Uwaga

Jeżeli jesteś tu po raz pierwszy, powinieneś wiedzieć, iż opowiadanie tu zamieszczane to yaoi, traktujące o miłości męsko-męskiej (a dokładniej yaoi na podstawie anime "Kuroshitsuji" z paring'iem Sebastian x Ciel). Jeśli nie odpowiada ci coś takiego, proszę, opuść stronę bez zostawiania żadnych obraźliwych komentarzy. Z góry dziękuję.

Historia wstawiona na tym blogu to nie moje jedyne opowiadanie. Jeżeli interesuje Cię przeczytanie yaoi w innym stylu, zapraszam serdecznie na Moje Lapidium, gdzie znajdziesz moje autorskie opowieści ^w^

piątek, 22 lutego 2013

Rozdział XXIV

            O dziwo, blondyn był sam. Bez strachu patrzył w oczy demonicznemu chłopcu, który w każdej chwili mógł go zabić. No właśnie – mógł. Gdyby tylko to zrobił, wszystko skończyłoby się łatwo i szybko...
            Rakoczy bez wahania wyciągnął rękę i chwycił nią za poły jego marynarki. Ciel nawet się nie opierał i już po chwili znajdował się poza Lapidium, nieskrępowany żadnymi sznurami ani nie otumaniony trucizną. Podniósł jedną brew, posyłając mężczyźnie spojrzenie pełne pogardy i nieskrywanego, niechętnego zdziwienia. Ten jednak nie zareagował nijak, ciągnąc go za przedramię, jakby prowadził niesprawnego demona. Tymczasem tak nie było.
            Gdy młody hrabia już miał coś powiedzieć, blondyn niespodziewanie puścił go, cofnął się i zatrzasnął głośno wielki kufer, więżąc wewnątrz Sebastiana. I, choć tym razem zostawił – jak się okazało – otwartą kłódkę, nic nie wskazywało na to, aby lokaj mógł się wydostać.
            Do diabła, co się dzieje?
            Czerwone oczy poczęły patrzeć uważniej; z warg zniknął błądzący gdzieś do tej pory pobłażliwy uśmiech. Oczywiście, wiedział od początku, że coś się stanie. Nie mogło im tak łatwo pójść. Lecz teraz wątpliwości, otaczające krnąbrny umysł, zaczęły gęstnieć niczym chmura ciemnego, szarego dymu z ogniska.
            Fioletowooki tymczasem wrócił doń. Wyciągnął rękę, jakby zapraszał do tańca. I właściwie można by na to tak patrzeć, gdyby nie zaciśnięte usta i przymrużone w surowości ślepia. Ciel znieruchomiał.
            -Chodź tu, szkaradna ohydo. Brzydzę się, bo czuję, jak gdybym miał dotykać szlamu, lecz muszę to zrobić, żeby się ciebie pozbyć. I nie myśl nawet o ucieczce. Nie masz najmniejszych szans.
            Zadrżał w duchu. Nadal nie miał pojęcia, o co może chodzić. Nie, wiedział, rzecz jasna. Przyszedł czas, żeby go „zabić”. Tyle że... To miało wyglądać inaczej, prawda? Przecież łowcy mówili coś o ceremonii i później oddaniu go w ręce kogoś innego, ale... O co tu chodziło?
            Ostatecznie jednak nie podał ręki Bleedermanowi, ale podszedł doń, patrząc spode łba z pogardą.
            Niech myśli, iż wiem, że umrę. I że się nie boję.
            Mężczyzna żachnął się, kręcąc głową.
            -Głupi. Dobrze, że już wkrótce sczeźniesz.
            Nie odpowiedział.
            Rakoczy znów chwycił go za ramię i mocno pociągnął za sobą. Zatrzymał się na środku pomieszczenia, dokładnie w centrum pentagramu z krwi Kyny. Chłopiec zauważył nadal poniewierające się truchło kota i gniew wezbrał weń na nowo. Zimna maska obojętności zakryła i to, pozwalając mu zachować dumę.
            Nie teraz. Jeszcze nie teraz.
            Blondyn tymczasem schylił się i wziął w dłonie duże, żelazne kajdany. Zimny metal chwycił jego nadgarstki, gdy zatrzasnęły się one na rękach niebieskookiego, który musiał przyklęknąć. Wiedział on, że nie są to zwykłe łańcuchy, lecz podobne tym, które dały radę unieruchomić Sebastiana.
            Bez słowa mężczyzna oddalił się. Lecz nie wyszedł, jak podejrzewał Ciel. Wręcz przeciwnie.
            Wydawać by się mogło, iż zamknął Sebastiana, aby nie uciekł i przeczekał katusze jego panicza. Tymczasem plan łowców był chyba inny. Bowiem Rakoczy podszedł do Lapidium na powrót.
            Wyciągnąwszy zza pazuchy niewielką strzykawkę, szybko otworzył wieko tej pięknej, zdobionej trumny dla demonów. Michaelis musiałby wiedzieć, że ma zareagować, uciec czy też powalić mężczyznę, żeby wyrwać się z rąk oprawcy, jednak widocznie nie słysząc żadnego rozkazu, został błyskawicznie ugodzony miedzianą igłą. Substancja zadziałała szybko, gdyż krwiste oczy szybko zmatowiały i zmieniły barwę na piękny mahoń.
            Bleederman pociągnął go za ramię i szarpnięciem nakazał stanąć na posadzce. Demon wykonał to dość niemrawo, acz bez wątpienia wciąż świadomie. I tak, jak młodego hrabię, blondyn przykuł go do tej ściany, tej samej, co wczoraj.
            Wreszcie Rakoczy wrócił do chłopca. Nachylił się nadeń, uśmiechając paskudnie, po czym poprawił dłonią rozczochrane, szaro-niebieskie kosmyki. I znów ujrzał w fioletowych oczach coś dziwnego, jakby proch lub popiół na zieleniącej się łące. Niewłaściwy widok, kłócący się z wszechobecną pogardą i nienawiścią. A może wpisujący się w ten gniewny kanon, lecz zwyczajnie silnym kontrastem? Tego Phantomhive nie umiał stwierdzić, gdyż ponownie mężczyzna odsunął się, zbliżając do drzwi.
            Zanim wyszedł, odwrócił się jeszcze raz.
            -I nadszedł wasz czas, plugawe larwy. Nie skłamię mówiąc, że mi przykro. Jestem wręcz rad, że już nigdy nie ujrzę tych wstrętnych, nachalnie ludzkich twarzy. To wasza ostatnia godzina.
            Otworzył skrzypiące drzwi i opuścił piwnice, pozostawiając demony w milczącej niepewności. A nawet, jeśli nie oba, w niebieskookim naprawdę zalęgły się wątpliwości.
            Kiedy kroki ucichły, spojrzał na wiszącego bezwładnie Sebastiana. A przynajmniej, dotychczas „bezwładnie”. Zobaczył bowiem w przymrużonych oczach drwinę, która błyskała krwawą smugą, tańcząc po tęczówce. Podniósł brew w niekłamanym zdziwieniu.
            -Paniczu. Jeśli ten śmieć nie kłamał, w ciągu godziny powinienem odzyskać wręcz nadto siły, aby zerwać łańcuchy i pokonać resztę łowców – rzekł lokaj. Na kąciku jego ust kołysał się i błąkał arogancki uśmiech.
            -Jesteś niezwykle pewien siebie, Sebastianie. Ale kiedy dam ci sygnał, masz najpierw uwolnić mnie, rozumiesz?
            Demon schylił głowę w parodii ukłonu.
            Znów udawałeś, perfidny psie.

            Godzina wyczekiwania mijała powoli. Młody hrabia nasłuchiwał cały czas czy ktoś wreszcie nie schodzi. Zimne kajdany, choć nie mogły zrobić mu krzywdy, uwierały. Gdyby był człowiekiem, nogi dawno zdrętwiałyby mu na zimnej posadzce.
            Wreszcie rytmiczne stukanie butów na schodach przerwało ciszę. Dwanaście osób nie spieszyło się z zejściem do nich, jakby specjalnie przedłużały ten moment, chcąc wzbudzić zaćmiewającą martwy umysł pożogę strachu w demonach.
            Drzwi głośno obwieściły dwóm oczekującym nadejście ich korowodu śmierci. Łowcy demonów ubrani byli z pozoru normalnie, lecz czarne płaszcze z wyszytym na plecach, wijącym się złotą nici wężem, zarzucone na ich ramiona nadawały mężczyznom powagi, mocno podkreślając, że dziś, już za chwilę stanie się coś ważnego i wyjątkowego.
            Teraz Czwórka wyraźnie wybijała się z tego tłumu. Każdy z nich miał przy sobie wyjątkową broń. Ten, którego Rakoczy wczoraj nazwał Jose de Dragón trzymał długą, zdobioną szmaragdowym metalem włócznię o dużym, nie ząbkowanym, ale wręcz szarpanym na brzegu grocie. Obok niego stał stosunkowo niski człowiek z łysiejącą już głową. W jego ręku znalazło swe miejsce narzędzie, przypominające tasak, na którego ostrzu wiły się wykute starannie misterne pędy bluszczu, zwijającego się i pełznącego niemal po całej broni. Trzeci z nich, najmłodszy, dzierżył opieraną niedbale na ramieniu kosę barwy miedzi. Metal jednak na pewno był znacznie twardszy, gdyż inaczej nie wytrzymałby tak perfekcyjnego ostrzenia, dzięki któremu wzdłuż jego dolnej krawędzi ciągnęło się piękne, rdzawe pasmo.
            Sam Bleederman trzymał mocno duży, piękny Morgenstern z również zdobionego srebra. Ciel jednak założyłby się o cały dzień własnego lokaja, że pod szlachetnymi głowami wygrawerowanych jeleni kryje się gruby łańcuch, zmieniający broń w śmiercionośny korbacz.
            Ciekawe, którego z nas chcą wziąć na katusze jako pierwszego?
            Szybko dowiedział się, że owym celem będzie on, gdyż cała „wspaniała” Czwórka podeszła doń z powagą w oczach, przeszywając młodszego demona. Ciel w głębi egoistycznego siebie chciał myśleć, że chcą wpierw zabić jego jako ważnego hrabiego Phantomhive’a, lecz podświadomie zdawał sobie sprawę, iż zwyczajnie pragną zostawić sobie „smaczniejszy” kąsek w postaci chyba długo poszukiwanego przezeń Sebastiana jako danie główne tego obiadu morderców.
            -Piętnastoletni demonie, obecnie Cielu Phantomhive’ie. Jako łowcy demonów, za niemoralny byt bestii z piekieł, który prowadziłeś dotychczas, skazujemy cię na wieczne unicestwienie, wpierw zrywając twój kontrakt przeczący Bogu. Giń zatem boleśnie, bowiem twoja dusza nie dostąpi już zbawienia – te słowa jak ma zawołanie wypowiedzieli wszyscy czterej.
            Rakoczy podszedł najbliżej niego i, położywszy dłoń na bladej twarzy chłopca, odwrócił ku sobie. Wyciągnął nagle mały, żelazny przedmiot przypominający miniaturę przyrządu do piętnowania bydła. W symbolu jednak nie znajdowały się niczyje inicjały, ale najzwyklejszy pentagram, wielkości idealnie pasującej do znaku kontraktu z demonem.
            Ciel nie tyle wiedział, ile czuł, co zaraz się stanie. Nagle przerażająca wizja oddzielenia go z Sebastianem zmroziła umysł chłopca, doprowadzając niemal do drżenia. Jednak wciąż był demonem, dzięki czemu zdołał się opanować i cierpliwie czekać na właściwy moment, do którego było coraz bliżej.
            Bleederman wyciągnął przedmiot w stronę pozostałych łowców i wówczas jeden z nich podszedł, a następnie wylał jakiś płyn na metal. Przez moment unosił się zeń dym; żelazo wyraźnie się rozgrzewało, jakby mając zaraz zmienić barwę na rozżarzoną czerwień, a następnie biel. Mężczyzna, nie odrywając dłoni od policzka niebieskookiego, przysunął do niego przyrząd, nachylając się tak blisko, że pozostali zapewne nic nie widzieli. Górną częścią dłoni odsunął szaro-niebieskie włosy, odsłaniając krwiste oko, oznaczone pieczęcią. I kiedy już przybliżał doń metalową rzecz, Ciel nagle to ujrzał.
            Patrzył mu w oczy i czytał z nich.
            I widział wyraźnie.
            Za zimną, kryształową powłoką kryła się starannie ukrywana studnia. Niezwykle głęboka i pełna tego czegoś, co tak bardzo nie pasowało do obrzydzenia i gniewu.
            Gorycz.
            Ogromne pokłady goryczy, która zalegała niczym hałdy zbędnego gruzu, odsuwane jak najdalej od siebie.
            Rakoczy... Czy ty uciekasz przed sobą?
            -Sebastian!
            W jednej chwili wszyscy ludzie drgnęli, zaś blondyn wyprostował się. Dźwięk rozrywanego metalu i pękających ogniw żelaznego łańcucha rozniósł się wokół tak głośno, że ludzie mocno się skrzywili. Z początku chyba nie zrozumieli, co się dzieje, dopóki wokół nich nie zaczęły latać czarne pióra.
            -Demon się zerwał! – Zaczęli wołać.
            -Bestia ucieka!
            -Demon!
            Fioletowooki otworzył szeroko oczy, cofając się parę kroków w tył. Łowcy demonów krzyczeli jeden przez drugiego, wyciągając swoją drobną broń. Czwórka zbiła się w swoje małe grono, przygotowując się. Wszyscy odsunęli się do drzwi, byleby uniemożliwić Michaelisowi ucieczkę.
            Może trzy sekundy trwała przerwa między zerwaniem łańcuchów przez Sebastiana, a uwolnieniem młodego hrabiego. Lokaj podał mu dłoń, na której ten wsparł się, wstając.
            -Paniczu, nie zbliżaj się do owej Czwórki. Mają oni broń zdolną zabić demona. Taką jak miecz, którym posługiwał się Claude Faustus – szepnął chłopcu demon, nim obaj zaatakowali ludzi.
            Wszystko działo się w diabelnie szybkim tempie, lecz łowcy demonów reagowali błyskawicznie. Niemal nie ustępowali prędkością ruchom demonów, które nań nacierały. Czwórka wyszła na przód, starając się bronić pozostałych, lecz szybko ludzie zorientowali się, że zbici pod jedną ścianą sami doprowadzą do swojej klęski. Próbowali zatem rozpierzchnąć się w całym pomieszczeniu tak, aby otoczyć demony.
            Ciel nie umiał walczyć wręcz. Szybko jednak powalił jakiegoś człowieka z mieczem, zabierając mu go. Jako bestia z piekieł chyba odruchowo zadawał celne ciosy, parował w odpowiednim czasie i nacierał na mężczyzn. Zranił dwóch, lecz łowcy byli naprawdę dobrze przygotowani i unikali nieraz jego ataków z tanecznych wyskoków.
            Kątem oka widział, że Czwórka skupiła się na Sebastianie, dla którego zwodzenie ich zdawało się dziecięcą igraszką; tak prostą, iż ich broń nie sięgnęła go ani razu.
            W ostatnim momencie wygiął kręgosłup w tył, unikając czyjegoś ciosu, a następnie błyskawicznie przebił atakującego mieczem. Ostrze przeszło gładko przez miękki bok, przecinając mięśnie i wnętrzności bez trudu. Kiedy się odsuwał, krwawa posoka trysnęła mu na twarz. Zlizał ją odruchowo i poczuł jak smak pełen gniewu, strachu i sztucznej odwagi, które smakowały niczym rozgryzany żuk, wypełnia jego usta skrawkiem duszy. Skrzywił się, odbijając ostrze kolejnego łowcy.
            I to my jesteśmy obrzydliwi?
            Wychwycił dźwięk łańcucha. Brzmiący jak drobne dzwoneczki, czysty odgłos zmieszał się ze świstem i głuchym trzaskiem, kiedy rozpędzona, naszpikowana kolcami kula korbacza uderzyła nietrafnie w ścianę miast w Michaelisa. Broń Rakoczego była naprawdę piękna, co chłopiec musiał stwierdzić mimo celu, do jakiego została stworzona.
            Zabił dwoma ciosami już trzeciego człowieka. Choć wciąż nacierało na niego pięciu, wiedział, iż Sebastian stał przed większym wyzwaniem. Łowcy należący do Czwórki poruszali się w sposób sprawniejszy, zręczniejszy i znacznie odróżniający ich od zmęczonych już pozostałych.
            Lokaj, mimo że nie miał swojego fraka z „magicznymi” pazuchami, wyciągał w jakiś sposób srebrne noże, rzucając nimi w mężczyzn. Ci unikali części zastawy, niezrażeni specyficznym talentem czarnowłosego.
            Czwarty łowca padł, wydawszy z siebie głuchy krzyk. Kolejny najwyraźniej zaczął tracić wiarę w siebie, chociaż teoretycznie walczył tylko z chłopcem. Cofał się w tył małymi kroczkami, trzymając w drżących dłoniach bułat. Przerażenie w jego oczach przyciągnęło w irracjonalny sposób Ciela, który wpatrzony weń natrętnie skierował ku niemu kroki. Mężczyzna krzyknął, kiedy hrabia, unikając ciosów pozostałych przy życiu dwóch mężczyzn, rzucił się w przód, małą dłonią łapiąc błyskawicznie ofiarę za twarz. Ten wziął zamach, lecz nie zdążył opuścić ręki, bowiem z ogromną siłą poleciał na ścianę, rozbijając sobie czaszkę.
            Tylko dwóch mężczyzn go atakowało. Jednak ich ruchy były ociężałe i zmęczone, dzięki czemu młody hrabia szybko ich zabił.
            Tuż po tym jak wyprostował się znad ostatniego ciała, coś uderzyło go mocno w plecy. Nagle padł na kolana, nie mogąc utrzymać równowagi. Czuł gorącą krew, która zaczęła ściekać strumieniami po plecach z szerokiej i głębokiej rany. Zdążył jeszcze odwrócić głowę w bok, by dojrzeć twarz najmłodszego z Czwórki, chłopaka z kosą, który uśmiechnął się okrutnie i wrócił szybko do Sebastiana.
            Czuł rozrywający ból. Ciągnąca się od prawego ramienia do niemal lewego biodra rana paliła.
            Uderzył głową o posadzkę, padając nań bezwładnie. Zamknął powoli oczy, wypuszczając resztki powietrza z martwych płuc. I nim pogrążył się w ciemności, usłyszał wołanie demona. Jego demona? A był tam ktoś jeszcze? Chyba tak...

            Śmierć. Po bólu jest spokojna. Ciemna i otulająca wszystko jak koc mroku, który nachodzi na nocne niebo.
            Co ja tu robię? Dlaczego? Przecież jestem nieśmiertelny. Byłem? Ciepło. Nie, zimno. Czy to fale? Nie, ja się nie ruszam.
            Śmierć. Chyba jest przyjemna. Ale straszna. Łapie ludzi tak, jak chwyta się motyla w dłonie.
            Tu jest tak ciemno. I pusto? Nie wiem. Sebastianie, przyjdź po mnie, dobrze? Nie chcę być sam.

            ...Otworzył oczy, nie wiedząc, co się dzieje. Czuł chłód brudnej posadzki i ciepłą wciąż krew na plecach. Materiał ubrań przylepił się do skóry, nieprzyjemnie drażniąc. Lepka posoka przestała już płynąc z rany, co oznaczało chyba tylko jedno.
            Żyję.
            Gorzki uśmiech pojawił się na jego bladej twarzy. Czerwone ślepia, zakryte szaro-niebieskimi włosami patrzały bystro, nadspodziewanie wyostrzając obraz. Czuł się... Dobrze. Doskonale. Żywo.
            Przyciągnął do głowy ręce i podniósł się na przedramionach. Słyszał uderzenia metalu i ciężkie oddechy ludzi. Naraz przypomniał sobie, co się tak naprawdę dzieje i spojrzał w kierunku źródła dźwięków.
            Jeden z Czwórki leżał nieżyw lub nieprzytomny; prawdopodobniej to pierwsza opcja była właściwą. Sebastian tymczasem walczył jego tasakiem, patrząc na trzech ostałych wrogów z poważnym wyrazem twarzy, jakby nagle zdał sobie sprawę, że przeciwnicy są groźni; zbyt groźni jak na ludzi.
            Demon zablokował bronią cios kosy i włóczni, lecz nie zdążył uniknąć potężnego uderzenia korbacza. Naszpikowana metalowymi kolcami duża, ciężka kula wbiła się w jego brzuch, raniąc go mocno.
            Czarnowłosy musiał podeprzeć się kolanem. Choć wciąż przytomny, widać było, że czuł ból. Jego brwi ściągnęły się, niemal stykając, zaś ręce dzierżące broń zadrżały.
            Ciel patrzył na to z szeroko otwartymi oczyma. I nagle jego wzrok skrzyżował się z czerwonym spojrzeniem lokaja, który wtedy otworzył usta, chcąc najwyraźniej coś powiedzieć.
            Nie zdążyłby.
            Chłopiec widział, jak w stronę jego głowy leci kolejny cios korbacza.
            Ranny nie dałby rady go uniknąć. Nawet jako demon.
            Poczuł gniew. Ogromny, silny gniew, którego potęga ogarnęła cały jego umysł ciepłym – nie, gorącym ramieniem. Wszystko w nim zapłonęło z jedną jedyną myślą. Rzucił się w przód. Wokół zatańczyły brunatne pióra.
            Ciel widział wszystko normalnie. Prawie. Bo reagował teraz szybko. Za szybko.
            Nie minęła sekunda, a on dłonią przyszpilał Rakoczego do ściany. Blondyn wpatrywał się weń przerażony i zdezorientowany. Stalowy korbacz upadł na podłogę.
            -Nie waż się tknąć mojego lokaja – szepnął mu hrabia.
            I dopiero wtedy zdał sobie z czegoś sprawę.
            Nie miał już ciała człowieka.
            Jego ręka kończyła się długimi, ostrymi, czarnymi szponami, które zostawiały czerwone szramy na szyi Bleedermana. Nie widział reszty ciała, ale czuł, że na głowie ma dwa ciężkie rogi. Pióra wokół zaś brały się ze skrzydeł, które wydawały się wyrastać z nicości na jego plecach.
            Uśmiechnął się i przejechał po zębach językiem. Te okazały się być teraz ostrymi szpilami.
            Był demonem.
            Prawdziwym.
            Wreszcie.
            Uderzył mężczyzną jeszcze raz o ścianę, chichocząc szaleńczo. Rakoczy jednak musiał przeżyć ogromny szok, gdyż zemdlał, zadrżawszy uprzednio.
            Ciel puścił go zatem i powoli odwrócił głowę do pozostałych łowców. Wpatrywali się w niego z niedowierzaniem, jakby stało się coś, co miejsca mieć nie miało prawa.
            -Paniczu... – Rzekł cicho lokaj, uśmiechając się półgębkiem. Jego oczy lśniły piekielnym płomieniem, tak jak oczy hrabiego, który wciąż czuł szaleńczą potrzebę mordu tych, którzy ośmielili się zaatakować i zranić jego własność.
            Na raz obaj rzucili się do walki. Sebastian zaatakował mężczyznę z włócznią, zaś młody demon obrał za cel tego, który niedawno zadał mu niemal śmiertelny cios. Tym razem uważał na ostrze kosy, poruszając się jednak tak szybko, że łowca prawie nie dostrzegał, jak chłopiec się przemieszczał.
            Nie trwało długo nim walka dobiegła końca. Czarnowłosy również rozprawił się już z przeciwnikiem. Młody hrabia cały czas się uśmiechał, czując w rękach tę niesamowitą moc, jaką dawała demoniczna forma.
            Czyli to jest potęga demonów.
            Emocje jednak opadły. Ciel zamknął oczy i uspokoił się, chcąc z powrotem zmienić postać. Przez chwilę nie działo się nic, lecz po chwili jego siła woli poczęła go zmieniać. Czuł jak krążąca wszędzie aura zanika wraz z ponownym przybieraniem ludzkiej formy. Znów miał ciało chłopca, niskie i wątłe. O dziwo, przyszło mu to dość naturalnie.
            Pozostał jedynie były guwerner.
            -Paniczu – lokaj niespodziewanie położył mu dłoń na ramieniu. Odwrócił nań wzrok. – Twoja prawdziwa postać jest, doprawdy, przeraźliwie urzekająca.
            Kącik ust drgnął w mimowolnym uśmiechu, lecz nie odpowiedział nic. Podszedłszy za to do Bleedermana, klęknął obok niego, muskając policzek już zwykłymi palcami. Blondyn drgnął i, mrugnąwszy kilkukrotnie, odzyskał przytomność. Rozejrzał się wokół, dostrzegając martwych towarzyszy. Następnie jego pytający wzrok padł na Ciela.
            -Co się...
            -Ostałeś się tylko ty. Przykro mi, ale dziś jest dzień twojej śmierci. Chociaż nie, nie jest mi przykro. Sam jesteś sobie winien – rzekł chłopiec, kładąc rękę na jego twarzy.
            Mężczyzna otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz milczał. Posłyszana informacja musiała, widać, zostać przyswojona, co nastąpiło już po chwili. Człowiek zacisnął szczękę, po czym odezwał się wreszcie.
            -Pożresz moją duszę – nie spytał. Stwierdził fakt.
            Phantomhive odpowiedział kiwnięciem głowy, zbliżając się doń. Sebastian w milczeniu obserwował, jak jego pan siada dla wygody na ofierze, wydającej się za bardzo pogodzonej z czekającym ją losem.
            Chłopiec powoli położył drugą dłoń na jego twarzy, palcami sięgając skroni. Patrzył z zafascynowaniem na swój „posiłek”, pamiętając, co zaraz poczuje. Choć jego smak wciąż był nieznany.
            Nagle jednak Rakoczy zaczął mówić. W jego głosie zaś nie dało się już zaznać nienawiści. Bezbrzeżny gniew i pogarda znikły, zastąpione szczerym smutkiem i żalem.
            -Tak myślałem. Chciałem wierzyć, że uda mi się ciebie pokonać, lecz od początku wiedziałem, iż jesteś zbyt silny. I nie dasz się zabić tak łatwo. A teraz to ja zginę, z ręki mojego najgorszego oprawcy, który zatruwał mnie od samego początku – wpatrywał się w niego intensywnie ametystowymi oczyma. Znikła maska zniesmaczenia, odsłaniająca to, co demon ujrzał wcześniej. Studnię bez dna.
            -Co to ma znaczyć? – Zapytał, lekko zaskoczony jego słowami. Na moment przestał się zbliżać, wyczekując odpowiedzi. Blondyn uśmiechnął się gorzko, zauważając jego zainteresowanie.
            -Przecież wiesz. Wiedziałeś chyba od początku, mój drogi chłopcze. I ty jedyny zdawałeś sobie doskonale sprawę, że miłość do demona nie ma prawa istnieć. Nigdy. Niemożliwa, niedościgniona. Ale i tak trwająca uparcie, wyciskająca boleśnie żywotne soki.
            Wciągnął powietrze, chcąc powiedzieć coś, zaprzeczyć, zbyt zszokowany tą informacją, lecz poczuł palec człowieka na ustach, każący im milczeć.
            -Moja miłość do ciebie mieszała się z nienawiścią do demonów. Do tej obrzydliwej rasy, która niszczy wszystko. I widzisz, kochany Cielu, starałem się ową nienawiścią przysłonić prawdę. Niemal mi się to udało, nie sądzisz? Chociaż z początku odwlekałem wszystko – już nie mówił, lecz szeptał z opuszczoną głową, jakby zawstydzony własnymi słowami. Phantomhive tymczasem nadal patrzył nań z niedowierzaniem, nie mogąc uwierzyć, że... Że mężczyzna go jednak kochał.
            -I teraz siedzę tu, bez szans na to, że się wydostanę. Ale, choć zabrzmi to obrzydliwie tanio... Cieszę się, że to ty mnie zabijesz. Bo twoja twarz będzie ostatnim widokiem, który ujrzę. I wstyd mi, że wcześniej nie potrafiłem zdobyć się na szczerość z samym sobą. Raczej mi już nie wybaczysz, lecz wiedz jedno. Kocham cię, Cielu. Kocham cię – spojrzał mu w oczy, wyraźnie cierpiąc.
            Chłopiec oparł się czołem o jego czoło. Czy mógł mu wybaczyć? Cóż, to tylko człowiek, a ludzie zawsze byli, są i będą fałszywi. Był jeden sposób, aby dać mu trochę spokoju.
            Zamknął oczy z postanowieniem zabicia Rakoczego jak najszybciej. Nie miał wyrzutów sumienia, lecz żal zalewał jego umysł. Bo jednak czuł pewien sentyment do blondyna. I może tak czułby się Sebastian, gdyby odpowiadał na jego uczucia, kiedy niegdyś przyszedł czas, aby pożreć niebieskookiego?
            Ogarnęła go ta sama żądza, co kiedyś. Czuł, jak dusza mężczyzny przepływa wszystkimi naczyniami; przebija się przez komórki, tłocząc i kotłując w skroniach. Nie chciał przedłużać tego momentu, lecz niespodziewanie... Bleederman przyciągnął go do siebie, kładąc ciepłe wargi na jego ustach.
            Odpowiedział nań delikatnie. Lecz zaciągany wgłąb, zgodził się na pogłębienie go z każdym ruchem. Cały czas jednak naciskał na czaszkę mężczyzny, wiedząc, że ten moment nie potrwa długo.
            Tak, Rakoczy. Masz rację. Fatalne uczucie. Wiem, co czujesz. Tak doskonale to wiem...
            Tuż przed dźwiękiem łamanej kości, poczuł łzę, która spływając po policzku, musnęła i młodego demona. A później był tylko smak duszy i krew w ustach.
            Czuł to. Teraz był pewien, że słowa Bleedermana to prawda. Skrajności. Bolesne skrajności, kontrastujące w okrutnie bezlitosny sposób. Miłość i nienawiść. Fascynacja i obrzydzenie. Pragnienie i pogarda. I wszechobecny ból, posypany obficie goryczą.
            Ciało mężczyzny stało się bezwładne, a opasające hrabiego ramiona opadły. Kiedy Ciel się odsunął i oparł martwe już ciało o ścianę, ujrzał przymknięte oczy o pięknej, niegdyś błyszczącej żywo barwie ametystu i wrzosowiska o zachodzie słońca. Jasne blond włosy opadały niemal białymi kosmykami na jeszcze bledszą niż zwykle twarz. Z kącika wąskich, sinych ust spływała strużka szkarłatnej posoki.
            Wstał, zlizawszy krew z palców. Spojrzał na rozrzuconą broń i pomyślał, że już nigdy więcej nie chce tu wracać.
            -Sebastianie, urządzisz pochówek Rakoczemu. Włóż jego ciało do Lapidium, a gdy tylko je zakopiesz, spakuj trochę moich rzeczy. Niewiele. Wyprowadzamy się stąd jak najszybciej – rzekł do demona, otwierając drzwi na górę.
            -Tak, mój panie.

            Jeszcze wieczorem wsiedli na konie, które należeć musiały do łowców. Puścili wolno osiem zwierząt, zatrzymując sobie trzy z nich. Na grzbiet niskiej kasztanki wsadzili pakunki hrabiego. Pod Cielem jechał spokojny karosz, zaś lokaj dosiadał gniadej klaczy.
            Choć na to nie wyglądało, chłopiec czuł, że Sebastian nie cieszył się ze sposobu zabicia byłego guwernera. Nieśmiała myśl zrodziła się w jego głowie, że może demon jest zazdrosny, gdyż w pewien sposób odpowiada na jego uczucia. Nie był pewien, lecz ta właśnie nadzieja cieszyła go, gdy wyruszali.
            Za nimi stały tysiące wspomnień, walka, krew i żałość. Padół nieszczęść, jakim okazała się czarna rezydencja. Przed nimi były jedynie puste, wrzosowe pola, lecz chłopiec, galopując przy demonie, wiedział, że ten znajdzie im inne miejsce, w którym spędzą kolejne miesiące. Póki coś bądź ktoś znów nie każe im odejść. Lub póki sami nie odejdą. I miał cichą nadzieję, że tak pozostanie już na wieczność.

***

I tak oto zakończyłam moje pierwsze, naprawdę długie opowiadanie. Proszę się nie martwić, gdyż jeszcze za tydzień pojawi się epilog, który ostatecznie zamknie "Chekku-meito". Mam nadzieję, że nie zawiodłam niczyich oczekiwań ^w^

8 komentarzy:

  1. OMG Dziewczyno świetne ! -ryczy- i co ja pocznę bez twojego bloga ? -wpada w szał- ...
    Będę czekać na inne rozdziały.. albo pisz ... bo jesteś niesamowita . :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Awwww~ To takie słodkie i urocze, a zarazem tak smutne i prawdziwe. Nie wiem nawet, co dokładnie czuję. Ciężko mi to opisać. Po prostu jestem przygnieciona własnymi odczuciami i emocjami. Ale to dobre przygniecenie. Takie... pozytywne, powiedziałabym. Teraz przez ciebie będę paplać słowotocznie i - jak zwykle - z komentarza nie wyjdzie to, co chciałabym, aby wyszło.
    Może na początek standardowo zacznę od postaci. Chyba osobą, która najbardziej mi się w tym rozdziale podobała, był Sebastian. Pomimo czyhającego niebezpieczeństwa, wciąż potrafił zachowywać się perfidnie oraz uciekać do aktorstwa doskonałego. Charakterystyce Ciela i Rakoczego także nie można nic zarzucić. Jak zwykle, pod tym względem jest idealnie.
    Przyszedł czas na opisanie akcji. Cóż... jestem zaskoczona. I to nie zakończeniem, którego się spodziewałam. Zaskoczył mnie pocałunek hrabiego oraz Bleedermana, zachowanie Sebastiana oraz fakt, jak długo zeszło im pokonanie zwykłych śmiertelników. Przynajmniej dowodzi to, iż nawet demona można pokonać. I że te stworzenia tak naprawdę wcale nie są aż takimi bestiami, jak je opisują. Bo w gruncie rzeczy - kto tutaj był naprawdę zły? Z naszego punktu widzenia bardziej okrutnie zachowali się łowcy, natomiast jest to tylko odczucie czytelnika. Dobra, dobra, nie będę się tutaj na filozofię życia rozdrabniała, choć pewnie i z tego miałabyś sporo radości. W ogóle, nie rozumiem, czemu tak cieszysz się z moich komentarzy. Są po prostu długie, nieco przynudzające i właściwie nie wprowadzają nic nowego.
    No dobrze, już. Wracam do meritum. Wyłapałam dwa błędy: jeden w opisie szat łowców (hmm... bodajże coś w stylu "obszyte złotą nicią") oraz jeszcze jeden... tyle że niezbyt pamiętam gdzie. Whatever.
    I oprócz tego to nie mam się do czego przyczepić. Wciąż jestem dziwnie wzruszona. Chyba zdążyłam się już do "Chekku-meito" przyzwyczaić... Odczuwam wobec tego opowiadania sentyment. Może dlatego, że to ja byłam prawdopodobnie pierwszą osobą, która skomentowała ten blog? Nie wiem. W każdym razie, troszkę mi smutno. Może epilog wyciśnie ze mnie łzy?

    PS Zuo market. Nie mogę się tego pozbyć ze swojej głowy
    PPS Liczę, że epilog będzie przynajmniej w połowie tak długi jak przedstawiony powyżej rozdział
    PPPS Życzę wiele, wiele weny oraz czasu na pisanie~

    OdpowiedzUsuń
  3. Racuchy.
    Smutno mi. I nie tylko dlatego, że Chekku się kończy. Smutno mi, bo Rakoczy. Był cudowny w tym rozdziale. I uśmierciłaś go idealnie.
    Nie wiem, co mogę skomentować. Rozdział piękny, bo długi. Opisy tradycyjnie prześliczne.
    A mnie smuta. Będę za nim tęsknić. Rakoczy. Tyle cierpienia za fiołkowymi oczami, tyle skrajności.
    I chyba pójdę zjeść te lody karmelowe z karmelem, walić, jeśli będę chora.
    Chcę epilog. I utopić się w karmelu.
    ~Brukiew aka Rzepa

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam.... dopiero teraz dotarło do mnie że nawet lubiłem Rakoczego. Czemu? Ponieważ mało nie uroniłem łzy kiedy czytałem jak jego ciało opada bezwładne *wzdycha* Racu! Co ja mam napisać?! Świetnie rozegrałaś całą akcję. Nie było momentów w których bym się nudził. Każdy akapit wołał o doczytanie następnego. I ta forma! Ciel dojrzałym demonem już jest... czuję się jakbym wypuszczał z domu pisklaki na wielki świat. Nie chce się żegnać jeszcze. To zrobię przy epilogu. Teraz jedynie mogę powiedzieć, że będzie mi brakować tego co tygodniowego wyczekiwania i główkowania nad rozdziałem

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobra, pora na mnie. Głupi glut może pochwalić się nadzwyczajną niezłomnością i hartem ducha, bowiem nie smutał przy czytaniu tegoż niewątpliwie wzruszającego rozdziału. Choć to być może z tej przyczyny, iż w tym samym czasie wysyłał Racuchowi śmieszne obrazki z Kurosza i razem z nim wyliczał te wszystkie rzeczy które chcemy,a nie możemy zjeść x3
    Ale to tylko być może.
    A wracając do właściwego tematu, to pierwsza rzecz, na jaką pragnę zwrócić uwagę, a którą będę powtarzać do znudzenia to to, iż niewiarygodnie poprawiłaś i rozwinęłaś swój styl. Poważnie. A jako, że jestem glutem, pozwolę sobie napisać o tych kilku fragmentach w rozdziale, które rozbudziły moją bujną wyobraźnię i przyprawiły o zaparty dech w piersi. Małe, acz kuźwa cholernie pięknie przedstawione przez ciebie rzeczy. Mianowicie, chociażby o porównaniu rosnącej niepewności do gęstniejącego dymu. Następnie opis wspaniałych broni Czwórki (szczególnie srebrny morgenstern), prawdziwa postać Cielowego demona (!), te piękne brunatne pióra, a także w końcu opis wyglądu martwego Rakoczy, a wcześniej poplątana siateczka jego skrajnych emocji. Słowem - wyjątkowe. Co prawda niektóre momenty walki wiały lekko nudą, i zabrakło im tej charakterystycznej w poprzednich rozdziałach tajemniczości i mroku, HOWEVER nadrobiłaś to po stokroć na finishu. I cieszę się, że nie zepsułaś końcówki łzawym happy endem, podoba mi się ta pustka, przywodząca na myśl zwiędłe, jesienne wrzosowiska. I podoba mi się dwójka demonicznych jeźdźców, przemierzająca samotnie tę otwartą przestrzeń...

    ~Zielony glut

    OdpowiedzUsuń
  6. To było takie piękne.Wzmocniłam sobie jeszcze atmosferę słuchając soundtracku z anime.Nie mogę doczekać się epilogu i mam nadzieję że zaczniesz jakąś nową historię.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zawiodłaś?! Wręcz przeciwnie, a nawet więcej! To opowiadanie to cudo w najmniejszym szczególe i po prostu...Piękne...To tylko, co mogę w tej chwili powiedzieć, bo inaczej tego w słowa ubrać nie potrafię. Jakoś nie przejęłam się za bardzo śmiercią Rakoczego...Może dla tego, że nie mam serce, a może, że go po prostu nie lubiłam, przy czym pierwsza opcja jest bardziej prawdopodobna...xD Aż dziw, że to twoje pierwsze opowiadanie! Jest takie cudowne, podczas, gdy moje składało się wyłącznie z bezsensownych dialogów. Ehh...Ja po prostu nie wiem co mam napisać. Postaram się zebrać w sobie i pod Epilogiem dać porządny, sensowny komentarz, taki, na jaki zasługujesz *nie bój się, same pozytywy xD)
    xoxo~pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie no, piękne :') Opowiadanie super.... Rezydencja, ten tajemniczy koleś Rakoczy, ciągłe pytania, sekrety, oszustwa, wkroczenie Undertakera, seks w kuferku, demoniczna forma Ciela, jakaś grupa polująca na demony.... Po prostu super♥♥♥♥♥ Na każdej scenie SebaxCiel dreszczy dostaję *_* Sama też mam kilka pomysłów na jakieś opowiadanko, ale jeszcze poczekam, ale coś myślę że niedługo zacznę. Przeczytałam już nawet nie wiem ile blogów yaoi z Sebastianem i Cielem, i w każdym znalazłam coś co mnie urzekło, w Twoim także, chociaż nie wiem dokładnie co. Sam pomysł na fabułę, postacie itd. Wszystko super! Czasem się zdarzyły jakieś mało widoczne błędy ortograficzne ale przyznam że mam je gdzieś. Lepiej żeby opowiadanie było super a z kilkoma błędami, niż perfekcyjne, ale nudne jak flaki z olejem :P Same plusy ^^ Jeszcze przeczytam ten epilog ;) Naprawdę ci Gratuluję!!! <3

    tak wgl to Sebek rzeczywiście zapewnił super rozrywkę swemu Paniczowi ^^ Myślę że bycie smaganym biczem,dźganym w kark, podduszanym jakimś świństwem itd. jest naprawdę fajne na wyluzowanie się :3 Zwłaszcza że Sebek sam tego dupka zaprosił ^^

    OdpowiedzUsuń