Rakoczy
bez wahania wyciągnął rękę i chwycił nią za poły jego marynarki. Ciel nawet się
nie opierał i już po chwili znajdował się poza Lapidium, nieskrępowany żadnymi
sznurami ani nie otumaniony trucizną. Podniósł jedną brew, posyłając mężczyźnie
spojrzenie pełne pogardy i nieskrywanego, niechętnego zdziwienia. Ten jednak
nie zareagował nijak, ciągnąc go za przedramię, jakby prowadził niesprawnego
demona. Tymczasem tak nie było.
Gdy
młody hrabia już miał coś powiedzieć, blondyn niespodziewanie puścił go, cofnął
się i zatrzasnął głośno wielki kufer, więżąc wewnątrz Sebastiana. I, choć tym
razem zostawił – jak się okazało – otwartą kłódkę, nic nie wskazywało na to,
aby lokaj mógł się wydostać.
Do diabła, co się dzieje?
Czerwone
oczy poczęły patrzeć uważniej; z warg zniknął błądzący gdzieś do tej pory
pobłażliwy uśmiech. Oczywiście, wiedział od początku, że coś się stanie. Nie
mogło im tak łatwo pójść. Lecz teraz wątpliwości, otaczające krnąbrny umysł,
zaczęły gęstnieć niczym chmura ciemnego, szarego dymu z ogniska.
Fioletowooki
tymczasem wrócił doń. Wyciągnął rękę, jakby zapraszał do tańca. I właściwie
można by na to tak patrzeć, gdyby nie zaciśnięte usta i przymrużone w surowości
ślepia. Ciel znieruchomiał.
-Chodź
tu, szkaradna ohydo. Brzydzę się, bo czuję, jak gdybym miał dotykać szlamu,
lecz muszę to zrobić, żeby się ciebie pozbyć. I nie myśl nawet o ucieczce. Nie
masz najmniejszych szans.
Zadrżał
w duchu. Nadal nie miał pojęcia, o co może chodzić. Nie, wiedział, rzecz jasna.
Przyszedł czas, żeby go „zabić”. Tyle że... To miało wyglądać inaczej, prawda?
Przecież łowcy mówili coś o ceremonii i później oddaniu go w ręce kogoś innego,
ale... O co tu chodziło?
Ostatecznie
jednak nie podał ręki Bleedermanowi, ale podszedł doń, patrząc spode łba z
pogardą.
Niech myśli, iż wiem, że umrę. I że się nie boję.
Mężczyzna
żachnął się, kręcąc głową.
-Głupi.
Dobrze, że już wkrótce sczeźniesz.
Nie
odpowiedział.
Rakoczy
znów chwycił go za ramię i mocno pociągnął za sobą. Zatrzymał się na środku
pomieszczenia, dokładnie w centrum pentagramu z krwi Kyny. Chłopiec zauważył
nadal poniewierające się truchło kota i gniew wezbrał weń na nowo. Zimna maska
obojętności zakryła i to, pozwalając mu zachować dumę.
Nie teraz. Jeszcze nie teraz.
Blondyn
tymczasem schylił się i wziął w dłonie duże, żelazne kajdany. Zimny metal
chwycił jego nadgarstki, gdy zatrzasnęły się one na rękach niebieskookiego,
który musiał przyklęknąć. Wiedział on, że nie są to zwykłe łańcuchy, lecz
podobne tym, które dały radę unieruchomić Sebastiana.
Bez
słowa mężczyzna oddalił się. Lecz nie wyszedł, jak podejrzewał Ciel. Wręcz
przeciwnie.
Wydawać
by się mogło, iż zamknął Sebastiana, aby nie uciekł i przeczekał katusze jego
panicza. Tymczasem plan łowców był chyba inny. Bowiem Rakoczy podszedł do
Lapidium na powrót.
Wyciągnąwszy
zza pazuchy niewielką strzykawkę, szybko otworzył wieko tej pięknej, zdobionej
trumny dla demonów. Michaelis musiałby wiedzieć, że ma zareagować, uciec czy
też powalić mężczyznę, żeby wyrwać się z rąk oprawcy, jednak widocznie nie
słysząc żadnego rozkazu, został błyskawicznie ugodzony miedzianą igłą.
Substancja zadziałała szybko, gdyż krwiste oczy szybko zmatowiały i zmieniły
barwę na piękny mahoń.
Bleederman
pociągnął go za ramię i szarpnięciem nakazał stanąć na posadzce. Demon wykonał
to dość niemrawo, acz bez wątpienia wciąż świadomie. I tak, jak młodego hrabię,
blondyn przykuł go do tej ściany, tej samej, co wczoraj.
Wreszcie
Rakoczy wrócił do chłopca. Nachylił się nadeń, uśmiechając paskudnie, po czym
poprawił dłonią rozczochrane, szaro-niebieskie kosmyki. I znów ujrzał w
fioletowych oczach coś dziwnego, jakby proch lub popiół na zieleniącej się łące.
Niewłaściwy widok, kłócący się z wszechobecną pogardą i nienawiścią. A może
wpisujący się w ten gniewny kanon, lecz zwyczajnie silnym kontrastem? Tego
Phantomhive nie umiał stwierdzić, gdyż ponownie mężczyzna odsunął się,
zbliżając do drzwi.
Zanim
wyszedł, odwrócił się jeszcze raz.
-I
nadszedł wasz czas, plugawe larwy. Nie skłamię mówiąc, że mi przykro. Jestem
wręcz rad, że już nigdy nie ujrzę tych wstrętnych, nachalnie ludzkich twarzy.
To wasza ostatnia godzina.
Otworzył
skrzypiące drzwi i opuścił piwnice, pozostawiając demony w milczącej
niepewności. A nawet, jeśli nie oba, w niebieskookim naprawdę zalęgły się
wątpliwości.
Kiedy
kroki ucichły, spojrzał na wiszącego bezwładnie Sebastiana. A przynajmniej,
dotychczas „bezwładnie”. Zobaczył bowiem w przymrużonych oczach drwinę, która
błyskała krwawą smugą, tańcząc po tęczówce. Podniósł brew w niekłamanym
zdziwieniu.
-Paniczu.
Jeśli ten śmieć nie kłamał, w ciągu godziny powinienem odzyskać wręcz nadto
siły, aby zerwać łańcuchy i pokonać resztę łowców – rzekł lokaj. Na kąciku jego
ust kołysał się i błąkał arogancki uśmiech.
-Jesteś
niezwykle pewien siebie, Sebastianie. Ale kiedy dam ci sygnał, masz najpierw
uwolnić mnie, rozumiesz?
Demon
schylił głowę w parodii ukłonu.
Znów udawałeś, perfidny psie.
Godzina
wyczekiwania mijała powoli. Młody hrabia nasłuchiwał cały czas czy ktoś
wreszcie nie schodzi. Zimne kajdany, choć nie mogły zrobić mu krzywdy,
uwierały. Gdyby był człowiekiem, nogi dawno zdrętwiałyby mu na zimnej posadzce.
Wreszcie
rytmiczne stukanie butów na schodach przerwało ciszę. Dwanaście osób nie spieszyło
się z zejściem do nich, jakby specjalnie przedłużały ten moment, chcąc wzbudzić
zaćmiewającą martwy umysł pożogę strachu w demonach.
Drzwi
głośno obwieściły dwóm oczekującym nadejście ich korowodu śmierci. Łowcy
demonów ubrani byli z pozoru normalnie, lecz czarne płaszcze z wyszytym na
plecach, wijącym się złotą nici wężem, zarzucone na ich ramiona nadawały mężczyznom
powagi, mocno podkreślając, że dziś, już za chwilę stanie się coś ważnego i
wyjątkowego.
Teraz
Czwórka wyraźnie wybijała się z tego tłumu. Każdy z nich miał przy sobie
wyjątkową broń. Ten, którego Rakoczy wczoraj nazwał Jose de Dragón trzymał długą,
zdobioną szmaragdowym metalem włócznię o dużym, nie ząbkowanym, ale wręcz
szarpanym na brzegu grocie. Obok niego stał stosunkowo niski człowiek z
łysiejącą już głową. W jego ręku znalazło swe miejsce narzędzie, przypominające
tasak, na którego ostrzu wiły się wykute starannie misterne pędy bluszczu, zwijającego
się i pełznącego niemal po całej broni. Trzeci z nich, najmłodszy, dzierżył
opieraną niedbale na ramieniu kosę barwy miedzi. Metal jednak na pewno był
znacznie twardszy, gdyż inaczej nie wytrzymałby tak perfekcyjnego ostrzenia,
dzięki któremu wzdłuż jego dolnej krawędzi ciągnęło się piękne, rdzawe pasmo.
Sam
Bleederman trzymał mocno duży, piękny Morgenstern z również zdobionego srebra.
Ciel jednak założyłby się o cały dzień własnego lokaja, że pod szlachetnymi
głowami wygrawerowanych jeleni kryje się gruby łańcuch, zmieniający broń w
śmiercionośny korbacz.
Ciekawe, którego z nas chcą wziąć na katusze
jako pierwszego?
Szybko
dowiedział się, że owym celem będzie on, gdyż cała „wspaniała” Czwórka podeszła
doń z powagą w oczach, przeszywając młodszego demona. Ciel w głębi
egoistycznego siebie chciał myśleć, że chcą wpierw zabić jego jako ważnego
hrabiego Phantomhive’a, lecz podświadomie zdawał sobie sprawę, iż zwyczajnie pragną
zostawić sobie „smaczniejszy” kąsek w postaci chyba długo poszukiwanego przezeń
Sebastiana jako danie główne tego obiadu morderców.
-Piętnastoletni
demonie, obecnie Cielu Phantomhive’ie. Jako łowcy demonów, za niemoralny byt
bestii z piekieł, który prowadziłeś dotychczas, skazujemy cię na wieczne
unicestwienie, wpierw zrywając twój kontrakt przeczący Bogu. Giń zatem
boleśnie, bowiem twoja dusza nie dostąpi już zbawienia – te słowa jak ma
zawołanie wypowiedzieli wszyscy czterej.
Rakoczy
podszedł najbliżej niego i, położywszy dłoń na bladej twarzy chłopca, odwrócił
ku sobie. Wyciągnął nagle mały, żelazny przedmiot przypominający miniaturę
przyrządu do piętnowania bydła. W symbolu jednak nie znajdowały się niczyje
inicjały, ale najzwyklejszy pentagram, wielkości idealnie pasującej do znaku
kontraktu z demonem.
Ciel
nie tyle wiedział, ile czuł, co zaraz się stanie. Nagle przerażająca wizja
oddzielenia go z Sebastianem zmroziła umysł chłopca, doprowadzając niemal do
drżenia. Jednak wciąż był demonem, dzięki czemu zdołał się opanować i
cierpliwie czekać na właściwy moment, do którego było coraz bliżej.
Bleederman
wyciągnął przedmiot w stronę pozostałych łowców i wówczas jeden z nich
podszedł, a następnie wylał jakiś płyn na metal. Przez moment unosił się zeń
dym; żelazo wyraźnie się rozgrzewało, jakby mając zaraz zmienić barwę na
rozżarzoną czerwień, a następnie biel. Mężczyzna, nie odrywając dłoni od
policzka niebieskookiego, przysunął do niego przyrząd, nachylając się tak
blisko, że pozostali zapewne nic nie widzieli. Górną częścią dłoni odsunął
szaro-niebieskie włosy, odsłaniając krwiste oko, oznaczone pieczęcią. I kiedy
już przybliżał doń metalową rzecz, Ciel nagle to ujrzał.
Patrzył
mu w oczy i czytał z nich.
I
widział wyraźnie.
Za
zimną, kryształową powłoką kryła się starannie ukrywana studnia. Niezwykle
głęboka i pełna tego czegoś, co tak bardzo nie pasowało do obrzydzenia i
gniewu.
Gorycz.
Ogromne
pokłady goryczy, która zalegała niczym hałdy zbędnego gruzu, odsuwane jak
najdalej od siebie.
Rakoczy... Czy ty uciekasz przed sobą?
-Sebastian!
W
jednej chwili wszyscy ludzie drgnęli, zaś blondyn wyprostował się. Dźwięk rozrywanego
metalu i pękających ogniw żelaznego łańcucha rozniósł się wokół tak głośno, że
ludzie mocno się skrzywili. Z początku chyba nie zrozumieli, co się dzieje,
dopóki wokół nich nie zaczęły latać czarne pióra.
-Demon
się zerwał! – Zaczęli wołać.
-Bestia
ucieka!
-Demon!
Fioletowooki
otworzył szeroko oczy, cofając się parę kroków w tył. Łowcy demonów krzyczeli
jeden przez drugiego, wyciągając swoją drobną broń. Czwórka zbiła się w swoje
małe grono, przygotowując się. Wszyscy odsunęli się do drzwi, byleby
uniemożliwić Michaelisowi ucieczkę.
Może
trzy sekundy trwała przerwa między zerwaniem łańcuchów przez Sebastiana, a
uwolnieniem młodego hrabiego. Lokaj podał mu dłoń, na której ten wsparł się,
wstając.
-Paniczu,
nie zbliżaj się do owej Czwórki. Mają oni broń zdolną zabić demona. Taką jak
miecz, którym posługiwał się Claude Faustus – szepnął chłopcu demon, nim obaj
zaatakowali ludzi.
Wszystko
działo się w diabelnie szybkim tempie, lecz łowcy demonów reagowali
błyskawicznie. Niemal nie ustępowali prędkością ruchom demonów, które nań
nacierały. Czwórka wyszła na przód, starając się bronić pozostałych, lecz
szybko ludzie zorientowali się, że zbici pod jedną ścianą sami doprowadzą do
swojej klęski. Próbowali zatem rozpierzchnąć się w całym pomieszczeniu tak, aby
otoczyć demony.
Ciel
nie umiał walczyć wręcz. Szybko jednak powalił jakiegoś człowieka z mieczem,
zabierając mu go. Jako bestia z piekieł chyba odruchowo zadawał celne ciosy,
parował w odpowiednim czasie i nacierał na mężczyzn. Zranił dwóch, lecz łowcy
byli naprawdę dobrze przygotowani i unikali nieraz jego ataków z tanecznych
wyskoków.
Kątem
oka widział, że Czwórka skupiła się na Sebastianie, dla którego zwodzenie ich
zdawało się dziecięcą igraszką; tak prostą, iż ich broń nie sięgnęła go ani
razu.
W
ostatnim momencie wygiął kręgosłup w tył, unikając czyjegoś ciosu, a następnie błyskawicznie
przebił atakującego mieczem. Ostrze przeszło gładko przez miękki bok,
przecinając mięśnie i wnętrzności bez trudu. Kiedy się odsuwał, krwawa posoka
trysnęła mu na twarz. Zlizał ją odruchowo i poczuł jak smak pełen gniewu,
strachu i sztucznej odwagi, które smakowały niczym rozgryzany żuk, wypełnia
jego usta skrawkiem duszy. Skrzywił się, odbijając ostrze kolejnego łowcy.
I to my jesteśmy obrzydliwi?
Wychwycił
dźwięk łańcucha. Brzmiący jak drobne dzwoneczki, czysty odgłos zmieszał się ze
świstem i głuchym trzaskiem, kiedy rozpędzona, naszpikowana kolcami kula korbacza
uderzyła nietrafnie w ścianę miast w Michaelisa. Broń Rakoczego była naprawdę
piękna, co chłopiec musiał stwierdzić mimo celu, do jakiego została stworzona.
Zabił
dwoma ciosami już trzeciego człowieka. Choć wciąż nacierało na niego pięciu,
wiedział, iż Sebastian stał przed większym wyzwaniem. Łowcy należący do Czwórki
poruszali się w sposób sprawniejszy, zręczniejszy i znacznie odróżniający ich
od zmęczonych już pozostałych.
Lokaj,
mimo że nie miał swojego fraka z „magicznymi” pazuchami, wyciągał w jakiś
sposób srebrne noże, rzucając nimi w mężczyzn. Ci unikali części zastawy,
niezrażeni specyficznym talentem czarnowłosego.
Czwarty
łowca padł, wydawszy z siebie głuchy krzyk. Kolejny najwyraźniej zaczął tracić
wiarę w siebie, chociaż teoretycznie walczył tylko z chłopcem. Cofał się w tył
małymi kroczkami, trzymając w drżących dłoniach bułat. Przerażenie w jego
oczach przyciągnęło w irracjonalny sposób Ciela, który wpatrzony weń natrętnie
skierował ku niemu kroki. Mężczyzna krzyknął, kiedy hrabia, unikając ciosów
pozostałych przy życiu dwóch mężczyzn, rzucił się w przód, małą dłonią łapiąc
błyskawicznie ofiarę za twarz. Ten wziął zamach, lecz nie zdążył opuścić ręki,
bowiem z ogromną siłą poleciał na ścianę, rozbijając sobie czaszkę.
Tylko
dwóch mężczyzn go atakowało. Jednak ich ruchy były ociężałe i zmęczone, dzięki
czemu młody hrabia szybko ich zabił.
Tuż
po tym jak wyprostował się znad ostatniego ciała, coś uderzyło go mocno w
plecy. Nagle padł na kolana, nie mogąc utrzymać równowagi. Czuł gorącą krew,
która zaczęła ściekać strumieniami po plecach z szerokiej i głębokiej rany.
Zdążył jeszcze odwrócić głowę w bok, by dojrzeć twarz najmłodszego z Czwórki, chłopaka
z kosą, który uśmiechnął się okrutnie i wrócił szybko do Sebastiana.
Czuł
rozrywający ból. Ciągnąca się od prawego ramienia do niemal lewego biodra rana
paliła.
Uderzył
głową o posadzkę, padając nań bezwładnie. Zamknął powoli oczy, wypuszczając
resztki powietrza z martwych płuc. I nim pogrążył się w ciemności, usłyszał
wołanie demona. Jego demona? A był tam ktoś jeszcze? Chyba tak...
Śmierć. Po bólu jest spokojna. Ciemna i
otulająca wszystko jak koc mroku, który nachodzi na nocne niebo.
Co ja tu robię? Dlaczego? Przecież
jestem nieśmiertelny. Byłem? Ciepło. Nie, zimno. Czy to fale? Nie, ja się nie
ruszam.
Śmierć. Chyba jest przyjemna. Ale
straszna. Łapie ludzi tak, jak chwyta się motyla w dłonie.
Tu jest tak ciemno. I pusto? Nie
wiem. Sebastianie, przyjdź po mnie, dobrze? Nie chcę być sam.
...Otworzył
oczy, nie wiedząc, co się dzieje. Czuł chłód brudnej posadzki i ciepłą wciąż
krew na plecach. Materiał ubrań przylepił się do skóry, nieprzyjemnie drażniąc.
Lepka posoka przestała już płynąc z rany, co oznaczało chyba tylko jedno.
Żyję.
Gorzki
uśmiech pojawił się na jego bladej twarzy. Czerwone ślepia, zakryte
szaro-niebieskimi włosami patrzały bystro, nadspodziewanie wyostrzając obraz.
Czuł się... Dobrze. Doskonale. Żywo.
Przyciągnął
do głowy ręce i podniósł się na przedramionach. Słyszał uderzenia metalu i
ciężkie oddechy ludzi. Naraz przypomniał sobie, co się tak naprawdę dzieje i
spojrzał w kierunku źródła dźwięków.
Jeden
z Czwórki leżał nieżyw lub nieprzytomny; prawdopodobniej to pierwsza opcja była
właściwą. Sebastian tymczasem walczył jego tasakiem, patrząc na trzech ostałych
wrogów z poważnym wyrazem twarzy, jakby nagle zdał sobie sprawę, że przeciwnicy
są groźni; zbyt groźni jak na ludzi.
Demon
zablokował bronią cios kosy i włóczni, lecz nie zdążył uniknąć potężnego
uderzenia korbacza. Naszpikowana metalowymi kolcami duża, ciężka kula wbiła się
w jego brzuch, raniąc go mocno.
Czarnowłosy
musiał podeprzeć się kolanem. Choć wciąż przytomny, widać było, że czuł ból.
Jego brwi ściągnęły się, niemal stykając, zaś ręce dzierżące broń zadrżały.
Ciel
patrzył na to z szeroko otwartymi oczyma. I nagle jego wzrok skrzyżował się z
czerwonym spojrzeniem lokaja, który wtedy otworzył usta, chcąc najwyraźniej coś
powiedzieć.
Nie
zdążyłby.
Chłopiec
widział, jak w stronę jego głowy leci kolejny cios korbacza.
Ranny
nie dałby rady go uniknąć. Nawet jako demon.
Poczuł
gniew. Ogromny, silny gniew, którego potęga ogarnęła cały jego umysł ciepłym –
nie, gorącym ramieniem. Wszystko w nim zapłonęło z jedną jedyną myślą. Rzucił
się w przód. Wokół zatańczyły brunatne pióra.
Ciel
widział wszystko normalnie. Prawie. Bo reagował teraz szybko. Za szybko.
Nie
minęła sekunda, a on dłonią przyszpilał Rakoczego do ściany. Blondyn wpatrywał
się weń przerażony i zdezorientowany. Stalowy korbacz upadł na podłogę.
-Nie
waż się tknąć mojego lokaja – szepnął mu hrabia.
I
dopiero wtedy zdał sobie z czegoś sprawę.
Nie
miał już ciała człowieka.
Jego
ręka kończyła się długimi, ostrymi, czarnymi szponami, które zostawiały
czerwone szramy na szyi Bleedermana. Nie widział reszty ciała, ale czuł, że na
głowie ma dwa ciężkie rogi. Pióra wokół zaś brały się ze skrzydeł, które
wydawały się wyrastać z nicości na jego plecach.
Uśmiechnął
się i przejechał po zębach językiem. Te okazały się być teraz ostrymi szpilami.
Był
demonem.
Prawdziwym.
Wreszcie.
Uderzył
mężczyzną jeszcze raz o ścianę, chichocząc szaleńczo. Rakoczy jednak musiał
przeżyć ogromny szok, gdyż zemdlał, zadrżawszy uprzednio.
Ciel
puścił go zatem i powoli odwrócił głowę do pozostałych łowców. Wpatrywali się w
niego z niedowierzaniem, jakby stało się coś, co miejsca mieć nie miało prawa.
-Paniczu...
– Rzekł cicho lokaj, uśmiechając się półgębkiem. Jego oczy lśniły piekielnym płomieniem,
tak jak oczy hrabiego, który wciąż czuł szaleńczą potrzebę mordu tych, którzy
ośmielili się zaatakować i zranić jego własność.
Na
raz obaj rzucili się do walki. Sebastian zaatakował mężczyznę z włócznią, zaś
młody demon obrał za cel tego, który niedawno zadał mu niemal śmiertelny cios.
Tym razem uważał na ostrze kosy, poruszając się jednak tak szybko, że łowca
prawie nie dostrzegał, jak chłopiec się przemieszczał.
Nie
trwało długo nim walka dobiegła końca. Czarnowłosy również rozprawił się już z
przeciwnikiem. Młody hrabia cały czas się uśmiechał, czując w rękach tę
niesamowitą moc, jaką dawała demoniczna forma.
Czyli to jest potęga demonów.
Emocje
jednak opadły. Ciel zamknął oczy i uspokoił się, chcąc z powrotem zmienić
postać. Przez chwilę nie działo się nic, lecz po chwili jego siła woli poczęła
go zmieniać. Czuł jak krążąca wszędzie aura zanika wraz z ponownym
przybieraniem ludzkiej formy. Znów miał ciało chłopca, niskie i wątłe. O dziwo,
przyszło mu to dość naturalnie.
Pozostał
jedynie były guwerner.
-Paniczu
– lokaj niespodziewanie położył mu dłoń na ramieniu. Odwrócił nań wzrok. –
Twoja prawdziwa postać jest, doprawdy, przeraźliwie urzekająca.
Kącik
ust drgnął w mimowolnym uśmiechu, lecz nie odpowiedział nic. Podszedłszy za to
do Bleedermana, klęknął obok niego, muskając policzek już zwykłymi palcami.
Blondyn drgnął i, mrugnąwszy kilkukrotnie, odzyskał przytomność. Rozejrzał się
wokół, dostrzegając martwych towarzyszy. Następnie jego pytający wzrok padł na
Ciela.
-Co
się...
-Ostałeś
się tylko ty. Przykro mi, ale dziś jest dzień twojej śmierci. Chociaż nie, nie
jest mi przykro. Sam jesteś sobie winien – rzekł chłopiec, kładąc rękę na jego
twarzy.
Mężczyzna
otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz milczał. Posłyszana informacja
musiała, widać, zostać przyswojona, co nastąpiło już po chwili. Człowiek
zacisnął szczękę, po czym odezwał się wreszcie.
-Pożresz
moją duszę – nie spytał. Stwierdził fakt.
Phantomhive
odpowiedział kiwnięciem głowy, zbliżając się doń. Sebastian w milczeniu
obserwował, jak jego pan siada dla wygody na ofierze, wydającej się za bardzo
pogodzonej z czekającym ją losem.
Chłopiec
powoli położył drugą dłoń na jego twarzy, palcami sięgając skroni. Patrzył z
zafascynowaniem na swój „posiłek”, pamiętając, co zaraz poczuje. Choć jego smak
wciąż był nieznany.
Nagle
jednak Rakoczy zaczął mówić. W jego głosie zaś nie dało się już zaznać nienawiści.
Bezbrzeżny gniew i pogarda znikły, zastąpione szczerym smutkiem i żalem.
-Tak
myślałem. Chciałem wierzyć, że uda mi się ciebie pokonać, lecz od początku
wiedziałem, iż jesteś zbyt silny. I nie dasz się zabić tak łatwo. A teraz to ja
zginę, z ręki mojego najgorszego oprawcy, który zatruwał mnie od samego
początku – wpatrywał się w niego intensywnie ametystowymi oczyma. Znikła maska
zniesmaczenia, odsłaniająca to, co demon ujrzał wcześniej. Studnię bez dna.
-Co
to ma znaczyć? – Zapytał, lekko zaskoczony jego słowami. Na moment przestał się
zbliżać, wyczekując odpowiedzi. Blondyn uśmiechnął się gorzko, zauważając jego
zainteresowanie.
-Przecież
wiesz. Wiedziałeś chyba od początku, mój drogi chłopcze. I ty jedyny zdawałeś
sobie doskonale sprawę, że miłość do demona nie ma prawa istnieć. Nigdy.
Niemożliwa, niedościgniona. Ale i tak trwająca uparcie, wyciskająca boleśnie
żywotne soki.
Wciągnął
powietrze, chcąc powiedzieć coś, zaprzeczyć, zbyt zszokowany tą informacją,
lecz poczuł palec człowieka na ustach, każący im milczeć.
-Moja
miłość do ciebie mieszała się z nienawiścią do demonów. Do tej obrzydliwej
rasy, która niszczy wszystko. I widzisz, kochany Cielu, starałem się ową
nienawiścią przysłonić prawdę. Niemal mi się to udało, nie sądzisz? Chociaż z
początku odwlekałem wszystko – już nie mówił, lecz szeptał z opuszczoną głową,
jakby zawstydzony własnymi słowami. Phantomhive tymczasem nadal patrzył nań z
niedowierzaniem, nie mogąc uwierzyć, że... Że mężczyzna go jednak kochał.
-I
teraz siedzę tu, bez szans na to, że się wydostanę. Ale, choć zabrzmi to
obrzydliwie tanio... Cieszę się, że to ty mnie zabijesz. Bo twoja twarz będzie
ostatnim widokiem, który ujrzę. I wstyd mi, że wcześniej nie potrafiłem zdobyć
się na szczerość z samym sobą. Raczej mi już nie wybaczysz, lecz wiedz jedno.
Kocham cię, Cielu. Kocham cię – spojrzał mu w oczy, wyraźnie cierpiąc.
Chłopiec
oparł się czołem o jego czoło. Czy mógł mu wybaczyć? Cóż, to tylko człowiek, a
ludzie zawsze byli, są i będą fałszywi. Był jeden sposób, aby dać mu trochę
spokoju.
Zamknął
oczy z postanowieniem zabicia Rakoczego jak najszybciej. Nie miał wyrzutów
sumienia, lecz żal zalewał jego umysł. Bo jednak czuł pewien sentyment do
blondyna. I może tak czułby się Sebastian, gdyby odpowiadał na jego uczucia,
kiedy niegdyś przyszedł czas, aby pożreć niebieskookiego?
Ogarnęła
go ta sama żądza, co kiedyś. Czuł, jak dusza mężczyzny przepływa wszystkimi
naczyniami; przebija się przez komórki, tłocząc i kotłując w skroniach. Nie
chciał przedłużać tego momentu, lecz niespodziewanie... Bleederman przyciągnął
go do siebie, kładąc ciepłe wargi na jego ustach.
Odpowiedział
nań delikatnie. Lecz zaciągany wgłąb, zgodził się na pogłębienie go z każdym
ruchem. Cały czas jednak naciskał na czaszkę mężczyzny, wiedząc, że ten moment
nie potrwa długo.
Tak, Rakoczy. Masz rację. Fatalne uczucie. Wiem, co czujesz. Tak
doskonale to wiem...
Tuż przed
dźwiękiem łamanej kości, poczuł łzę, która spływając po policzku, musnęła i
młodego demona. A później był tylko smak duszy i krew w ustach.
Czuł
to. Teraz był pewien, że słowa Bleedermana to prawda. Skrajności. Bolesne
skrajności, kontrastujące w okrutnie bezlitosny sposób. Miłość i nienawiść.
Fascynacja i obrzydzenie. Pragnienie i pogarda. I wszechobecny ból, posypany
obficie goryczą.
Ciało
mężczyzny stało się bezwładne, a opasające hrabiego ramiona opadły. Kiedy Ciel
się odsunął i oparł martwe już ciało o ścianę, ujrzał przymknięte oczy o
pięknej, niegdyś błyszczącej żywo barwie ametystu i wrzosowiska o zachodzie
słońca. Jasne blond włosy opadały niemal białymi kosmykami na jeszcze bledszą
niż zwykle twarz. Z kącika wąskich, sinych ust spływała strużka szkarłatnej
posoki.
Wstał,
zlizawszy krew z palców. Spojrzał na rozrzuconą broń i pomyślał, że już nigdy
więcej nie chce tu wracać.
-Sebastianie,
urządzisz pochówek Rakoczemu. Włóż jego ciało do Lapidium, a gdy tylko je
zakopiesz, spakuj trochę moich rzeczy. Niewiele. Wyprowadzamy się stąd jak
najszybciej – rzekł do demona, otwierając drzwi na górę.
-Tak,
mój panie.
Jeszcze
wieczorem wsiedli na konie, które należeć musiały do łowców. Puścili wolno
osiem zwierząt, zatrzymując sobie trzy z nich. Na grzbiet niskiej kasztanki
wsadzili pakunki hrabiego. Pod Cielem jechał spokojny karosz, zaś lokaj
dosiadał gniadej klaczy.
Choć
na to nie wyglądało, chłopiec czuł, że Sebastian nie cieszył się ze sposobu
zabicia byłego guwernera. Nieśmiała myśl zrodziła się w jego głowie, że może
demon jest zazdrosny, gdyż w pewien sposób odpowiada na jego uczucia. Nie był
pewien, lecz ta właśnie nadzieja cieszyła go, gdy wyruszali.
Za
nimi stały tysiące wspomnień, walka, krew i żałość. Padół nieszczęść, jakim
okazała się czarna rezydencja. Przed nimi były jedynie puste, wrzosowe pola,
lecz chłopiec, galopując przy demonie, wiedział, że ten znajdzie im inne
miejsce, w którym spędzą kolejne miesiące. Póki coś bądź ktoś znów nie każe im
odejść. Lub póki sami nie odejdą. I miał cichą nadzieję, że tak pozostanie już na
wieczność.
***
I tak oto zakończyłam moje pierwsze, naprawdę długie opowiadanie. Proszę się nie martwić, gdyż jeszcze za tydzień pojawi się epilog, który ostatecznie zamknie "Chekku-meito". Mam nadzieję, że nie zawiodłam niczyich oczekiwań ^w^
OMG Dziewczyno świetne ! -ryczy- i co ja pocznę bez twojego bloga ? -wpada w szał- ...
OdpowiedzUsuńBędę czekać na inne rozdziały.. albo pisz ... bo jesteś niesamowita . :3
Awwww~ To takie słodkie i urocze, a zarazem tak smutne i prawdziwe. Nie wiem nawet, co dokładnie czuję. Ciężko mi to opisać. Po prostu jestem przygnieciona własnymi odczuciami i emocjami. Ale to dobre przygniecenie. Takie... pozytywne, powiedziałabym. Teraz przez ciebie będę paplać słowotocznie i - jak zwykle - z komentarza nie wyjdzie to, co chciałabym, aby wyszło.
OdpowiedzUsuńMoże na początek standardowo zacznę od postaci. Chyba osobą, która najbardziej mi się w tym rozdziale podobała, był Sebastian. Pomimo czyhającego niebezpieczeństwa, wciąż potrafił zachowywać się perfidnie oraz uciekać do aktorstwa doskonałego. Charakterystyce Ciela i Rakoczego także nie można nic zarzucić. Jak zwykle, pod tym względem jest idealnie.
Przyszedł czas na opisanie akcji. Cóż... jestem zaskoczona. I to nie zakończeniem, którego się spodziewałam. Zaskoczył mnie pocałunek hrabiego oraz Bleedermana, zachowanie Sebastiana oraz fakt, jak długo zeszło im pokonanie zwykłych śmiertelników. Przynajmniej dowodzi to, iż nawet demona można pokonać. I że te stworzenia tak naprawdę wcale nie są aż takimi bestiami, jak je opisują. Bo w gruncie rzeczy - kto tutaj był naprawdę zły? Z naszego punktu widzenia bardziej okrutnie zachowali się łowcy, natomiast jest to tylko odczucie czytelnika. Dobra, dobra, nie będę się tutaj na filozofię życia rozdrabniała, choć pewnie i z tego miałabyś sporo radości. W ogóle, nie rozumiem, czemu tak cieszysz się z moich komentarzy. Są po prostu długie, nieco przynudzające i właściwie nie wprowadzają nic nowego.
No dobrze, już. Wracam do meritum. Wyłapałam dwa błędy: jeden w opisie szat łowców (hmm... bodajże coś w stylu "obszyte złotą nicią") oraz jeszcze jeden... tyle że niezbyt pamiętam gdzie. Whatever.
I oprócz tego to nie mam się do czego przyczepić. Wciąż jestem dziwnie wzruszona. Chyba zdążyłam się już do "Chekku-meito" przyzwyczaić... Odczuwam wobec tego opowiadania sentyment. Może dlatego, że to ja byłam prawdopodobnie pierwszą osobą, która skomentowała ten blog? Nie wiem. W każdym razie, troszkę mi smutno. Może epilog wyciśnie ze mnie łzy?
PS Zuo market. Nie mogę się tego pozbyć ze swojej głowy
PPS Liczę, że epilog będzie przynajmniej w połowie tak długi jak przedstawiony powyżej rozdział
PPPS Życzę wiele, wiele weny oraz czasu na pisanie~
Racuchy.
OdpowiedzUsuńSmutno mi. I nie tylko dlatego, że Chekku się kończy. Smutno mi, bo Rakoczy. Był cudowny w tym rozdziale. I uśmierciłaś go idealnie.
Nie wiem, co mogę skomentować. Rozdział piękny, bo długi. Opisy tradycyjnie prześliczne.
A mnie smuta. Będę za nim tęsknić. Rakoczy. Tyle cierpienia za fiołkowymi oczami, tyle skrajności.
I chyba pójdę zjeść te lody karmelowe z karmelem, walić, jeśli będę chora.
Chcę epilog. I utopić się w karmelu.
~Brukiew aka Rzepa
Przyznam.... dopiero teraz dotarło do mnie że nawet lubiłem Rakoczego. Czemu? Ponieważ mało nie uroniłem łzy kiedy czytałem jak jego ciało opada bezwładne *wzdycha* Racu! Co ja mam napisać?! Świetnie rozegrałaś całą akcję. Nie było momentów w których bym się nudził. Każdy akapit wołał o doczytanie następnego. I ta forma! Ciel dojrzałym demonem już jest... czuję się jakbym wypuszczał z domu pisklaki na wielki świat. Nie chce się żegnać jeszcze. To zrobię przy epilogu. Teraz jedynie mogę powiedzieć, że będzie mi brakować tego co tygodniowego wyczekiwania i główkowania nad rozdziałem
OdpowiedzUsuńDobra, pora na mnie. Głupi glut może pochwalić się nadzwyczajną niezłomnością i hartem ducha, bowiem nie smutał przy czytaniu tegoż niewątpliwie wzruszającego rozdziału. Choć to być może z tej przyczyny, iż w tym samym czasie wysyłał Racuchowi śmieszne obrazki z Kurosza i razem z nim wyliczał te wszystkie rzeczy które chcemy,a nie możemy zjeść x3
OdpowiedzUsuńAle to tylko być może.
A wracając do właściwego tematu, to pierwsza rzecz, na jaką pragnę zwrócić uwagę, a którą będę powtarzać do znudzenia to to, iż niewiarygodnie poprawiłaś i rozwinęłaś swój styl. Poważnie. A jako, że jestem glutem, pozwolę sobie napisać o tych kilku fragmentach w rozdziale, które rozbudziły moją bujną wyobraźnię i przyprawiły o zaparty dech w piersi. Małe, acz kuźwa cholernie pięknie przedstawione przez ciebie rzeczy. Mianowicie, chociażby o porównaniu rosnącej niepewności do gęstniejącego dymu. Następnie opis wspaniałych broni Czwórki (szczególnie srebrny morgenstern), prawdziwa postać Cielowego demona (!), te piękne brunatne pióra, a także w końcu opis wyglądu martwego Rakoczy, a wcześniej poplątana siateczka jego skrajnych emocji. Słowem - wyjątkowe. Co prawda niektóre momenty walki wiały lekko nudą, i zabrakło im tej charakterystycznej w poprzednich rozdziałach tajemniczości i mroku, HOWEVER nadrobiłaś to po stokroć na finishu. I cieszę się, że nie zepsułaś końcówki łzawym happy endem, podoba mi się ta pustka, przywodząca na myśl zwiędłe, jesienne wrzosowiska. I podoba mi się dwójka demonicznych jeźdźców, przemierzająca samotnie tę otwartą przestrzeń...
~Zielony glut
To było takie piękne.Wzmocniłam sobie jeszcze atmosferę słuchając soundtracku z anime.Nie mogę doczekać się epilogu i mam nadzieję że zaczniesz jakąś nową historię.
OdpowiedzUsuńZawiodłaś?! Wręcz przeciwnie, a nawet więcej! To opowiadanie to cudo w najmniejszym szczególe i po prostu...Piękne...To tylko, co mogę w tej chwili powiedzieć, bo inaczej tego w słowa ubrać nie potrafię. Jakoś nie przejęłam się za bardzo śmiercią Rakoczego...Może dla tego, że nie mam serce, a może, że go po prostu nie lubiłam, przy czym pierwsza opcja jest bardziej prawdopodobna...xD Aż dziw, że to twoje pierwsze opowiadanie! Jest takie cudowne, podczas, gdy moje składało się wyłącznie z bezsensownych dialogów. Ehh...Ja po prostu nie wiem co mam napisać. Postaram się zebrać w sobie i pod Epilogiem dać porządny, sensowny komentarz, taki, na jaki zasługujesz *nie bój się, same pozytywy xD)
OdpowiedzUsuńxoxo~pozdrawiam <3
Nie no, piękne :') Opowiadanie super.... Rezydencja, ten tajemniczy koleś Rakoczy, ciągłe pytania, sekrety, oszustwa, wkroczenie Undertakera, seks w kuferku, demoniczna forma Ciela, jakaś grupa polująca na demony.... Po prostu super♥♥♥♥♥ Na każdej scenie SebaxCiel dreszczy dostaję *_* Sama też mam kilka pomysłów na jakieś opowiadanko, ale jeszcze poczekam, ale coś myślę że niedługo zacznę. Przeczytałam już nawet nie wiem ile blogów yaoi z Sebastianem i Cielem, i w każdym znalazłam coś co mnie urzekło, w Twoim także, chociaż nie wiem dokładnie co. Sam pomysł na fabułę, postacie itd. Wszystko super! Czasem się zdarzyły jakieś mało widoczne błędy ortograficzne ale przyznam że mam je gdzieś. Lepiej żeby opowiadanie było super a z kilkoma błędami, niż perfekcyjne, ale nudne jak flaki z olejem :P Same plusy ^^ Jeszcze przeczytam ten epilog ;) Naprawdę ci Gratuluję!!! <3
OdpowiedzUsuńtak wgl to Sebek rzeczywiście zapewnił super rozrywkę swemu Paniczowi ^^ Myślę że bycie smaganym biczem,dźganym w kark, podduszanym jakimś świństwem itd. jest naprawdę fajne na wyluzowanie się :3 Zwłaszcza że Sebek sam tego dupka zaprosił ^^