od lewego łuku brwiowego do niemal kącika ust, nienormalną barwą tworząc
kontrast do jego ciemnej karnacji. – Nie zostało mi przeznaczone ujarzmienie
tak młodej, a już skalanej duszy, lecz to ja użyję korbacza na drugim demonie.
Czy
młodemu hrabiemu się wydawało, czy były guwerner naprawdę wydawał się bardziej
zadowolony z faktu, iż zabije Michaelisa?
-Na
razie jednak, drodzy koledzy, zapraszam na ucztę. Te bestie nie wydostaną się z
piwnic same, zaś wy – jak się domyślam – po długiej podróży jesteście zmęczeni.
Proszę zatem wrócić na górę, ja w tym czasie zamknę demony dla pewności.
Po
jego słowach wszyscy mężczyźni – za wyjątkiem blondyna – wyszli. Już na
schodach Ciela dobiegły rozpoczynające się wreszcie rozmowy na różne tematy,
odbiegające od złapanych. Fioletowooki, zamknąwszy zań drzwi, zaczął przenosić
do kąta jakąś ogromną skrzynię. W świetle płomieni chłopiec dojrzał, że jej boki
i klapa są bogato zdobione i obite metalem. Szlachetne, heblowane pięknie drewno
nie nadawało się na zwykłe pudło. Ich kat przenosił wielki, potężny kufer.
Rakoczy,
po ustawieniu drewnianej skrzyni mniej więcej w połowie ściany, odchylił się do
tyłu i w bezczelny, niespieszny sposób przeciągnął. Parę kości chrupnęło, a
jego twarz wykrzywił delikatny grymas. Następnie zaś sięgnął za pazuchę
płaszcza i wyciągnął niewielkie puzderko. A przynajmniej tak myślał obserwujący
go Ciel. Po otwarciu go mężczyzna wziął w dłoń... Małą strzykawkę, wypełnioną w
jednej czwartej jasnym, klarownym płynem.
-Ach...
Złote Zioła... Zaprawdę, bolesną śmierć ci wybrali, śmieciu. Nie wiem czy
zasługujesz na to, aby potraktować cię czymś tak wyjątkowym, ale nie będę się
sprzeczał z ostatecznym wyrokiem. Przynajmniej mam pewność, że jutro nie
otworzysz więcej twych parszywych ślepi – rzekł cichym, zadowolonym głosem,
wbijając brutalnie igłę w mięsień na łopatce Sebastiana. Demon drgnął
nieznacznie, napinając mimowolnie ramiona, jednak milczał. Łowcy zostało trochę
płynu w strzykawce.
-To
jest jedynie lekki środek, żebyście nie uciekli. Można powiedzieć, że demoniczny
lek nasenny, choć jego skutki nie zawsze bywają przyjemne – zaśmiał się lekko,
zbliżając się ku hrabiemu.
Jego
mroczny wyraz twarzy niemal przerażał chłopca, który mimo to oddał ponure
spojrzenie z równą mocą. Odpowiedział mu gorzki uśmiech, lekki ból w ramieniu i
uczucie przepływającej pod skórą cieczy. Nim jednak mężczyzna wyprostował się,
w sztucznie czułym geście przeczesał jego włosy. Następnie zaś wziął na ramiona
i... Wrzucił do kufra, uprzednio rozcinając więzy na plecach i nogach. To samo
uczynił z Sebastianem, z tym, że nie cisnął jego bezwładnym ciałem na chłopca,
a lżej położył obok.
-Ta
piękna skrzynia to Lapidium. Po zamknięciu tu kogoś, nie da się otworzyć jej
wieka od środka. Dzięki temu zostaniecie tu grzecznie, póki nie wrócimy. A
zatem: dobranoc, paskudne demony. Niech wam Bóg ześle we śnie wizję piekła –
powiedział Rakoczy i zamknął z trzaskiem kufer. Dał się jeszcze słyszeć chrzęst
zamków przy wieku, a ostatnim, co dobiegło młodego hrabiego był głuchy odgłos
zamykanych drzwi.
Michaelis
nie ruszał się, leżąc połową ciała na nim. Młody demon miał tuż obok siebie
jego nagie, poorane czerwienią plecy. Co prawda, nie widział odwróconej w drugą
stronę twarzy, lecz nie musiał. Wystarczająco raziły go strupy zakrzepniętej
krwi i wspomnienie krzyku, przepełnionego cierpieniem. A jeśli nawet czarnowłosy
je wydawał, on zapewne wiłby się w przerażającym paroksyzmie bólu.
Westchnął
mimowolnie, przecierając nadgarstki i mięśnie. Właściwie nie musiał, lecz
namoczona piekącą substancją lina zostawiła nań ciemniejsze pręgi, które
niszczyły nieskazitelną bladość jego skóry, godząc w poczucie estetyki.
Nagle
usłyszał cichy chichot tuż obok siebie. Znieruchomiał na raz, wpatrując się w powoli
odwracającego się doń Sebastiana. Cyniczny uśmiech uderzył go swą...
Naturalnością. Demon naprawdę wydawał się śmiać z całej sytuacji, niby z
niewinnej igraszki od losu.
-Sebastian?
– Szepnął, pytająco nań patrząc, lecz został szybko uciszony jego wargami,
kiedy lokaj niespodziewanie złożył na jego ustach krótki pocałunek. Przez
chwilę spoglądał z niedowierzaniem w jego szkarłatne oczy. Ale w końcu
zrozumiał.
Co za drań – pomyślał, ściągając brwi.
-Ty...
Udawałeś – rzekł z niemal wyrzutem.
Czarnowłosy
ułożył się wygodniej na boku, podpierając w miarę możliwości ręką. Jego
arogancja sięgała wręcz granic, kiedy miotał zadowolonym wzrokiem po twarzy
hrabiego. Wreszcie zatrzymał się na demonicznych oczach, których surowe
spojrzenie domagało się odpowiedzi.
-Nie,
paniczu. A przynajmniej, nie cały czas. Podczas... Biczowania... Naprawdę byłem
bliski szaleństwu. Maść, której użył ten śmieć, musiała być stworzona z wielu
okropnych trucizn. Wcześniej również nie dałbym rady nic zrobić. Lecz kiedy
przyszli pozostali łowcy, trucizna przestawała działać. Wolałem jednak
przeczekać i odzyskać jak najwięcej sił, udając słabszego niźli byłem. A teraz
obaj dostaliśmy jedynie słabą substancję, której działania właściwie nie będzie
czuć.
Mówiąc
to, przeczesywał szaro-niebieskie włosy, widocznie starając się je jakoś ułożyć.
Phantomhive nie reagował na to. Co by nie mówić, w jakiś sposób palce demona,
nie odziane w białe rękawiczki, przyjemnie go głaskały, uspokajając. Ale w
końcu wypadało mu się odezwać.
-Rozumiem,
że teraz jesteś w stanie nas uwolnić i zabić tych przeklętych łowców, tak?
-Nie,
paniczu – odrzekł, nie zastanawiając się długo. Chłopiec zdębiał.
Jak to... „Nie”? Czy to ma być sprzeciw?
Demon
jednak musiał zauważyć jego osłupienie, bo uśmiechnął się ciut szerzej i
przystąpił do wyjaśnienia.
-Chodzi
o to, paniczu, że Lapidium jest niezwykłym przedmiotem. Żaden demon, anioł, Bóg
Śmierci czy inna „bestia” nie dałaby rady otworzyć go od środka. Niewiele
takich krąży po ziemi, lecz nie dziwi mnie, iż łowcy demonów znaleźli się w
posiadaniu jednego. Tak więc, musimy poczekać aż zdecydują się oni wrócić i
dopiero wówczas można ich zaatakować – lokaj nie przestawał głaskać jego głowy,
co w końcu stało się nieco krępujące. – Jakie zatem masz rozkazy, paniczu?
Ciel
podniósł jedną brew. Rozkazy? Ależ to chyba oczywiste! Chyba, że... Demon chce
mu coś w ten sposób przekazać.
-Poczekamy.
Uderzysz na nich dopiero, kiedy będą prowadzić cię na pierwszy etap twojej „śmierci”
lub gdy wezmą mnie do odprawienia ceremonii. Zależnie od tego, co będzie
wcześniej. Następnie zabijesz tamtych ludzi; możesz przy okazji się pożywić. Lecz
pamiętaj: Rakoczego zostawisz mnie. To rozkaz.
-Tak,
mój panie.
Michaelis
położył dłoń na piersi, jednak miast pochylić głowę, zbliżył się do niego,
patrząc nań z dziwnym błyskiem w oczach. Ciel wiedział, co on planuje. Chwycił
go zatem za kark, samemu przyciągając ku sobie i pocałunkiem pieczętując
polecenie.
Sebastian
objął chłopca ramionami, mimo że on już się odsuwał. Przytulił do gołego torsu,
gładząc głowę policzkiem. Phantomhive’owi wydawało się, iż przy okazji wdychał
jego zapach. Nie pozostał bierny i również wtulił się weń, przymknąwszy oczy.
I pomyśleć, że jeszcze niedawno myślałem, że
może... Możemy z tego nie wyjść.
Nagle
dłonie lokaja poczęły błądzić wzdłuż jego pleców. Zatrzymywały się tu i ówdzie,
lecz szybko wznawiały swą wędrówkę, pozostawiając ciepłe ślady. Mężczyzna,
widać, subtelnie dawał mu znak, na co ma ochotę. Zwłaszcza, że zaczął składać
delikatne pocałunki na jego skroni, kierując się ku dołowi.
Młody
hrabia zdziwił się nieco. Nie myślał, że ten tak szybko odzyska „siły”,
zważywszy na to, że przed niecałymi trzema godzinami był biczowany. Uśmiechnął
się pod nosem złośliwie.
-Sebastianie,
co ty robisz? – Zapytał, niby ze zdziwieniem.
Czerwone
oko szybko znalazło się tuż przed nim, przymrużone lekko.
-A
co byś chciał, żebym robił, paniczu? – Odrzekł niewinnym głosem, owiewając jego
twarz tym niepowtarzalnym, niezwykłym zapachem.
-Hm...
Miast
odpowiedzieć, uśmiechnął się szerzej. Demon nie czekał dłużej – natychmiast wrócił
do całowania chłopca, tym razem otwarcie. Przemieścił się nad niego, układając
drobne ciałko pod sobą. Szybko zaczął również rozpinać guziki jego nieporwanej,
choć mocno brudnej marynarki i koszuli. Dłonie błądziły teraz bezwstydnie po
nagiej klatce, wywołując przyjemne dreszcze.
Ciel
tym razem nie miał wątpliwości. Wiedział, komu ufa naprawdę. I zdawał sobie
sprawę, czego chce. Dlaczego miałby zatem oponować? Świadomie całował lokaja,
który co chwila ów pocałunek pogłębiał. Z delikatnych ruchów warg powoli
zrodziło się gwałtowne pragnienie, dające o sobie znać z obu stron. Namiętność
wybijała się za każdym razem z coraz większą siłą, emanując wyraźnie w ciasnym
Lapidium.
Jego
mała dłoń wplotła się w krucze włosy, rozkruszając sztuczną, ludzką krew. Druga
znalazła sobie miejsce ma policzku demona, gładząc go delikatnie. Sebastian
tymczasem począł zsuwać ręką górne odzienie, a gdy już to zrobił, cisnął je jak
najbardziej w kąt, ażeby nie wadziło.
Młody
hrabia wtulił się mocniej weń, kiedy lokaj w końcu dobrał się do dalszych
części ubrania. Mimowolny wstyd dał o sobie znać w postaci pąsów, które
złościły go, a spotkały się ze złośliwym uśmiechem tryumfu od strony mężczyzny.
Przeklęte ciało człowieka, do diabła!
Nie
zaprzestali jednak dalszych czynów. Nie minęło wiele, aż w końcu zmienili
pozycję. Michaelis usiadł, zaś młody demon usadził się nań, nie odrywając się
od miękkich, od tak dawna pożądanych ust.
-Pachniesz
tak cudownie, paniczu... – Usłyszał w pewnym momencie, tuż przed tym, jak
poczuł ostrożny, wręcz badający jego reakcję dotyk na niższych partiach ciała.
Nie odpowiedział, tłumiąc cichy jęk zmarszczeniem brwi.
Wreszcie
się połączyli, niespiesznie delektując każdym ruchem każdym muśnięciem, każdym
uczuciem. Ciel, choć naprawdę chciał, zaczął się nieco bać, przerażony
pozostałymi, ludzkimi emocjami. Wkrótce jednak wyzbył się ich na rzecz ogarniającej
go zewsząd rozkoszy. I wyraźnie widział, a nawet nieraz słyszał, że nie tylko
on tę rozkosz czuje.
Nie
wiedział, ile czasu minęło, nim obaj usłyszeli powolne kroki. Nie próbował
nawet się domyślać. Ważniejsze, iż było go wystarczająco, by zdążyli nacieszyć
się tak długo wyczekiwaną chwilą. A także sobą.
Na
monotonny dźwięk kroków szybko wdzieli ubranie, które mieli. Hrabia milczał właściwie
cały czas, lecz zwyczajnie nie czuł potrzeby mówienia niczego. Chyba ostatnie
godziny wystarczająco wyjaśniły im obu wiele.
Tuż
przed tym, gdy dobiegł ich szczęk kluczy i otwieranie zamka małego więzienia,
Sebastian ostatni raz pocałował go w kark, za co został skarcony spojrzeniem. W
czerwonych oczach młodego demona nie było jednak zbyt wiele groźby, a zwykłe
ostrzeżenie. Wyraźnie złagodniał. Przynajmniej na teraz.
Wreszcie
wieko Lapidium otwarło się niczym trumna, odsłaniając dlań resztę
pomieszczenia, a także wykrzywioną w złośliwym uśmiechu twarz Rakoczego.
To już będzie koniec tego przedstawienia.
***
Witajcie. Jak widać, XXIII nie jest ostatnim rozdziałem "Chekku-meito". Stało się tak tylko ze względu na to, iż nie zdążyłam napisać całości i postanowiłam podzielić koniec na dwa rozdziały. Mam nadzieję, że ten nie zawiódł niczyich oczekiwań. Jeśli macie jakieś pytania, proszę śmiało pisać w komentarzach ^w^
A teraz szczególnie mocno wierzę w to, że uda mi się być pierwszą i zaklepać sobie ten cudownie wspaniały komentarz na podium. Kajam się także za nieskomentowanie wcześniejszego wpisu - tyle razy ty prosiłaś mnie o przebaczenie, teraz na mnie przyszła pora - wybacz.
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do samego opowiadania: nyaaa! I tu właściwie mogłabym zakończyć komentarz, lecz tak chyba nie wypada. Standardowo, zacznę od postaci.
Jezu, Jezu, Jezu, Merlinie i Yodo! Tyle czasu się naczekałam, żeby Sebastian wykonał ten "ruch" i wreszcie przypieczętował jakoś ten swój związek z Cielem. Z jednej strony było to po prostu urocze, z drugiej - niepozbawione pierwiastka niecodzienności oraz dreszczyku emocji. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało ci się tak doskonale ukazać sylwetkę psychologiczną nie tyle Sebastiana, co i hrabiego (a przyznać muszę, że to niezwykle trudne zadanie).
Czas na opisanie moich przeżyć wewnętrznych dotyczących akcji. Znów nie mam do powiedzenia więcej niż lakoniczne "cud, miód, orzeszki i kukurydza". Wiem jednak, że takie pozbawione konkretnego sensu stwierdzenia niezbyt cię, kochana Racu, zadowolą. Toteż, ze wszystkich sił swoich, postaram się napisać coś bardziej twórczego. Emocje mną miotają jak Szatan Natankiem po całej plebanii, jak podczas zadziwiającej bitwy o Hogwart, jak gdyby Hanka wjeżdżała w most śmierci i tragizmu stworzony z tekturowopodobnych pudeł! Konkrety? Proszę bardzo. Przede wszystkim, w oczy rzuca się stosunek seksualny wyżej wymienionej pary (khem, może nie wymienionej zdanie czy dwa wcześniej, lecz... coś koło początku komentarza). Idealnie rozplanowany. Bez sztampowych określeń. I przede wszystkim - jasny i schludny. To chyba pierwsza przeczytana przeze mnie scena erotyczna pozbawiona jakichkolwiek ubarwień w stylu "seks pod gołym niebem", "seks w aucie", "seks jako scena gwałtu". Congratulations!
Awww, sama nie wiem, co dalej napisać. Mogłabym w nieskończoność powtarzać, że dzieło ów jest tworem pięknym, oryginalnym, uroczym, aczkolwiek nie przesadnie lukrowanym, pod pewnymi względami strasznym, przejmującym et cetera. Nie sądzę, by cię to przekonywało (co jest celem całego przedsięwzięcia. Po prostu wątpię, żebyś przez kilka słów, wypowiedzianych przez przyjaciółkę, potrafiła zmienić swoje nastawienie do Chekku-meito. Człowieku, Racuchu, puchu marny, jesteś matką (lub też ojcem, jak kto woli) tego fanficka! Traktuj je jak swoje ukochane dziecko... lub też mniej ulubionego bachora. Nieważne.)
Pisząc ten komentarz, cały czas przelatuje mi przez głowę myśl "a co, jeśli ktoś wstawi krótszy komentarz i będę na drugim miejscu? to niewybaczalne!". Liczę, iż nic takiego się nie stanie. Życzę ci wiele, wiele weny i oby zakończenie wyszło ci tak, jak sobie tego pragniesz. I to tak z głębi twojego małego, pluszowego serduszka.
PS W moich oczach egzegnęłaś sobie potężny monument. Exegi monumentum dla każdego~
Będziesz jeszcze coś pisać? *gwiazdki w oczach* Raaaaacu powiedz że tak *słodkie oczka szczeniaczka* ale nie mam do Ciebie żalu o rozbicie ostatniego rozdziału. Dzięki temu minęła mi nostalgia, która się za mną ciągnęła od wczorajszego dnia. Z mojej sądy wyniki są następujące: jedna nie styczność o której doniosłem i nic więcej. Zostaw dla mnie jakieś literówki czasem co... T.T Ale jak miło widzieć, że demony jednak nie są wcale tak słabe na jakie wyglądają :) czyli jeszcze tydzień i będziemy mówić sobie do widzenia :( zapomnij. Nie odczepię się od Ciebie ^^
OdpowiedzUsuńNo dobra...Jest mi okropnie smutno, że trafiłam na tego bloga dopiero teraz, ale zaledwie kilka dni temu zaczęłam interesować się Kuroshitsuji. Chciałam co powiedzieć, że...Że to po prostu jest cudowne i zasługujesz na o wiele lepszy komentarz, niż ten mój, gdyż ja prawie nie potrafię pisać komów, ale...W jeden dzień przeczytałam dosłownie wszystkie rozdziały za jednym zamachem i muszę przyznać...Muszę powiedzieć, że strasznie mi się spodobało. Te wszystkie opisy, łączące w sobie uczucia, emocje...Po prostu piękne. Niesamowicie potrafisz pisać, ładnie wplatasz poszczególne elementy w tekst, ciekawie prowadzisz fabułę...taki talent nie może się zmarnować, oczywiście, dlatego ja, zarówno jak inni (co zresztą widzę po komentarzach) chcielibyśmy, byś publikowała dla nas tutaj na tym blogu dalsze opowiadania. Może np. kontynuacje tego, na co niezmiernie bym się cieszyła...Albo zacząć coś nowego, całkiem innego...Tylko błagam, nie zostawiaj nas, bo ja tego nie przeżyje. Zdążyłam się już do ciebie w jakiś sposób przywiązać i za nic w świecie nie mam zamiaru przestać cię męczyć, póki nie oznajmisz, ze piszesz dalej :D Także ten...Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i liczę, że dodasz do szybciutko :D
OdpowiedzUsuńP.S. Jeżeli zdecydujesz się na stworzenie kolejnych, równie interesujących opo, to wiedz, że już masz stałą czytelniczkę :D
To samo co wymieniła koleżanka powyżej:D (nie chce się puowtarzać)
OdpowiedzUsuńA W E S O M E *^* jestem zachwycona!. muszę powiedzieć iż piszesz świetnie. akcja jest ciekawa, zdania idealne pod względem składniowym i stylistycznym a bohaterowie... po prostu cudowni ;3 ech przydałabyś mi się do pisania wypracowań z polaka xD a tak btw uwielbiam scenkę Ciela i Sebastiana w skrzyni :>
OdpowiedzUsuńco ty z tym masz to już drugi raz jak tak piszesz:
OdpowiedzUsuń"Michaelis położył dłoń na piersi, jednak miast pochylić głowę, zbliżył się do niego."
"miast" co to ma by pisze się zamiast.
sorki że tak okrutnie rozumiem że się pomyliłaś sama jestem dyslektyczką błędy to dla mnie norma
Saga
Moja droga, nie pomyliłam się ani nie zrobiłam żadnego błędu. "Miast" jest archaizmem. Tak jak "jeno", "przecie" oraz inne, jakby "niedokończone" wyrazy, których używam ^w^
Usuń