Dłonie przyodziane w białe rękawice sunęły sprawnie przy ciele młodego hrabi, gdy demon zapinał guziki koszuli nocnej. Robił to z tajemniczym wyrazem twarzy, jednocześnie uśmiechając się niczym wąż, mający zaraz zaatakować, lecz skrywający swój parszywy jad w oczekiwaniu na właściwy moment.
Ciel jednak nie wytrzymał i w końcu, zbierając się w sobie, aby zabrzmieć wyjątkowo władczo, rzekł:
-Cóż ci, Sebastianie? Wydajesz się być w znakomitym humorze – za maską powagi skrywał niezadowolenie, iż to on, pan, jako pierwszy musi pytać. Zapomniał już, jak czuł się, musząc niejednokrotnie niemal siłą wyciągać informacje od demona, czasem wręcz używając rozkazu.
-Dziś jest niezwykle interesujący dzień, nie można go zatem spisać na straty poprzez ponury nastrój – odrzekł lokaj, na chwilę krzyżując wzrok z chłopcem, po czym dokańczając przerwaną czynność.
Wstał, ukłonił się. Chłopiec musiał się powstrzymywać przed zaciśnięciem szczęk, bo, choć gdy był człowiekiem robił tak naprawdę często, próbując zamaskować irytację, dopiero będąc demonem uświadomił sobie, jakże widoczny jest ten gest. I jakże prowokujący.
Młody Phantomhive wszedł pod kołdrę, nakrywając się nią po pierś. Czekał jedynie aż lokaj wyjdzie, wmawiając sobie, iż nie zaśnie, póki płomienie trzech świec na złotym kandelabrze nie zostaną wyniesione przez demona.
Ten jednak niespodziewanie podszedł krok bliżej do łóżka, nadal uśmiechając się cynicznie. Ukrywał coś, co niewątpliwie go bawiło. Jakby znowu zaczął knuć. Nachylił się nieznacznie nad niebieskowłosym, który patrzył na niego ze zdziwieniem w obojgu oczach. Niczym Lucyfer w postaci węża, otworzył usta i przejechał nieśpiesznie po swoich wargach językiem, zostawiając na nich ciepły ślad.
-Dobranoc, paniczu. Słodkich snów – rzekł szeptem, niemal tak kusząco jak Szatan, mówiący do Ewy.
Chłopiec w jego słowach dopatrzył się zupełnie czego innego. Ten głos jakby zapraszał, kusił. Jakby demon chciał powiedzieć: „Czy naprawdę mam już iść? Nie złamałbyś się jeszcze raz, dla własnej przyjemności i zguby?”.
-Dobranoc, Sebastianie. – odrzekł tak spokojnym tonem, który zadziwił nawet jego.
Co jak co, lecz obecność Michaelisa, zmienionego ponownie w aroganckiego i kpiącego lokaja, pełnego tajemnic i masek na twarzy, ponad to po tym, co stało się całkiem niedawno w bibliotece, na dodatek stojącego tak blisko, mówiącego takie słowa i patrzącego w taki sposób, wpływała na niego absolutnie źle. Czuł, że pragnie zapaść się pod ziemię ze wstydu. Choć czego się właściwie wstydził? Tego teraz nie było mu dane wiedzieć.
Tymi jednak słowy zakończył chwilowo pojedynek między nimi. Pierwszy od dawna. Nareszcie.
Na twarzy demona jednak nie drgnął ani jeden mięsień. Skłonił się po raz kolejny, po czym wyszedł, zabierając świece, rzucające delikatne światło tańczących z wirującym lekko powietrzem płomyków.
Ciel zaś myślał. Nie zasnął tak od razu, jak uprzedniej nocy. Chciał poukładać sobie w głowie wszystko: od pierwszego przejawu emocji lokaja, jakimi był obrzydzenie, przez jego frustrację, do pocałunku i zachowania sprzed chwili. Wszystko to wydawało mu się niezwykle podejrzane.
Nagle jednak jego myśli zatrzymały się przy wydarzeniu w bibliotece.
Ciepłe wargi, szczelnie przylegające do jego ust, wyciskające nagły, acz wcale nie brutalny, ni napastliwy pocałunek. Uczucie lekkości w umyśle, a zarazem ciężkość gdzieś w brzuchu, gdzie wirowały małe płatki śniegu, tańczące z motylami, uderzającymi swoimi delikatnymi skrzydłami. Gorący oddech demona, który zamroczył i hipnotyzował aromatem nie z tego świata. Zapach mężczyzny, pełen pożądania i namiętności, kryjący także grozę i dzikość...
Natychmiast przewrócił się na bok. Na jego policzki wstąpił rumieniec. Choć nikt nie mógł tego teraz ujrzeć, wstydził się. Pierwszy raz odkąd umarł. Ten pocałunek wzbudził stanowczo zbyt wiele emocji, za bardzo uniósł zaślepionego niegdyś cierpieniem i goryczą chłopca. Jednak one nie narodziły się przez jedno, jedyne zetknięcie się wargami. One narastały od tak dawna, że młody hrabia zagubił w swej pamięci moment, gdy uderzyły. Ot, po prostu pewnego dnia wiedział, że lokaj zajmuje inną pozycję, niż dotychczas.
Phantomhive jednak postanowił przestać o tym rozmyślać. Zwłaszcza, że tor tych rozważań przekraczał granicę, której on nigdy przekroczyć nie chciał. Bo za tą granicą kryły się nadzieje, marzenia i pragnienia, pełne radości, namiętności oraz goryczy, iż nigdy nie zostaną spełnione. Nie, chłopiec nie mógł się tam zatracić, nie mógł zatem nawet tam wejść. I tak, odpędzając od siebie skryte pragnienia, począł zasypiać.
A jednak cieszę się, że znów jest jak dawniej. Prawie jak dawniej – pomyślał, po czym zasnął.
Rankiem obudził się późno. Z krainy snów wyciągnęło go bowiem ciche pukanie do drzwi. Hrabia doskonale wiedział, kto znajduje się po drugiej stronie. Bo któżby inny? Rzucił zatem ciche: „Wejść” i usiadł, nie chcąc przeciągać pobytu w łóżku.
Choć ciepła pościel jest tak wspaniała, że mógłbym w niej spędzić wieczność – pomyślał i uśmiechnął się do siebie, zauważając dosłowność swych słów.
Do jego pokoju wszedł – nie, wtargnął lokaj, kładąc tacę z herbatą na stoliku nocnym. Nie przywitał się w paniczem, tylko od razu podszedł do szafy, wybierając – najwyraźniej bardzo krytycznie – ubranie na dziś.
-Paniczu, dzisiejszy dzień zaczniesz od wyjątkowej czarnej herbaty Souchong, z dużych, dolnych liści roślin, które nadają jej niezwykle intensywnego smaku i pobudzającego działania – rzekł demon swym zwyczajowym tonem, z pewnością uśmiechając się arogancko do ubrań, które nadal przeglądał, nie mogąc czy też nie chcąc wybrać nic konkretnego.
Niebieskooki spojrzał na niego i pytająco uniósł brew, choć lokaj nie mógł tego ujrzeć. Wziął zatem do ręki białą filiżankę w filigranowy wzór z liści bluszczu przy krawędzi, a także u jej podstawy. Powąchał napar i pociągnął niepewnie jeden mały łyk, rozcierając herbatę po podniebieniu. Rzeczywiście, miała niezwykle intensywny smak, a jednak nie była ani odurzająca, ani obrzydliwie gorzka. I, choć jako demon nie mógł tego poczuć, wiedział, że filiżanka tego napoju niewątpliwie postawiłaby na nogi zaspanego człowieka, niemalże na równi z kawą.
Lokaj tymczasem wybrał wreszcie strój na dzisiejszy dzień, kładąc go na brzegu łóżka. Podszedł do chłopca z tajemniczym błyskiem w oku, wyraźnie intensywniejszym, niż wczoraj. Tak, wąż kusił dziś ponownie i to ze zdwojoną siłą.
Rozpiął niezwykle powoli koszulę panicza, nie dotykając jego skóry. Jednakże jego wzrok padający na każdy odsłonięty kawałek ciała młodego hrabiego przenikał na wylot, wręcz parzył. Niebieskowłosy udał, że tego nie widzi, aby nie sprowokować niczego. Spoglądał jedynie na sufit, od czasu do czasu upijając kolejne łyki gorącej herbaty. Nie przyjrzał się nawet ubraniu, które lokaj tak długo wybierał.
Gdy w końcu mógł wstać, ubrany, podszedł do lustra. Zatrzymał się jednak, widząc to, co miał na sobie.
Zwyczajowe czarne buty i wysokie pończochy nie zwracały zupełnie uwagi. Tak samo czarna przepaska. Jednak Sebastian niespodziewanie wybrał tak dawno nie wkładany ciemny błękit, ulubiony za czasów ludzkiego życia. Tej barwy właśnie była doskonale skrojona marynarka kończąca swe rękawy w łokciu, skrywająca białą koszulę z żabotem i bufiastymi rękawami. Ciemne, granatowe spodenki również nie byłyby niezwykłe, nawet czarna koronka, którą obszyto nogawki. Efekt zwyczajowości jednak psuł - a dopełniał dzisiejszego ubioru – duży, podszyty białym aksamitem, koronkowy pawi ogon w jednolitym, ciemnoniebieskim kolorze, spływający niemal do ziemi.
-Sebastianie... Co to jest? – Spytał zupełnie zdezorientowany chłopiec. Ostatni raz miał ten strój na sobie... Pół roku temu? Na jakimś bankiecie, gdzie miał podpisać umowę korzystną dla firmy, a przy okazji wypełnić niezwykle drobną misję dla królowej. Od tamtej pory nie dopinał sobie już nigdy pawich ogonów.
-To, mój paniczu, jest twój dzisiejszy strój. Spodziewasz się bowiem gościa – rzekł lokaj, posyłając Cielowi trudny do rozgryzienia uśmiech, po czym wziął w rękę tacę i wyszedł.
Chłopiec tymczasem przetrawiał usłyszaną informację.
Gościa? W postaci kogo?
Odpowiedź nadeszła dwie godziny później, gdy młody hrabia siedział w bibliotece, nie mogąc skupić się na czytanej powieści jakiegoś nieznanego nikomu autora. Do drzwi bowiem zapukał lokaj i wyprowadził panicza do nieużywanej od dawna jadalni, gdzie przy obficie zastawionym stole siedziała jakaś postać.
Jak się okazało był to mężczyzna. Widząc swego „gospodarza”, wstał, uśmiechając się od ucha do ucha.
-Panie Phantomhive, toż to pan! Jak miło widzieć pana w zdrowiu i pełni sił! – Rzekł z przesadną wręcz dla chłopca radością wysoki blondyn o włosach w odcieniu prawie białym i oczach niespotykanej barwy fioletu, podobnego do wrzosowisk na zewnątrz, a jednak lśniącego w szlachetny sposób.
-Paniczu, to właśnie jest twój guwerner, a jednocześnie nowy właściciel sieci sklepu zabawkarskiego Phantomhive – Rakoczy Bleederman – powiedział Sebastian. Chłopiec, gdyby spoglądał teraz na niego, mógłby dojrzeć, iż demon ledwo powstrzymuje się od śmiechu. On jednak patrzył zszokowany na owego mężczyznę.
Mój guwerner? I nowy właściciel m o j e j firmy...?
Hahahaha*ociera łezkę z oka dłonią w rękawiczce*toż to piękne. W tak wspaniały stylu wpuścić małego hrabię w maliny. Toć to niezwykłe
OdpowiedzUsuńSebastian zawsze umie nas zaszokować i rozbawić!Brawo!Chylę przed tobą głowę Sebciu!A wiesz że na twoją cześć zmieniłam imię mojemu kotu? xd
OdpowiedzUsuń