Stał
na środku korytarza, trzymany w talii przez Sebastiana, wpatrując się w wolnym
krokiem wychodzącego z pokoju blondyna. Jego twarz zmieniła się zupełnie:
wszechobecny niepoprawny optymizm ustąpił miejsca wrogiemu, surowemu spojrzeniu
ametystowych oczu, odbijających złote światło trzymanej przezeń w otulonej w
podejrzanie mokrą rękawiczkę świecy; ściągnięte mocno brwi tworzyły głęboką
bruzdę między sobą, wyrażając nienawiść i złość. Jego jasne włosy już nie
opadały swobodnie w dół, spięte czymś ciasno z tyłu. Niesforne kosmyki, które
nie miały zamiaru poddać się niewoli zapewne rzemienia, zostały wsunięte za
uszy.
Mężczyzna
w drugiej dłoni miał mały, prostokątny flakonik z podejrzanie wyglądającą
cieczą barwy bladej, przejrzystej zieleni. Ciel podejrzewał już, co może być w
środku.
-Boicie
się? Zaprawdę, żałośni jesteście. Jak wszystkie inne plugastwa – powiedział.
Spod
rozpiętego, długiego po kolana, czarnego płaszcza widać było jego luźne, ciemne
spodnie, białą koszulę i brązową, skórzaną kamizelkę z wieloma wypełnionymi czymś
kieszeniami. Do paska zaś przytroczone zostały dwa sztylety o trzech ostrzach.
On chce z nami walczyć?
Młody
hrabia nie wiedział, co robić. Przez zaskoczenie, wywołane słowami guwernera,
nie naciągnął na oczy błękitno-chabrowej maski, zaś w ciemnym korytarzu krwawe
ślepię z pionową źrenicą odbijało wyraźnie blask płomienia. Rakoczy musiał
doskonale widzieć jego demonicznej natury tęczówkę, czego świadomość była dla
niego niecodziennym uczuciem.
-Kim
jesteś? – Spytał w końcu młodszy demon, prostując się z pochylonej pozycji
obronnej.
Na
jego słowa Bleederman roześmiał się. Nie zrywał jednak kontaktu wzrokowego,
mimo swej swobodnej postawy, czujnie obserwując każdy ich ruch. Pożerany powoli
knot wypluwał w gorącej agonii cienką strużkę stopionego wosku, niczym ślinę,
która spływała teraz po trzonie świecy.
-Śmiesz
jeszcze pytać, kim jestem? Naprawdę? Chyba rzeczywiście byłem jedynym, który
dokładnie wiedział, z kim w jednej rezydencji sypiał. No, może poza tym
przeklętym bytem, a żeby sczezł, Bogiem Śmierci, którego tu kiedyś bezczelnie
sprowadziłeś.
Co? Skąd on wie?
-Odpowiadaj
mi, do jasnej cholery! – Wyrwawszy się zza trzymającej go ręki, podszedł parę
kroków, wysykując te słowa ze złością, tak irytująco niewiele pojmując z jego
wypowiedzi.
-Ojej,
zdenerwowałem mości szlachetnego demona? Najpokorniej proszę o wybaczenie – mężczyzna
skłonił się, wciąż patrząc w jego diabelnie szkarłatne oczy. Miast jednak
wyprostować się na powrót, niespodziewanie rzucił mu pod nogi trzymany
flakonik. Ten wybuchł przed nim, roznosząc wokół jasny dym o drażniącym nozdrza
i piekącym w oczy zapachu. – Proszę zatem przyjąć to w ramach przeprosin!
-Paniczu!
Ciel
rozkasłał się. Przez dziwną substancję musiał przymknąć ślepia, co
uniemożliwiło ujrzenie reakcji jego lokaja. Coś jednak musiało się stać, bowiem
tuż po krzyku czarnowłosego usłyszał głuchy odgłos, jakby coś dużego upadło. Myślał,
że Sebastian powalił, a w najgorszym wypadku zabił Rakoczego, lecz po chwili do
jego ucha dotarł bolesny jęk, wypełniony gorzką głębią. Znał ten dźwięk,
zdający się dobiegać z głębokiej, ciemnej studni. To był jego demon.
-Se...
Sebas... – Spróbował zawołać go, lecz kolejne fale duszącego kaszlu zajęły jego
jednak nie niezniszczalne płuca.
Wtem
poczuł jak ktoś łapie go za nadgarstki, wykręcając je boleśnie w tył. Miejsca,
które były trzymane, piekły mocno i nieprzyjemnie. Następnie coś mokrego i
równie sprawiającego ból ledwie li dotykiem zostało obwiązane dokoła stawów,
unieruchamiając je.
Młody
Phantomhive nie wiedział, co stało się później. Nadal gęsty dym szatkował jego
płuca, rozpruwając ich delikatne wiązania między płatami. Chłopiec, mimo że już
nie był człowiekiem, a demonem, czymś, co winne być niepokonanym, zemdlał od
mieszaniny trujących ziół, zamraczających jego nieśmiertelny umysł.
Nagle,
miast drażniącego zapachu jakiejś mieszaniny, poczuł stęchliznę i wilgoć.
Zdawał sobie sprawę, iż musiał stracić przytomność na jakiś czas, lecz miał
wrażenie, że jedynie zamknął na dłużej swe pokryte szkarłatem oczy, które teraz
tak ciężko było mu otworzyć.
Powoli
dochodził do siebie, nie czując już tego okropnego smrodu dymu, tak drażniącego
i motającego zmysły. Jednak jego nadgarstki i łokcie nadal oplatały ciasne
teraz więzy, zapewne lin, namoczonych w jakimś innym ohydztwie. Tak samo ktoś –
cóż, nie ktoś, a Rakoczy – związał mu kostki i kolana. Pieczenie i swędzenie
doprowadzało go do silnej irytacji, lecz dało się wytrzymać. Na szczęście, nie
założono mu na usta knebla, za co był w swoisty sposób wdzięczny oprawcy.
Już
nie udawał człowieka. Nie oddychał, choć serce wciąż biło ciężko, powoli
roznosząc sztuczną, gęstą krew po całym martwym ciele. Leżąc na brzuchu z
wyprostowanymi nogami i wykręconymi do tyłu ramionami, nie wychwyciwszy żadnych
odgłosów, podniósł w końcu głowę i otworzył oczy. Nie miał przepaski.
Ciemność
nie przeszkodziła mu w odkryciu, iż rzeczywiście znajduje się w jakimś
piwnico-podobnym pomieszczeniu o niskim sklepieniu. Brudne ściany, pokryte czarnym
nalotem, grzybem i zwisające w dół paskudnymi strąkami, stare pajęczyny, które
utrzymuje jedynie osiadły nań kurz godziły w jego poczucie estetyki. Możliwe,
że nadal znajdował się na terenie rezydencji, jednak na pewno od ich przyjazdu
Sebastian ani raz tu nie zszedł.
No
właśnie. Sebastian. Młody hrabia nie miał pojęcia, gdzie lokaj teraz może być.
Ani czy w ogóle nadal gdzieś jest. Możliwe, że nie docenił guwernera bardziej
niż mu się zdawało.
Miał rację. Ten zimny, arogancki drań miał
rację. Powinienem był uważać na Rakoczego.
Ciel
dopiero po chwili dostrzegł, że ciemne pomieszczenie jest większe, lecz dzieli
je na pół ściana, zza której rogu wystaje koniec grubego łańcucha. Nie
wiedział, do czego ten służył, ale oczywistym się zdawało, iż nie jest starą,
zapomnianą własnością rezydencji. Bowiem ciemne żelazo było czyste i, z
pewnością, nowe.
Postanowił
usiąść. Wątpił, aby krępujące go więzy, których dotyk szczypał i piekł cały
czas, dały się zerwać jego demoniczną siłą. A nawet, jeśli się mylił, gdy
podniesie się do wygodniejszej pozycji, na pewno jedynie ułatwi mu to zadanie.
Odwrócił się zatem na plecy, po czym przysunął do brudnej ściany, pokonując
obrzydzenie względem jej dotknięcia. Oparł się o zimny mur i powoli podciągał
kręgosłup do pozycji pionowej. Dźwięk szemrzącego ubrania rozdzierał nieskalaną
żadnymi odgłosami ciszę, co powodowało, iż młody demon instynktownie
przygotowywał się do obrony.
Wreszcie
spojrzał na swoje nogi. Grube na dwa centymetry liny bez wątpienia były czymś
obficie zmoczone i zaciskały się wokół jego odzianych w czarne kolanówki kostek
i kolan, kilkukrotnie wokół nich owinięte oraz zabezpieczone wymyślnym węzłem. Naprężył
mięśnie, próbując rozerwać pęta, jednak nie przyniosło to żadnego efektu. Tak
samo stało się, gdy starał się wyszarpać ręce. Irytujące, tak człowiecze n i c.
Zacisnął
szczęki, a jego ślepia zabłysły jasno szkarłatem. Nie miał zamiaru krzyczeć,
wrzeszczeć i wić się, gdyż to jedynie upokorzyłoby jego godność, godząc w dumę,
będąc zapewne również bezskuteczne. Nabrał jednak powietrza do płuc, wzdychając
ciężko.
I
wtedy usłyszał szczęk łańcuchów. Cisze szemranie obijających się o siebie
żelaznych ogniw, ledwie słyszalne było za pierwszym razem, lecz po chwili
powtórzyło się. Ciut głośniej. I znów. Bez wątpienia dźwięk dochodził zza
przegrodzonej strony pomieszczenia. Jakby ktoś jeszcze został tu uwięziony.
Zesztywniał
natychmiast, patrząc uporczywie w widoczny fragment łańcucha. Lecz ten uparcie
milczał, znieruchomiały, nie dając mu odpowiedzi na najważniejsze dlań teraz
pytanie.
Sebastianie, jesteś tam?
Kolejna
fala następujących po sobie dźwięków, tym razem głośniejszych. Metal krzyczał
coraz bardziej, przeszywając przyzwyczajone już do ciszy uszy swoimi wysokimi
tonami, aż ucichł ponownie. Chłopiec jednak słusznie spodziewał się znów
usłyszeć te żałosne jęki łańcuchów, które najwidoczniej teraz ów „ktoś” starał
się zerwać. Ciel był niemal pewien, że zakuto tam jego lokaja. Niestety, nie
dowiedział się na własne oczy, gdyż żelazny łańcuch nie pozwolił sobie na
zniszczenie, uparcie istniejąc we wciąż jednym kawałku.
Odezwać się?
Młody
demon nie miał pojęcia, co robić. Jeśli się mylił i w rzeczywistości
współwięźniem nie był czarnowłosy, ośmieszyłby się, wołając go po imieniu. Zaś
w grę na pewno nie wchodziło uwłaczające mu pytanie: „Kto tam?” czy też: „Jest
tam ktoś?” Lecz problem rozwiązał się sam.
-Paniczu,
to ty, prawda? – Cichy głos, niemal szept, znużony i sprawiający wrażenie mocno
wyczerpanego rozwiał wątpliwości Phantomhive’a co do tożsamości zakutej w tak
silny łańcuch persony.
-Sebastianie.
Co się tu dzieje? – Odpowiedział, z zaskoczeniem zauważając, iż jego głos jest
równie zmęczony, gdy wydostawał się na zewnątrz przez podrażnione mocno gardło.
Pewnie przez ten dym. Co to mogło być?
-Ach,
nie myliłem się. Zapewne, paniczu, pamiętasz, co działo się przed wtrąceniem
nas tu. Pan Bleederman rzucił na podłogę flakon pełen nieznanej substancji,
która pod wpływem uderzenia i w połączeniu z powietrzem utworzyła gęstą ścianę
dymu, bez wątpienia, nieodpowiedniego dla płuc demona. Następnie powalił mnie
za pomocą ostrego narzędzia, wbijając go w mój kark. Mam nadzieję, iż ten śmieć
nie potraktował i ciebie z taką bezczelnością, paniczu.
-Nie,
straciłem przytomność przez dym. Mów dalej – odpowiedział niechętnie, coraz
bardziej zirytowany.
O co tu chodzi?!
-Dobrze.
Późniejszych wydarzeń nie pamiętam. Ocknąłem się dopiero tutaj, już zakuty w te
podejrzane łańcuchy, których nie mogę zerwać. Choć możliwe, że to wina
podtrucia i teraz moje moce osłabły. Ubiegając zaś twe pytanie, niestety, nie
wiem, co pan Bleederman planuje, jednakowoż jest to niewątpliwie niegodziwe
zachowanie.
Ciel
wpatrzył się w widoczny fragment łańcucha. Nie wyglądał na niezwykły, ale, kto
wie? Może rzeczywiście umiał on utrzymać demona?
-Sebastianie,
nie mam pojęcia, co się tu dzieje, lecz mam wrażenie, iż łączy się to z przybyciem
owego człowieka nocą. A właśnie, która może być godzina?
-Niestety,
nie mam pojęcia, paniczu. Nie dochodzą mnie tu żadne dźwięki z zewnątrz, zaś –
jak sam zapewne zauważyłeś – nie ma tu ani jednego okna. Za drzwiami muszą być
schody bądź dalsze pomieszczenia piwnicy.
Na
to młody hrabia nie odrzekł już nic. Pozostało im jedynie czekać, aż cokolwiek
się wyjaśni. Chociażby jakieś „cokolwiek”.
Cisza.
Mrok. Nic. Jak w jego śnie. Tym razem jednak nic go nie goniło, zaś oczy cały
czas miał otwarte. Dlaczego zatem irracjonalna igiełka intuicji, kłująca
non-stop gdzieś pod czaszką, ostrzegała go, że musi uciekać?
Ani
on, ani Sebastian nie próbowali się już uwolnić. Wszelakie próby szamotania
się, rozplątania, rozerwania lub rozszarpania więzów kończyły się na niczym,
zaś Ciel w pewnym momencie zauważył, iż pęta na kolanach są przywiązane do
wystającego ze ściany haku, co uniemożliwiało przeczołganie się do lokaja.
Wreszcie
jednak, po uporczywym, monotonnym i coraz bardziej przykrzącym się czekaniu
usłyszeli odgłos kroków. Ludzkich. Doskonale mu znanych. Przecież słyszał je
już tyle razy od owych paru miesięcy, że nie pomyliłby ich z żadnymi innymi.
Wiedział, kogo ujrzy, gdy ten człowiek dotrze tutaj.
Chłopiec
podniósł głowę, patrząc w grube, stare, drewniane drzwi naprzeciwko niego.
Usłyszał także szczęk łańcucha, kiedy i demon się poruszył.
Kroki
zbliżały się jakby z góry. Wraz z ich narastającą głośnością ujrzał delikatną
poświatę jarzącej się jasności w maleńkich szparach naprawdę szczelnych drzwi.
Szamoczące się, złote blaski wskazywały na to, iż zbliżająca się osoba niesie
przynajmniej jedną świecę.
Wreszcie
jarzące się światło osiągnęło swoje maksimum, gdy kroki ucichły. Człowiek
stanął tuż przy drzwiach. Musiał sięgnąć po klucze – usłyszał wyraźnie szmer
małych, obijających się o siebie w powietrzu metalowych przedmiotów. Człowiek
wybrał jeden z nich i włożył w zamek, przekręcając go z głośnym trzaskiem.
Pchnięte niczym wrota, drewniane drzwi o starych zawiasach zaskrzypiały i
rozwarły się, wpuszczając tuż za sobą jasne światło trzech świec i długi cień
osoby stojącej w owym świetle.
Jedynie
moment zajęło mu zwężenie rozszerzonych do granic możliwości źrenic w wąskie,
kocie szparki. Nawet nie zmrużył powiek. Niemalże od razu ujrzał tak znajomą
sylwetkę. Wysoki, niezbyt postawny, jasnowłosy mężczyzna. Miejsce jego wiecznie
szczęśliwego spojrzenia rozradowanego psa teraz zastąpiła sucha, beznamiętna
wrogość.
A więc to jednak ty, Rakoczy.
Nie
spodziewał się nikogo innego. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział od
początku, kogo ujrzy, lecz teraz, widząc wyraźnie i na własne oczy swego
prawdziwego oprawcę, młody hrabia uczuł cień smutku, który musnął jego umysł
jak muska twarz czarny, atłasowy szal, powiewający na wietrze, swym delikatnym
gestem zostawiając wyczuwalny jeszcze długo dotyk.
-Witam,
witam, państwa Szkarady. Jak tam wasz plugawy byt w tym doskonale do was
pasującym miejscu? Cóż, nie będziecie się nim już długo cieszyć. Na górze czeka
was coś lepszego – rzekł równie jadowicie, jak podczas pierwszego ataku.
Phantomhive’owi nie spodobał się ani ten ton, ani słowa. Schylił głowę, patrząc
spode łba na podchodzącego teraz doń mężczyzny.
Blondyn
kucnął przy nim, uśmiechając się złowrogo. Ametystowe tęczówki, pochłaniające
złote światło i odbijające je w różnorakich odcieniach fioletu skrzyżowały
wzrok z jego szkarłatnymi ślepiami zwierzęcia, bestii. Demona. Przegarnął jego
szaro-niebieskie włosy odsłaniając blade, poszarzałe od brudu lico i oko
oznaczone pieczęcią.
-Najpierw
ty, Cielu. Cóż, twarz dziecka, lecz istota piekielna. Naprawdę, szkoda mi było
ciebie od początku. Jeszcze to bezczelne pokazywanie swej postaci. Tak,
wiedziałem od początku, mój drogi. Zważ na to, iż tylko demony mają tak
szkaradne czarne paznokcie, jakby wysmarowane sadzą tak doskonale, że ani
kawałeczek skóry nie jest ubrudzony. Żałosne.
Jeszcze
chwilę czekał na jakąś odpowiedź, lecz nie doczekawszy się jej, z gorzkim
uśmiechem pełnym złości odwiązał sprawnie linkę od ściany i brutalnie pociągnął
chłopca za sobą. Nie zważając na to, iż tarza go po zimnej, brudnej posadzce,
skierował się szybkim, żwawym krokiem do drzwi, niosąc w jednej dłoni
świecznik, w drugiej trzymając mokry sznur.
-Ha!
Może i demon, ale lekki jesteś niczym najzwyklejsze dziecko – stwierdził
złośliwie, nie zatrzymując się przed schodami.
Ciel,
zaciskając zęby w nic nie wartym teraz gniewie, zanim został wtargany na
kamienne bloki, uderzające go w nogi, ramiona i żebra, ujrzał Sebastiana. Demon
wyglądał naprawdę żałośnie. Przykuty za dłonie, wiszący bezwładnie na ścianie,
w potarganej białej koszuli, już bez swego fraka, podnosił słabo głowę do góry
i zza zmierzwionych, kruczych włosów patrzył mętnym, smutnym i zarazem
wściekłym ze swego położenia wzrokiem mahoniowych oczu w niego. I nie mógł nic
powiedzieć. Bo żaden protest teraz nic by nie dał.
***
Zbliżamy się już do naszego końca. Mam nadzieję, że czekanie cały tydzień nie przyniosło wam zawodu w tym rozdziale ^w^
Koniec brzmi źle. NAJGORZEEEEEEEJ ;___________;
OdpowiedzUsuńNiedobre, przebrzydłe, niedosmażone Racuchy. Jak można przerwać w takim momencie? Złe, niedobre. Nie napiszę nic z sensem, bo już tyle wystarczy, że nie rzucam kubikiem z herbatą w ekran. BO KTOŚ SOBIE URWAŁ ROZDZIAŁ, KIEDY NIE TRZEBA.
Może i trzeba, nu. Ale ja chcę ; ;
W takich momentach książek jestem w stanie czytać w nocy, przy świetle komórki, byle tylko dokończyć TAKI moment. A tu Racuch sobie zrywa, noooo. I tak kocham Chekku-Meito. Aleeeeeee!
Puaczę. I czekam na piątek.
Who da fuck is Rakoczy?
Wow.Przeczytałam wszystkie działy tego bloga i z radością(oraz wypiekami na twarzy)oświadczam:Dat łos osom!
OdpowiedzUsuńW życiu nie czytałam takiego bloga,a że ze mnie chora psychicznie yaoistka,to wiem co mówię:D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTututu *zaciera łapska* Gdzie się podziali zapaleńcy pierwszego komentarza? Coś mi tu nie gra... *rozgląda się z niepewnością* Opowiadanie jest wyśmienite, czytałem je z zapartym tchem, jednak bez grellowego i malumowego komentarza to nie to samo :D Czekam ^^
OdpowiedzUsuńNo. Stanowczo. Bez mojego komentarza to opowiadanie traci sens. Jestem taka okrutna... I teraz będę miała czwarte miejsce. Pff, pozbawiłeś mnie podium, Shire! Jeszcze cię dorwę!
OdpowiedzUsuńAle, ad rem. Ty wiesz, że zostawiając mnie z czymś takim, nie zadowolisz mej osoby. Pomimo tego - i tak to zrobiłaś. Dałaś mi obfity w wydarzenia rozdział, aczkolwiek zakończyłaś go w takim momencie, że zasługujesz na karę. Karę w postaci mojego komentarza. (Choć nie obrażę się, jeśli traktować go będziesz jak nagrodę.)
Podczas czytania dla zniesienia rumieńca z policzków wachlowałam się dłonią oraz popijałam chłodzony napój. To... po prostu niewiarygodne! Powiedziałabym, że słowa nie opiszą tego, jak się teraz czuję, lecz... chyba muszą. W końcu po to są słowa. Argh, wpadam w jakiś psychotyczny słownikowo-językowy szał. Nevermind. Zasadniczo było świetnie. I to nie tylko moja subiektywna opinia. Z powyższych komentarzy wyciągnąć można wniosek, że opowiadanie jest czymś więcej niż zapychaczem czasu.
Standardowo, zacznę od postaci. Tym razem przedstawiono nam Ciela biernego, odrobinę bezbronnego i przeuroczo słodkiego. Na takiego hrabiego z niecierpliwością oczekiwałam już od kilku rozdziałów. Natomiast co do Rakoczego... nadal nie wiem, kim jest. Albo lepiej - któraś z moich odpowiedzi była poprawna, lecz nie dowiem się tego przed samym faktem. Naprawdę chciałabym wiedzieć, jak Bleederman mógł udawać takie psie przywiązanie... Bo mam nadzieję, że nie chodzi tu tylko o doskonałą grę aktorską, prawda?
Co do samej akcji - nawet zwrot "supermegafoxyawesomehot" nie jest w stanie tego opisać. Przemyślana fabuła od zawsze była dużym plusem całej historii. Na ten moment mogę tylko dodać, że podtrzymuję wszystko, co dotychczas o akcji powiedziałam.
Żeby komentarz nie wyszedł za krótki, dodam jeszcze kilka zdań od siebie. Czyli po prostu wszystko, o czym obecnie myślę. Moim zdaniem opisy w tym fanficku odgrywają dużą rolę. Troszkę sztampowe jest zaczynanie każdego (lub prawie każdego) rozdziału od opisu pogody/pomieszczenia. Może lepiej byłoby spróbować zacząć od opisu bohatera bądź też konkretnego mebla/fragmentu przyrody nieożywionej lub też - dla dreszczyku emocji - nieżywej? To tyle ode mnie. Pozdrawiam i życzę wiele, wiele, wiele, wiele, wiele, wiele, wiele, wiele, wiele weny :3
PS Zastanawia mnie, czy ktoś oprócz Racucha czyta moje komentarze. To troszkę dziwne, ale... pochlebiające. Tylko tak dalej, wierni fani. Razem powstaniemy z grobów i rozniesiemy w pył wszelkie ludzkie istnienie! *evil, evil laugh*
PPS Kochana Anonimko numer dwa. Tutaj wszyscy są szalonymi yaoistami, homoseksualnymi potworami żądnymi krwi i zemsty i czekoladowych ciasteczek. Amen.
Uwierz nawet ja nie wiem... były pewne spekulacje. Teorie tak zawiłe i długie jak chiński makaron. Ale popieram. Racu jak mogłaś przerwać w takim momencie?! No cóż... pod względem stylistycznym poprawnie. Nie ma literówek ani niczego takiego.... pozostaje mi jedynie czekać na koniec
OdpowiedzUsuńCudeńko! Zakocchałam się w tym blogu. Stylistyka piękna, pisownia nienaganna, terminy dotrzymywane - żyć nie umierać *v* Tak mnie wciągnęło, że wczoraj od I rozdziału przeczytałam jednym tchem (siedziałam do 4:30 nad ranem i zaśliniłam całą klawiaturę, ale opłacało się). Tylko dlaczego mnie tak ranisz Miraculi? Jak mogłaś zakończyć rozdział w takim momencie?! Oj, oj, oj! :< Nie przyjmij mojego bełkotu negatywnie, bo ta końcówka tylko motywuje do dalszego czytania! Uch, nevermind do tego nie treba motywować! Doczytałam również że jeździsz konno. Otuż ja też, także piąteczka. Gratuluję talentu i życzę dużo dużo dużo dużo pomysłów. Czekam niecierpliwie na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńP.S. Błagam, jak tylko skończysz "Chekku meito", pisz dalej. Mogę się nawet wysilić i podrzucić jakiś pomysł, jeśli będziesz chciała ^.^ Ale na szczęście "Chekku" nadal trwa więc co będzie potem nie musimy się teraz przejmować.
Pozdrawiam , Twoja fanka (xD) - Shiemi