Drewniana
ławka w parku nie należała do najładniejszych i była niewygodna. Obdrapane
oparcie i siedzenie uwierały, lecz jedyną alternatywą pozostawały gałęzie
drzew, jeszcze gorsze, niźli ta, pożal się Boże, kładeczka.
Zieleniejącą
trawę rozświetlały promienie późnowiosennego słońca, które grzało majowymi
dłońmi cały świat. Wzdłuż alejki przeszła nagle grupka nastolatków, krzyczących
i śmiejących się głośno z czyichś słów. W pewnym momencie ich wzrok padł na
chłopca, siedzącego na ławce.
Szaro-niebieskie
włosy swobodnie okalały jego bladą twarz. Długie rzęsy zamkniętych powiek
rzucały cień na policzki. Czarna przepaska na prawym oku sprawiała dość przykre
wrażenie. Luźna, jasnoniebieska koszula ukazywała niewyraźny zarys wątłego
ciała. Smukłe dłonie z czarnymi paznokciami leżały splecione na kolanach.
Dzieci
widywały go niemal co dzień, zawsze milknąc podczas tej niesubtelnej
kontemplacji obcego, który albo miał zamknięte oczy, albo patrzył w niebo. Nikt
go nie znał ani zeń nie rozmawiał. „Blady” nie pojawiał się w żadnej szkole,
choć nie wyglądał na znacznie starszego od nich. Raczej na chuderlawego
trzynasto- lub czternastolatka.
Choć
wszystkie zżerała ciekawość, żadne nigdy nie podeszło do chłopca. Może ze
względu na jego nieodgadnioną minę, może na bijącą od niego dziwną aurę, a może
przez mężczyznę obok, który towarzyszył mu dzień w dzień?
Tak,
był z nim jeszcze ktoś.
Stosunkowo
młody, wysoki i równie blady brunet o zabawnie ściętych włosach. Czarne kosmyki
pazurkami zaznaczały krawędzie żuchwy. Ubrany zwykle w monochromatyczne barwy,
zawsze zarzucał na ramiona nieobcisłą marynarkę. Jego mimika jednak wyrażała
znacznie więcej od dzieciaka. Często obserwował ludzi, nieraz uśmiechając się w
tajemniczo spokojny sposób. Lecz czasem patrzył na niebieskookiego swymi – jak
uważał każdy – pięknymi, mahoniowymi oczami, wpadającymi pod światło w burgund
lub ciemny szkarłat. Tym, co go wyróżniało – poza, rzecz jasna, niezwykłą urodą
– były także czarne rękawiczki, które zawsze wdziewał; czy był upał, czy
deszcz.
Dzieci
patrzyłyby nań pewnie jeszcze długo, lecz spłoszyło je spojrzenie bruneta,
który podniósł brew w zdziwieniu, jakby naprawdę nie rozumiał, czemu grupka
nastolatków ich obserwuje. Szybko większość odwróciła wzrok lub zaczęła
bezsensowne rozmowy. W końcu padła propozycja pójścia na lody, na co niemal
wszyscy zareagowali głośnym entuzjazmem, jakby obcy musieli słyszeć, że ich
odejście nie wiąże się nijak z obiektami obserwacji.
Przypadkowa
wrona zakrakała głośno, przelatując z gałęzi na gałąź. Obruszony, chory liść
spadł na dół, muskając twarz chłopca. Ten otworzył chabrowe oczy i jakby przez
przypadek jego wzrok padł prosto na wahające się przed odejściem, czternastoletnie
z wyglądu dziewczę. Miało kręcone, długie blond włosy i okrągłe zielone oczy.
Przypominało mu ono o dawnej znajomej.
Dziewczyna
nieśmiało spojrzała na wyczekującą jej grupę, po czym uśmiechnęła się
przepraszająco i niepewnie postąpiła parę kroków w stronę obdrapanej ławki.
Reszta dzieci wytrzeszczyła oczy, podziwiając jej odwagę lub dziwiąc się
lekkomyślności.
Już
po chwili blondynka znalazła się przy nich. Chłopiec nie odrywał odeń wzroku,
siedząc nieruchomo. Jego wysoki towarzysz podniósł kąciki ust w cynicznym
uśmiechu, który błąkał się po wargach, ledwo wstrzymywany.
-Em...
Cześć. J-jestem Emily, a ty? – Zagadnęła w końcu, kierując pytanie ku
niebieskookiemu i wyciągając dłoń na powitanie.
Wydawało
się, że nim usłyszy cokolwiek, minie wieczność, a błękitne oczy wyżrą w niej
pokaźną dziurę, zabijając jedynie obojętnością. Drgnęła zatem, kiedy odpowiedź
nadeszła po niedługim momencie.
-Witaj,
Emily. Mam na imię Ciel – chwycił ją zimnymi palcami za dłoń, skłaniając głowę i
delikatnie ściskając, puściwszy po chwili. Jego głos zdawał się mieć ciemną,
mroczną barwę, choć był spokojny i opanowany. Tak bardzo, że aż zbyt.
-A...
Acha – bąknęła dziewczyna, rumieniąc się ze wstydu, że nie umiała wydusić z
siebie nic inteligentniejszego.
Niespodziewanie
odezwał się mężczyzna obok, patrząc na chłopca z arogancją w oczach. Przez głowę
przemknęła jej myśl, że brunet, wbrew ich opinii, nie mógłby być ojcem
niebieskookiego, gdyż zbyt się od siebie różnili.
-Chciałeś
chyba powiedzieć hrabia Ciel Phantomhive, paniczu.
Chłopiec
zgromił go spojrzeniem, tak surowym, że po plecach Emily przeszedł dreszcz.
Jednak nie zwróciła na to zbytniej uwagi, zszokowana informacją.
-Czyli,
że ty jesteś jakimś hrabią, a nie jego synem? – Palnęła bezmyślnie. – To znaczy,
pana synem? – Poprawiła się, niepewnie zaplatając palce.
Ów
Ciel syknął cicho, a raczej prychnął pogardliwie, po czym rzekł:
-To
mój pies. Kamerdyner. Nie ma potrzeby silić się wobec niego na grzeczność. I
tak, pochodzę z rodziny szlacheckiej.
-Paniczu,
nieładnie jest kazać młodej panience stać – rzucił w pewnym momencie brunet,
jakby wcale nie usłyszał niewątpliwej obrazy pod swoim adresem. Następnie sam
wstał, ustępując miejsca zielonookiej.
Emily
kątem oka spojrzała za siebie i zauważyła pozostałe dzieci, które wpatrywały
się w nią z niekłamanym zachwytem i podziwem, gdy zasiadała na ławce przy
obcych. Sama była zadowolona z siebie i tego, że się nie wycofała. Nie dość, że
dowiedzie, iż obcy nie są jakimiś dziwadłami (nie lubiła tego słowa), to
jeszcze może zbliży się i zapozna z tym chłopcem? W końcu, co by nie mówić, ten
Ciel spodobał się jej chyba już za pierwszym razem, gdy zjawili się w parku.
-Uhm...
Skąd właściwie masz imię? Chyba nie jest z angielskiego.
Zielone
oczy skrzyżowały spojrzenie ze ślepiami młodego hrabiego, który wydawał się
wcale nieskrępowany nastałą sytuacją. W przeciwieństwie do dziewczyny.
-Właściwie
to żadne imię. Po francusku oznacza „niebo”.
-Rzeczywiście,
brzmi trochę francusko – uśmiechnęła się, licząc, że chłopiec odpowie jej tym
samym. Lecz przeliczyła się i jedyną reakcją, z jaką się spotkała, był obojętny
wzrok. Nie wiedząc, co może powiedzieć, zamilknęła znów, odwracając wzrok.
-Paniczu,
wygląda na to, że dobrze ci się rozmawia z panienką Emily. Czy powinienem
odejść i pójść przygotować posiłek, żebyś mógł zaprosić ją na obiad? – Ciszę
przerwała tym razem ironiczna uwaga Sebastiana, niemal chichoczącego. Hrabia
spojrzał nań niechętnie, zupełnie inaczej niż na blondynkę. Czyli może nie
nudziła go i nie irytowała tak bardzo? Ale ów wzrok mógł również oznaczać, że
propozycja bruneta nie spotkała się z sympatią niebieskookiego.
-Nie
żartuj sobie, Sebastianie. To chyba oczywiste, że zaprosiłbym ją na obiad – odrzekł,
a następnie zwrócił się do niej, nieco zszokowanej informacją. – Emily, czy
chciałabyś mi dziś towarzyszyć? Rzecz jasna, potem Sebastian odprowadzi cię do
domu, żeby nikt nie poczuł się zgorszony.
Mimo
że jego słowa zdawały się brzmieć nieco dziwacznie, jakby z zupełnie innej
epoki, dziewczyna przytaknęła ochoczo, uśmiechając się szeroko. Ciel wstał i
grzecznie podał jej dłoń, oferując również ramię, pod które chętnie się
chwyciła, ukradkiem pokazując język wściekłej, rudowłosej Mary.
Tamta
zawsze mówiła, że chłopak musi być świetny i kiedyś ją zagada, bo patrzył na
nią parę razy „flirtująco”. Lecz teraz to Emily szła z niebieskookim do domu,
zaproszona przez niego samego.
Mieszkanie
młodego hrabiego nie należało do największych, jednak było urządzone stylowo,
elegancko i naprawdę pięknie. Miłe oku barwy czerwieni, szarości, błękitu i czerni
pokrywały ściany wysokich pokoi. Drewniany parkiet musiał mieć już sporo lat,
gdyż skrzypiał przyjemnie pod stopami, nawet przykryty pięknym dywanem. Dobrane
ze smakiem obrazy i meble jeszcze podkreślały wrażenie luksusu. Ale czegóż się
spodziewać, skoro niebieskooki pochodził ponoć z rodziny szlacheckiej? Zaraz,
na nazwisko miał chyba Phantomhive... Zielonooka zapamiętała sobie, żeby potem
je wygooglować.
-Emily,
Sebastian zaraz poda do stołu. Usiądźmy tymczasem – Ciel wskazał dłonią dwa
fotele, obite najwyraźniej drogim i szlachetnym materiałem. Wyszyte na złoto
wzory za tło dostały głęboką czerwień, bardzo ładnie się zeń łączącą.
Dziewczyna zajęła jeden, patrząc jak chwilę potem na drugim zasiadł
niebieskooki.
-Cielu...
Twój lokaj ma na imię Sebastian? Dość... Zabawnie – powiedziała, chcąc jakoś
zagaić do rozmowy milczącego i wpatrującego się w nią hrabiego.
-Owszem.
Lecz przynajmniej przez tę pospolitość jest łatwe do zapamiętania – uśmiechnął
się półgębkiem, co sprawiło dość ponure, acz w swoisty sposób miłe oku
wrażenie.
Blondynka
pomyślała sobie, że gdyby ten uśmiech rozniósł się z radością po całej twarzy i
zagościł w chabrowym oku, młody Phantomhive byłby jeszcze przystojniejszy. Jego
mroczne i dość gorzkie oblicze wypaczało bijącą młodzieńczą urodę. Przez chwilę
zastanowiła się, co musiał przeżyć, żeby błękitne spojrzenie miało tak
dramatycznie dojrzały, wręcz wiekowy charakter.
-A
właściwie, to gdzie są twoi rodzice? – Spytała bezmyślnie, lecz szybko
pożałowała, bowiem jakiś cień przemknął po twarzy chłopca.
-Nie
żyją. Od bardzo dawna.
No to palnęłaś, głupia. I jak się z tego
wyplączesz?
-Och,
przepraszam... Nie wiedziałam... – Powiedziała cicho, odwracając wzrok.
Postanowiła już nie pytać, choć ciekawiło ją czy mieszka sam z lokajem i skąd
ma pieniądze na życie.
-Nie
mogłaś wiedzieć. A zmieniając temat... Powiedz mi, z jakiego domu pochodzisz? -
Wydawało się, że niebieskooki nie przejął się wcale jej faux pas, gdy zaczął
kontynuować.
Krótką
chwilę Emily patrzyła na niego z niezrozumieniem, zastanawiając się, o co ten
pyta. W końcu jednak zdała sobie sprawę, że chodzi po prostu o nazwisko.
-Ach,
jestem Emily Islander. Dlaczego pytasz?
-Zapewne
dlatego, iż przypomina panienka mojemu paniczowi dawną znajomą, zwłaszcza
panienki piękne zielone oczy. Czyżbym się mylił, paniczu?
Niespodziewanie
w ich rozmowę wciął się lokaj, podchodząc cicho niczym kot. Młody hrabia spojrzał
nań z surową irytacją, podobną tej, którą wcześniej obdarzył czarnowłosego.
Blondynka zaś zainteresowała się, kogo znajomego może przypominać. Bo to jednak
trochę niemiłe uczucie, gdy ktoś rozmawia z tobą i zaprasza do domu tylko przez
wzgląd na podobieństwo, prawda?
Może to jego była? Albo dziewczyna, która mu
się podobała?
-Mam
rozumieć, że twoja bezczelność ma źródło u tego, iż naszykowałeś już stół,
Sebastianie?
-Owszem,
paniczu. Proszę o wybaczenie za moją śmiałość – odrzekł brunet, schylając się
teatralnie, choć wciąż patrzył złośliwie na chłopca. Emily tymczasem powoli
przestawała rozumieć, co się dzieje. I stałaby tak pewnie, nie wiedząc, co
uczynić, gdyby nie Ciel, który zaprosił ją do jadalni, gdzie czekały dwa
nakrycia.
-Na
dziś przygotowałem szlachetny ser camembert panierowany na grillowanych
warzywach. Do tego sos miodowo-musztardowy z delikatnego w smaku miodu
lipowego, który doskonale łączy się z pikantną gryką.
Pyszny
zapach rozniósł się po pomieszczeniu, przyjemnie drażniąc nos dziewczyny,
której parujące na talerzu danie niemalże prosiło się o zjedzenie jak
najszybciej. Lecz z jakiegoś powodu – może przez to, iż była gościem, może winą
obarczać trzeba by atmosferę w tym mieszkaniu – obudziły się w niej maniery,
wstrzymujące dziką chęć pożarcia dania. Spojrzała na jedzącego już Ciela, po czym
chwyciwszy w dłoń widelec i nóż (czyżby były srebrne?), odkroiła sobie
niewielki kawałek ciągnącego się lekko sera i zamoczyła go w sosie, zjadając
jeszcze trochę warzyw. Tak, lokaj miał rację. Nie tylko miód z musztardą, lecz
cała potrawa łączyła się i komponowała w idealny, perfekcyjny sposób,
sprawiając niewysłowioną przyjemność podniebieniu, które przyzwyczajono do
zwykłych potraw i fast-foodów. Przełknęła prędko.
-Wow!
Genialne! – Powiedziała ciut za głośno, pąsowiejąc szybko. Lecz jej wypowiedź
spotkała się z całkowitą obojętnością ze strony niebieskookiego oraz
dziękującym uśmiechem mężczyzny. Pokłonił lekko głowę, wpijając w nią
spojrzenie niezwykłych, mahoniowych oczu.
Upłynęły
może trzy godziny odkąd Emily przyszła do mieszkania tajemniczego chłopca. Po
obiedzie zjedli jakieś owocowe ciasto, którego nazwy nie zapamiętała, lecz smak
był równie wspaniały, co panierowanego sera. Spędzili także trochę czasu nad
pięknie wykonaną, bardzo starą grą. Dziewczyna odkryła, iż wyprodukowano ją
przez XIX-wieczną firmę „Phantom”, co zaimponowało blondynce niezwykle. Rzecz
jasna, podobieństwo nazwiska Ciela uderzyło ją niemal tak mocno, co wiek „planszówki”.
Po raz kolejny obiecała sobie sprawdzić w internecie, kim jest ów młody hrabia.
Może znajdzie też coś o jego rodzicach?
W
końcu jednak zadzwoniła do niej matka, każąca jej wrócić niemalże natychmiast.
Dokończyli szybko grę (którą jakimś cudem wygrała) i zielonooka zaczęła się
zbierać.
-Naprawdę,
dziękuję za to zaproszenie. Masz tak ładne mieszkanie, że ci szczerze
zazdroszczę. Bardzo chciałabym w takim mieszkać. Mam nadzieję, że jeszcze
kiedyś się zobaczymy. Mogę dostać od ciebie numer? – Z rozpędu wyjęła komórkę.
-Przykro
mi, nie posiadam telefonu. Ani komórkowego, ani stacjonarnego. Ale cieszę się,
że ci się podobało – odpowiedział chłopiec, idąc z nią do przedsionka. –
Sebastian odprowadzi cię do domu, tak jak obiecałem. Dziękuję, że przyjęłaś
moją ofertę.
Lokaj
otworzył drzwi, przepuszczając blondynkę, która uśmiechała się niepewnie, choć
szeroko cały czas. Pożegnała jeszcze Ciela, po czym wyszła wraz z brunetem.
Ciepłe
promienie zachodzącego powoli słońca ogrzewały chodnik, w nielicznych miejscach
ocieniony liśćmi niewielkich drzew. Ta majowa sobota należała zdecydowanie do
jednych z jej lepszych dni.
Wreszcie
dotarli pod drzwi kamienicy, w której mieszkała. Wyglądały tak skromnie w
porównaniu z tym, co oferowały „wrota” do domu młodego hrabiego. Westchnęła
cicho, odwracając się ku brunetowi.
-Dzięki
za odprowadzenie. Miło z twojej strony, Sebastianie – powiedziała do niego, uśmiechając
się. Ten odpowiedział grzecznym pokłonem.
-To
byłoby nieetyczne, gdybym pozwolił panience wracać samej przez miasto, zatem
proszę nie dziękować. Cieszę się również, że spędziłaś z moim paniczem czas,
gdyż nieczęsto miewa gości, zaś nieprzychylne spojrzenia twych rówieśników często
go irytują. Do widzenia, panienko Emily – odwrócił się w stronę, z której przyszli
i zaczął wracać.
Zielonooka
odrzekła „Do widzenia” i już miała wejść do domu, gdy przypomniała sobie, że
trapiła ją jeszcze jedna kwestia.
Kogo ja przypominałam Cielowi?
Odwróciła się tam, gdzie powinien być lokaj, lecz... Ujrzała jedynie pustą ulicę. Mały samochód właśnie wyjeżdżał zza jej ramienia, będąc jedynym ruchomym obiektem w okolicy. Dziewczyna zdębiała z otwartymi ustami. Bo przecież, jak to możliwe?
Odwróciła się tam, gdzie powinien być lokaj, lecz... Ujrzała jedynie pustą ulicę. Mały samochód właśnie wyjeżdżał zza jej ramienia, będąc jedynym ruchomym obiektem w okolicy. Dziewczyna zdębiała z otwartymi ustami. Bo przecież, jak to możliwe?
Wieczorem
zaś przeżyła duży szok, pomieszany z dezorientacją i lekkim strachem. Tak jak
postanowiła, sprawdziła w internecie dane chłopaka. Tak, firma „Phantom”
należała niegdyś do bogatego i wpływowego rodu Phantomhive’ów, lecz po śmierci
ostatniego z jego dziedziców, została odsprzedana w ręce różnych ludzi. Ów
ostatni dziedzic zmarł jednak w wieku 13. Przeczytała, że był on niskim
chłopcem o ciemnych włosach i niebieskich oczach. Miał na imię Ciel Phantomhive.
Młody
hrabia siedział na obitym burgundem fotelu, czytając jedną z niedawno kupionych
książek. Szaro-niebieskie włosy opadały z gracją na blade policzki, kiedy ten
odwracał kolejną stronę. Przed nim piętrzyło się kilka regałów, na których
stały jedynie jego ulubione pozycje.
W
pewnym momencie odłożył dzieło na stolik przed nim i usiadł wyprostowany.
Zamknął jedyne widoczne oko, z pozoru relaksując się. Lecz gdy otwarł je na
powrót, chabrowy błękit ustąpił miejsca głębokiej czerwieni, przeciętej pionową
jak u kota źrenicą.
-Sebastianie,
nie próbuj mnie podejść. Już od dawna czułem, że wróciłeś – powiedział w pewnym
momencie, wciąż patrząc przed siebie niczym niewidomy.
-Wybacz
mi, paniczu, jednak nie mogłem się powstrzymać przed kolejną próbą – odpowiedział
mu arogancki głos, dochodzący zza fotela. Dłoń w czarnej rękawiczce jakby znikąd
zmaterializowała się na oparciu, zaś lokaj z takimi samymi oczyma, co chłopiec,
nachylił się nadeń, uśmiechając cynicznie. – Widzę, że chwile spędzone z ludźmi
bardzo ci służą. Wydajesz się nader zrelaksowany.
Chłopiec
żachnął się, obdarzając go zirytowanym spojrzeniem. Mierzyli się wzrokiem przez
jakąś chwilę, aż czarnowłosy z cichym chichotem wyprostował się i obszedł
siedzisko.
-Chyba
dałem ci za dużo swobody. Zbyt frywolnie sobie poczynasz, psie– rzekł chłopiec,
kładąc ręce na kolanach.
-Ależ
skąd, paniczu! Ja jedynie zauważam fakt twego zadowolenia ze spotkania z
dziewczęciem, które niezwykle przypominało panienkę Elizabeth. Widziałem, że w
parku obserwowałeś ją czasem. Nie dziwota zatem, iż radujesz się, z tego, że
nie potraktowała cię ona jak większość dzisiejszych dzieci.
-Doprawdy,
Sebastianie... Współczesne czasy brzydzą mnie pod względem braku manier. A
minęło zaledwie dwieście lat z hakiem.
Lokaj
podniósł brew z rozbawieniem na twarzy i zbliżył się do hrabiego. Powoli jego
usta musnęły wargi chłopca, który odruchowo odpowiedział na ów delikatny
pocałunek.
-Paniczu,
pamiętaj, że dla mnie czasy, w których zaproponowałem ci kontrakt, były
obrzydliwym, groteskowym teatrem niegdysiejszych pięknych lat. To jedynie
postęp, któremu poddać się musi każdy. Nawet demon.
Tym
razem Ciel spojrzał nań ze zdziwieniem. Oblizał wargi, po czym odepchnął dłonią
demona i wstał. Już miał wychodzić, gdy dodał jeszcze:
-Czyżby?
Z tego, co wiem, Shinigami wyprzedzają te lata o parę wieków. Ich kosy
śmierci... Szkoda marnować głosu. Lepiej przygotuj mi kąpiel.
Wyszedł
do innego pokoju, zostawiając lokaja samego. Ten zaś pokłonił się zamykanym
drzwiom z cichym „Tak, mój panie”.
Ciel
tymczasem znalazł się w gabinecie. Usiadł przy biurku, tak różnym od tego,
które posiadał w swym domu. To było skromniejsze i niższe, acz idealnie
wpasowywało się w klimat pomieszczenia. Jego dłoń o czarnych paznokciach
sięgnęła po wieczne pióro w kałamarzu i, otworzywszy drugą ręką jakiś gruby
notatnik, zaczął pisać starannie, śledząc swymi demonicznymi oczyma
kaligrafowany tekst.
Po
jakimś czasie odłożył pióro i zamknął jedną z wielu już kronik. Reszta stała na
dwóch półkach powieszonych na jednej ze ścian. Wtem usłyszał ciche, kocie kroki
lokaja, który nawet nie zadał sobie trudu zapukania do drzwi, jedynie otwierając
je szeroko.
-Kąpiel
gotowa, paniczu.
Młody
demon wstał i udał się w stronę mężczyzny. Ten objął go w pasie i wziął nagle
na ręce, na co chłopiec syknął wściekle niczym rój szerszeni. Brunet nie
zafrasował się ani trochę, po chwili całując mocno hrabiego. Ten zaś oponował
jedynie krótki moment, pozwalając w końcu się zanieść do łazienki.
„19
maja 2012 roku, sobota. Dzisiejszego dnia moje obecne mieszkanie odwiedziła
dziewczynka, Emily Islander. Uderzało mnie jej niezwykłe podobieństwo do lady
Elizabeth Middleford. Jak napisałem, z pewnego źródła wiem, iż Lizzy zmarła w
Londynie od gorączki popołogowej, urodziwszy jakiemuś hrabiemu czwórkę dzieci.
Możliwe, iż owa Emily jest jej potomkinią.
Ten
podły demon wciąż próbuje mnie złamać. Uważa, iż da radę zwyciężyć i zdominować choćby na chwilę. Tak, istnieją momenty, gdy to od niego jestem
zależny, jednak zdarza się to jedynie nocami. Lecz sam również nie mogę rzec,
abym górował nadeń w jakikolwiek sposób poza relacją, stworzoną przez kontrakt.
W tej grze chyba nie będzie można powiedzieć sobie „szach-mat”, gdyż ta
rozgrywka skończy się jedynie wraz z wiecznością.”
***
Epilog. Prawdziwy koniec. Cóż, oczywiście bardzo się cieszę, że udało mi się zakończyć moje pierwsze, tak długie dzieło, lecz czuję smutek, iż dalsze losy moich kochanych demonów będą istnieć jedynie w krainie weny, do którego wstęp mam jedynie chwilami. Niemniej, na sam koniec chciałabym podziękować paru osobom, bez których nigdy nie zakończyłabym "Chekku-meito".
Przede wszystkim kłaniam się w pas przez Grell Sutcliffe, Malumem i Brukwią, moim trzem adoratorom na podium pierwszych komentarzy. Dzięki wam spędzałam miło czas, gdy nie dawałam rady wydusić z siebie ani słowa. Następnie Love Buzz, która znalazła mnie właściwie jako pierwsza, jeszcze na innej stronie (pamiętam cię nadal!) oraz Silencio - mój wielki, wręcz ogromny autorytet pisarski, który potrafi ze mną porozmawiać, przez co mam ochotę skakać. Później kolejno pragnę wymienić Murasaki, Amelię Waw, Cecylię, SadisticSmile, Shiemi, Jolkę2300, Cherry Bomb, Melancholijne Kocię, Michiyo M, Zielonemu glutowi, Shimie oraz wszystkie niepodpisane anonimy. Każdy z tych komentarzy podbudowywał mnie, przekonując, że może jednak nie jestem tak beznadziejnym, banalnie piszącym idiotą, a tylko trochę mniej. Chcę także podziękować serdecznie Lumi, bez której nie ujrzelibyście w tej historii paru wątków (między innymi czarnego Kyny), a bez której ja nie mogłabym wytrzymać. Wszystkich was wielbię za poświęcenie mi choćby chwili. I cieszę się, że jednak dałam radę otworzyć to zgrzybiałe coś i wstawić moje opowiadanie do niezbadanych czeluści internetu.
Kolejne opowiadania będę (a przynajmniej się postaram) zamieszczać na nowym blogu. Jeśli ktoś stąd zechce przeczytać coś zupełnie mojego, oto link: http://moje-lapidium.blogspot.com
Dziękuję wszystkim jeszcze raz. Te kilkanaście tygodni było dla mnie sporą przygodą, wzbogaconą o was właśnie. Cieszę się, że ktoś dotarł aż tu. A teraz, bywajcie ^w^